Popijawy, bijatyki, napady i bieda. Tak kiedyś żyło się na łódzkich Bałutach
Bałuty to najbardziej znana część Łodzi. Znają ją ludzie w Polsce i za granicą. Przed wojną była to dzielnica o niepowtarzalnym klimacie. Dlatego warto go przypomnieć.
Bałuty od ponad 100 lat są częścią Łodzi. 1 grudnia 1933 r. miasto to liczyło 604.440 mieszkańców. Obliczano, że tylko w styczniu 1934 r. co godzinę Łodzi przybywało 20 nowych mieszkańców. Zawarto rekordową ilość 326 małżeństw, w tym 203 chrześcijańskich i 122 żydowskich. Urodziło się też 610 dzieci, w tym 583 ślubnych. Informowano, że większość z nich pozostało przy matce, ale część została oddana na wychowanie lub do sierocińca. W styczniu 1934 r. zanotowano również 512 zgonów, z tego 312 chrześcijan i 200 Żydów. Podkreślano, że najwięcej zgonów notuje się w najbiedniejszych dzielnicach Łodzi, a więc na Bałutach, Chojnach i Widzewie.
- Główną przyczyną śmierci była gruźlica, potem choroby serca, a na trzecim miejscu był rak i nowotwory złośliwe - można przeczytać w przedwojennej łódzkiej prasie. - Kolejnym powodem zgonów łodzian było zapalenie płuc, potem choroby wieku dziecięcego, starość, dur brzuszny, krwotoki i zakrzep mózgowy. Na skutek zamachu samobójczego zmarły 22 osoby, a gwałtowną śmiercią - 8.
Dzieci chodziły głodne
Zaznaczano, że w styczniu 1934 r. większą śmiertelność zanotowano wśród mężczyzn niż kobiet. Obliczono też, że w łódzkich szpitalach leżało 5 tysięcy chorych. Była też pocieszająca informacja. Łódzkie kina odwiedziło około pół miliona osób, a 50 tysięcy łodzian poszło na spektakl do łódzkich teatrów i teatrzyków. Natomiast tramwaje łódzkie i podmiejskie przewiozły w styczniu 1934 r. 6 milionów pasażerów. Przyznawano, że w połowie lat 30. XX wieku wielką plagą, która dręczyła łodzian, a zwłaszcza mieszkańców Bałut była gruźlica.
- Nie może być inaczej, gdy na Bałutach w jednej izbie mieszka po sześć-osiem osób - pisała prasa.
Podawano przykład jednego z domów przy ul. Wolborskiej. W ciągu jednego roku zmarła tam na gruźlicę cała rodzina.
Wielkim problemem Bałut, ale też całej Łodzi było niedożywienie dzieci. Na początku lat 30. przeprowadzono ankietę wśród łódzkich uczniów. Okazało się, że aż 9 tysięcy dzieci wychodziło z domu do szkoły bez śniadania, a 20 tys. je tylko kromkę chleba, nie pijąc przed wyjściem żadnego gorącego napoju.
- Te głodne i wynędzniałe dzieci utrudniają nauczycielom pracę - pisano. - Cóż z tego, że dziecko chce się uczyć i garnie się z ochotą do książki, kiedy głód nie pozwala mu się skupić.
Ale postanowiono z tym walczyć. Między innymi w siedmioklasowej Szkole Powszechnej nr 114 znajdującej się przy ul. Rybnej na Bałutach otwarto kuchnię, które dziennie wydawała bezpłatnie 150 obiadów dla najbiedniejszych dzieci.
- Nędza dotknęła dziatwę, a największa nędza panuje na Bałutach - mówił podczas uroczystego otwarcia bezpłatnej kuchni dyrektor szkoły nr 114 pan Gutentag. - Większość dzieci uczęszczających do naszej szkoły jest głodnych, nie dojada. Teraz do naszej szkoły dziecko może przyjść głodne, a wyjdzie najedzone!
Gazety obszernie opisywały otwarcie bezpłatnej kuchni dla uczniów. Informowano, że po zakończeniu uroczystości nakarmiono pierwszą partię dzieci. Otrzymały po talerzu gorącej zupy.
1 września 1934 r. rozpoczął się kolejny rok szkolny. Reporter „Expressu Wieczornego Ilustrowanego” odwiedził jedno z bałuckich przedszkoli.
- Jestem w niedużym, ale bardzo dobrze rozplanowanych lokalu jednego z bałuckich przedszkoli - pisał reporter. - W większej z dwóch izb zastaję gromadkę ledwo odrastających od ziemi dzieci. Są pochłonięte zabawą pod okiem przedszkolanki. Obiektem ogólnego zainteresowania są lalki. Jest ich kilka. Mają swoje wózki, kołderki, sukienki, słowem wszystko o czym może zamarzyć lalka. Na ścianie wisi lista obecności. Dzieci nie znają liter i cyfr, więc każde ma swój herb. To rybka, grzybek, krasnoludek.
To przedszkole na Bałutach istniało już pięć lat. Było prowadzone i założone przez Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet Polskich. Większość dzieci korzystała z przedszkola bezpłatnie. Chodziło do niego jednak tylko 30 maluchów. Podkreślano, że to tylko kropla w morzu potrzeb tej dzielnicy.
- Dzieci te choć na kilka godzin mogą opuścić ponurą atmosferę bezrobocia i odetchnąć beztroską dzieciństwa pod opieką i dobrym wpływem wychowawczyni - pisał reporter „Expressu Wieczornego Ilustrowanego”.
Znachorka dobra na wszystko
Przeczytaj historię łódzkich Bałut
Jak przed II wojną światową żyło się w tej największej dzielnicy Łodzi?
Jak radzono sobie z chorobami?
Kim byli cudowni „czarodzieje” z Bałuckiego Rynku?
Czytaj też o bałuckich bandaich i ich porachunkach...
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień