Pomysł posła PiS: zabrać pieniądze WORD-om, to zwiększy zdawalność
Zabrać kasę WORD-om - to pomysł posła PiS na poprawę zdawalności egzaminów na prawo jazdy.
Polska ma jedne z najniższych w Europie wskaźników zdawalności egzaminów na prawo jazdy. U nas wynosi on nieco ponad 30 proc., podczas gdy w Wielkiej Brytanii prawie 50 proc. a w Niemczech 75 proc.
Zabranie pieniędzy ma poprawić zdawalność
„Podchodzenie” minimum kilka razy do egzaminu na prawo jazdy to niemal norma wśród polskich kandydatów na kierowców. W opinii wielu osób wynika to z pazerności Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego, które mogą egzaminować kierowców. WORD-ów w Polsce jest 49, w każdym obecnym i byłym mieście wojewódzkim.
Poseł Prawa i Sprawiedliwości z Łódzkiego, Waldemar Buda, ma pomysł na poprawę zdawalności egzaminów. Doszedł do wniosku, że duży procent niezdawalności wynika z pazerności WORD-ów. Te instytucje zarabiają na egzaminach, także powtórkowych. W niektórych WORD-ach wpływy z opłat egzaminacyjnych wynoszą ponad 80 proc. rocznych przychodów. Egzamin teoretyczny i praktyczny na prawo jazdy kategorii B, czyli na samochód osobowy, kosztuje 170 złotych. Za powtórne podejście 140 złotych. Niektórzy zdają po kilka razy, ale są też osoby przystępujące do egzaminu kilkanaście razy, a rekordziści nawet po kilkadziesiąt razy.
Poseł PiS proponuje, aby opłaty za egzaminy na prawo jazdy, normalne i powtórkowe, wnoszone były nie do kasy konkretnego WORD-u, ale do budżetu państwa. Takie rozwiązanie miałoby poprawić zdawalność.
- Dalecy jesteśmy do tego, aby celowo utrudniać ludziom zdawanie egzaminów na prawo jazdy. Zwłaszcza, że rzekomo miałoby to wynikać ze względów finansowych
- mówi Janusz Stachowicz, dyr. WORD w Rzeszowie.
Według niego są inne sposoby na poprawę zdawalności.
- Prowadzimy cykliczne spotkania z ośrodkami nauki jazdy, z instruktorami. Na nich pokazujemy błędy najczęściej popełniane przez zdających. Inna sprawa to poziom szkolenia kandydatów na kierowców. Są szkoły, które szkolą tak sobie, a później są tego efekty na egzaminie - dodaje dyr. Stachowicz.
Twierdzi, że kursant przy wyborze szkoły powinien się kierować choćby poziomem zdawalności egzaminów kursantów, który jest dostępny w każdym starostwie powiatowym.
Poprawić jakość szkolenia kierowców
W pozytywne efekty pomysłu posła Budy nie wierzy również Andrzej Mikulski, instruktor nauki jazdy z Przemyśla, z wieloletnim doświadczeniem.
- Kiedyś egzamin na prawo jazdy wyglądał zupełnie inaczej. Ktoś, kto chciał zdać, przykładał się o wiele staranniej. A w tej chwili taka osoba przyjdzie, zapisze się na kurs. Jednak nie odbywa go, bo nie musi chodzić na szkolenie. Przepisów się w ogóle nie uczy, przychodzi na jazdy po mieście, nie znając przepisów. Pytam takie osoby, kiedy nauczą się przepisów, a słyszę w odpowiedzi, że jak będzie zdawał egzamin. To trzeba zmienić. Za kierownicę powinien wsiadać ktoś, kto ma zdany egzamin z przepisów - mówi pan Andrzej.
Według przemyskiego instruktora „przeniesienie” konta do wpłat za egzaminy z WORD-ów do budżetu centralnego nic nie zmieni. Dlaczego? Według poselskiej propozycji WORD-y, które straciłyby dochody z egzaminów byłyby finansowe przez państwo. Według jakich kryteriów? Niewykluczone, że na podstawie ilości przeprowadzonych egzaminów.
- WORD ponosi koszty paliwa, samochodów, pracowników na egzaminach. Musi z czegoś to opłacić - mówi pan Andrzej.
Okazuje się, że w Polsce nie tylko jest słaba zdawalność, ale również mamy jednych z najgorszych kierowców. I to również zauważyła NIK.
- Polska ma jeden z najwyższych w Europie wskaźników zabitych na 100 wypadków drogowych. Wynosi on 9,4.W Wielkiej Brytanii wynosi on 1,2, w Niemczech, gdzie jest najniższy w Europie i wynosi 1,1. Kierowcy młodzi wiekiem, do 24 lat, i stażem za kierownicą, do 2 lat, są w Polsce sprawcami co piątego wypadku drogowego - alarmowała niedawno NIK.