Popek na dużym ekranie. Zasłużył na hejt czy miłość?
Masa mięśni, tatuaży i oszpecona twarz, które skrywają dobre serce - oto obraz Popka wyzierający z dokumentu, który raper pokaże w piątek i sobotę na seansach w poznańskim kinie Muza.
W trosce o i tak z***ą młodzież powinno się go zutylizować”, „promowanie śmiecia”, „musimy jeszcze miejsce na onkologii zarezerwować” - to tylko niektóre komentarze, jakie pojawiły się w sieci po ogłoszeniu pierwszego z piątkowych pokazów dokumentu Mateusza Winkla „Popek za życia” w poznańskim kinie Muza. Mimo to wejściówki rozeszły się tak szybko, że trzeba było zorganizować kolejne dwa, z których jeden jest już praktycznie wyprzedany. Obecność podczas piątkowych seansów zapowiedział sam Paweł Mikołajuw, czyli tytułowy bohater filmu.
- Wiele kin nie chce grać naszego filmu. Wiele osób nie lubi Pawła, a nawet nie lubi nas za to, że z nim współpracujemy. Niespecjalnie nas to rusza - mówi Mateusz Winkiel z Mania Studio, reżyser „Popka za życia”.
Jego współpraca z ekscentrycznym raperem zaczęła się od teledysków realizowanych m.in. dla Gangu Albanii. To na planie jednego z nich padł pomysł zrealizowania dokumentu.
- Jako jedyna ekipa mieliśmy okazję być praktycznie non stop z Pawłem, więc zdałem sobie sprawę, że tylko my możemy zrealizować ten film. Samą decyzję przyspieszyło to, gdy dowiedzieliśmy się, że Popek wraca do Polski, a jego dni w garażu w Anglii są policzone.
Wtedy właśnie rozpoczęliśmy zdjęcia - opowiada.
Twórcy „Popka za życia” zapewniają, że ich film to okazja do „spotkania człowieka w Popku” ze wszystkimi jego rolami, które odgrywa na co dzień: ojca, syna, a także niemającego hamulców przed używkami faceta. Godzinny obraz to oczywiście wiedza o Popku w pigułce, jednak nawet w tak wąskich ramach czasowych łatwo dojść do wniosku, że mamy do czynienia z postacią mozaikową, która sama siebie określa jako „inteligentnego debila”.
- Popek jest dla mnie postacią kuriozalną i trudną do jednoznacznego określenia. Wbrew powszechnemu przekonaniu, że ekscytuje się nim „patola”, wydaje mi się, że swoją popularność zawdzięcza też wielkomiejskiej młodzieży, którą zafascynował tym, że często łączy skrajne elementy, np. śpiewa o szanowaniu swojej mamy i wciąganiu kokainy jednocześnie, nagrywa trapowy cover Michaela Jacksona, a potem gra swoją wersję „bluesa” na londyńskich ulicach
. W porównaniu do Popka polski show-biznes wydaje się bardzo grzeczny i koszmarnie nudny - mówi Kamil Babacz, redaktor naczelny portalu rytmy.pl. To on kilka tygodni temu w poście na Facebooku zachęcił Małgorzatę Kuzdrę, dyrektorkę kina Muza do zorganizowania pokazu. Zachęcił skutecznie, bo informacja o pokazie z udziałem samego Popka wkrótce zawisła na kinowym fanpage’u.
- Sama dla pewności go obejrzałam i stwierdziłam, że to jest po prostu dobry film, ciekawie ukazujący postać Popka, i o dużej wartości poznawczej - twierdzi Małgorzata Kuzdra.
Babacz przyznaje, że jest zaskoczony obrotem spraw, choć nie kryje zadowolenia, że potoczyły się one tak, a nie inaczej.
- Na pewno wymagało to odwagi i nieco szaleństwa; traktowania zarówno kina, jak i swojej pracy, z przymrużeniem oka
- twierdzi.
Jednym z najczęściej powracających argumentów było to, że dokument o Popku to propozycja dalece wykraczająca poza arthouse’owe standardy Muzy. A przecież, na co sam zainteresowany zwraca uwagę w dokumencie, również twórcy sztuki uznanej powszechnie za wysoką robią rzeczy, którym daleko do normalności; biorą narkotyki i zaliczają inne upadki. W przeciwieństwie do nich, Mikołajuw się tego nie wstydzi. Z tego względu, zamiast miotać oskarżeniami, warto potraktować postać Króla Albanii jako lustro i spróbować się w nim przejrzeć.
- Popek przecież łączy w sobie wiele charakterystycznych dla Polski zjawisk. Jest trochę dresem, trochę discopolowcem, na pewno też jest polskim emigrantem w krzywym zwierciadle. Myślę, że powinniśmy wyjść ze swoich przyzwyczajeń, wąskiego spojrzenia i zastanowić się nad tym, co mówi o nas samych, bo nawet najbardziej pokręcony wytwór popkultury jest jakimś efektem naszej zbiorowej świadomości - uważa Babacz.
Wśród osób, które seans „Popka za życia” mają już za sobą, przeważają raczej pozytywne odczucia. Przyznają, że opowieść o chłopaku z patologicznej legnickiej rodziny, który jako nastolatek kradł Niemcom portfele, a później „wygrał życie dzięki muzyce”, to dokumentalny samograj. Zgadza się z tym Mateusz Winkiel.
- Największym wyzwaniem było to, by za Popkiem nadążyć i wszystkie ważniejsze momenty zarejestrować. Pracowałem wcześniej z wieloma artystami w Polsce, ale żaden nie generował tylu sytuacji, które dla dokumentu były bezcenne
- przyznaje.
Nawet oglądając zwiastun „Popka za życia”, można wyczuć intencję twórców. Tu nie chodzi o jakieś ocieplanie wizerunku człowieka o dość bujnym życiorysie i stylu życia, który niekoniecznie wszyscy musimy pochwalać. Chodzi raczej o ukazanie skomplikowania, licznych sprzeczności, które składają się na jego fenomen. Z drugiej strony, nawet jeśli choć trochę ten jego wizerunek ociepli, to co w tym złego? W końcu, jak śpiewa sam Popek na płycie z Matheo: Każdy z nas zasługuje na miłość, nawet taki typ jak ja.