Poplątały się losy dwóch Michałów. Jeden nie żyje, drugi czeka na wyrok
Rodzina wiele dni szukała zaginionego 25-latka z Nowego Targu, ale tajemnica wyszła na jaw dopiero, gdy zabójca przyznał się do winy oraz ujawnił, gdzie zakopał zwłoki.
Marzena drży, gdy opowiada o synu, który objawił się jej w realistycznym śnie. I to już dwa dni po zaginięciu. W tym śnie jej ukochany Michał wyglądał strasznie: ubrudzony, nagi i ociekający wodą.
- Gdzie jesteś synku? - spytała go, ale żadnej odpowiedzi nie było.
Tamtej nocy zbudziła się z krzykiem, a potem wybrała się z psem, by przeczesywać krzaki wzdłuż Dunajca. Zawierzyła swojej intuicji, że on gdzieś tam może być i czeka na pomoc.
Jednak wyprawa nad rzekę nie przyniosła jej ukojenia.
Najgorsza jest niepewność. Co się stało, że nie zadzwonił, nie dał znaku życia. W głowie kłębią się tysiące myśli i człowiek miota się między możliwymi scenariuszami, jakie mogło napisać życie. Może tylko popsuł mu się telefon, a może coś się zdarzyło i stracił pamięć? Wpadł pod samochód? Nie, bo wszystkie szpitale już obdzwonione i nie przyjęto żadnego 25-latka. Policja też nic nie wie.
- Mówił, że wychodzi na imprezę do kolegi? To jeszcze wróci, proszę czekać... - głos dyżurnego komendy powiatowej uspokaja, ale tylko na moment. Potem zostają już tylko czarne scenariusze. Uciekł za granicę, został porwany, wyjechał, by się dostać do Legii Cudzoziemskiej? Też nie...
W końcu zostaje to najgorsze rozwiązanie: już go nie ma, nie żyje, został zabity. Jeśli tak, to gdzie podziało się ciało? Jak tu zorganizować pogrzeb, gdzie zapalić świeczkę...
Pani Marzenie Marek syn Michał przyśnił się po dwóch dniach od zaginięcia. Był nagi, brudny i ociekał wodą
Jasnowidz obiecał, że zajmie się sprawą, ale trzeba czekać w kolejce, bo ma dużo chętnych. Wynajęty prywatny detektyw z Zakopanego szuka po omacku. Wypytał Bartłomieja, z którym Michał wyszedł na imprezę, ale kolega powtarza tę samą wersję: spotkali się z Michałem, pogadali, rozdzielili się i już nie wie co się mogło dalej z nim stać.
Mroczny sen z zaświatów
Rodzina pyta pracodawców Michała czy coś o nim wiedzą, siostry przeszukują pustostany w mieście, organizują akcję na Facebooku, powiadamiają media.
Pozostaje już tylko czekanie, że coś się zdarzy. Jakiś najmniejszy znak, sms, telefon, ale powraca tylko ten straszny sen z zaświatów: Michał brudny, nagi i mokry.
Dlatego Marzena chce zaglądać do studzienek kanalizacyjnych, ale detektyw tłumaczy jej, że wszystkie w Nowym Targu są plombowane i nikogo tam nie ma.
Jednak pełne bólu serce matki wie swoje, przecież syn się nie rozpłynął w powietrzu.
Pamięta przecież, że jak Michał wracał do domu koło północy, to zawsze kładł dłoń na jej czole. Marzena jeszcze czuje ten ciepły dotyk jego ręki.
Jest też ból ojca, niemy, głęboko w środku. Piotr wraca pamięcią do tego, gdy z synem grał na pianinie i jak się cieszył z jego sukcesów muzycznych.
Młodszy brat Szymon patrzy na hokejowy strój Michała i przypomina sobie, jak ćwiczyli na lodowisku MMKS Podhale Nowy Targ. Michał miał występy w młodzieżowej reprezentacji Polski do 18 lat, grę na mistrzostwach świata, uznanie trenera.
Wszystko się skończyło, gdy na meczu inny zawodnik uderzeniem kija złamał mu kręgosłup. Uszkodzony organ usztywniły tytanowe śruby.
Potem matura, studia i praca w firmie przy rozbieraniu drobiu. Nic dziwnego, że Michał postanowił się rozerwać i wyskoczyć na imprezę. Tym bardziej, że miało też być damskie towarzystwo. Wyszykował się elegancko, aż 16-letnia siostra z mamą wymieniły znaczące spojrzenia. Wyszedł około 18.00 i już nie wrócił.
Przez 50 długich dni rodzina Michała starała się dociec prawdy. Marzenie intuicja podpowiadała, że nie żyje, ale gdy próbowała coś powiedzieć na ten temat pozostali członkowie rodziny ucinali złe myśli. Jednak serce matki wiedziało swoje...
Michał M. chłopak z wyrokami
Przenosimy się do innego miejsca.
23-letni Michał M. w Nowym Targu mieszkał z rodzicami i bratem. Przed laty również próbował swoich sił jako hokeista, a potem pracował w firmie Janas, tej samej co starszy o dwa lata Michał.
M. dorobił się dwóch wyroków za pobicie i uszkodzenie ciała, potem wyjechał do Holandii, gdzie zarabiał na plantacji pomidorów. Wrócił do kraju kilka dni przed zdarzeniem, które zmieniło jego życie.
Drogi życiowe dwóch Michałów ciągle się krzyżowały, ale na śmierć i życie ich losy splotły się dopiero w nocy z 21 na 22 listopada 2015 roku.
Dziś wiadomo już, co się zdarzyło. Po wyjściu z domu Michał spotkał się z Bartłomiejem, dobrym kolegą z pracy. Kupili piwo i sączyli je na ławce. Dołączył do nich znajomy Mateusz, a potem pojawił się znany im z widzenia Michał M. To on rzucił pomysł, by skoczyć na imprezę do znajomej Justyny.
Impreza u Justyny
Było po 22, gdy we czterech poszli do Justyny. 23-latka wynajmowała nieduże lokum. Kiedyś chodziła z Mateuszem, ale się rozstali i od tamtej pory sama zajmowała mieszkanie. Nie stroniła od imprez, więc bez oporu się zgodziła na kolejną balangę z czterema kolegami.
Atmosfera luźna, gadali o pracy i popijali piwo. Co pewien czas ktoś wchodził na balkon na papierosa. W pewnej chwili Michał objął Justynę, a ona odsunęła jego rękę. Scenkę widział Michał M. Zasugerował Mateuszowi, że Michał podrywa jego byłą pannę.
Mateusz zareagował, rzucił Michałowi, by sobie poszedł. Do wymiany zdań włączył się Michał M. i głosem pełnym agresji kazał się Michałowi wynosić. Wulgarnie zagroził mu, że jeśli nie opuści mieszkania to go zabije. Nie czekał na reakcję Michała. Pobiegł do kuchni, z której zabrał ostry nóż.
Michał nie rozumiał, z jakiego powodu atmosfera na imprezie stała się napięta. Na widok uzbrojonego kolegi próbował się bronić, ale alkohol spowolnił jego ruchy. Dostał dwa ciosy w klatkę piersiową, zachwiał się, zrobił krok w stronę przedpokoju i upadł. Michał M. tam go dopadł i zadał cios w głowę.
Ciosy i ukrywanie zwłok
Szok kolegów, płacz Justyny, chaos. Ktoś sprawdził, czy Michał oddycha i zasugerował, by wezwać pogotowie. Te słowa wywołały furię Michała M. Gonił po mieszkaniu z nożem, groził nim i krzyczał, że nigdzie nie będą telefonować.
- Wszyscy jesteście w to zamieszani i pójdziecie siedzieć! - szantażował. Kazał im wyłączyć komórki.
Wraz z Mateuszem zwłoki ułożył w skrzyni, która wcześniej była schronieniem dla królika. Wymiary; metr szerokości, pół metra długości i wysokości. Zagadką było jak się tam zmieścił Michał, który ważył 84 kg i miał 184 cm wzrostu.
Michał M. przystąpił do zacierania śladów. Wezwał znajomych: Andrzeja F. i Adriana S. i groźbą wymusił udzielenie pomocy w wywiezieniu zwłok i ich zakopaniu w lesie za miastem.
Skrzynię porąbali, pozbyli się też zakrwawionego dywanu i noża, narzędzia zbrodni. Michał M. rozebrał zwłoki i dopiero wtedy ukrył je w dole z ziemią. Po kilku dniach pojawił się u Justyny i przemalował jej podłogę, by nie było śladów krwi.
Sam milczał wiele dni, ale w końcu, podczas imprezy u innego znajomego, pochwalił się zabójstwem.
Zatrzymany przez policję trafił do aresztu i po raz kolejny ujawnił fakt uśmiercenia Michała. Wskazał też miejsce zakopania zwłok.
Piotr Marek nie rozpoznał syna, ale podpowiedział, że Michał miał wszczepione tytanowe śruby w kręgosłup. Faktycznie były. Marzena Marek, mama Michała po tragedii podupadła na zdrowiu.
- Nic mnie nie cieszy, nie mam radości życia. Myślę o śmierci i że wtedy się spotkam z synkiem, a on znowu położy dłoń na czole - opowiada. Ma żal do zabójcy, i pozostałych oskarżonych, że milczeli przez 50 dni. Nie przyjmuje ich tłumaczeń, że się bali Michała M., bo mogli anonimowo dali znać, że jej syn nie żyje. Michałowi M. za zabójstwo grozi dożywocie. Jego proces dobiega końca przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu.