Popularna dwuznaczność
Doktor Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego przy UW twierdzi, że każde zaszczepienie tysiąca osób teraz przyniesie trzy zgony mniej na jesieni. Takie racjonalne obliczenia wyraźnie wskazują na to, że decyzja o szczepieniu lub nie powinna być oceniana również w kategoriach moralnych. Tu nie chodzi tylko o osobiste zdrowie i życie (nasze i bliskich). Moje indywidualne decyzje mają bezpośredni wpływ na przeżycie innych ludzi. Dlatego musimy je oceniać, patrzeć, czy są dobre, czy złe. Mogą być poważnym grzechem (poprzez zaniedbanie lub nawet świadome działanie).
Dlatego Kościół powinien się poczuwać do poruszania tego tematu. On dotyczy moralności, konkretnej miłości i dbałości o życie. Trzeba pomóc ludziom w zastanowieniu się, czy nie szczepiąc się, są za cywilizacją życia czy raczej śmierci.
Ale słowa to tylko słowa. Oświadczenia można tak napisać, że są trochę jak reklama piwa bezalkoholowego. Niby zachęcają, jednak bez specjalnego nacisku. Dlatego warto, by apelom towarzyszyły także gesty. Np. kard. Nycz pod Świątynią Opatrzności Bożej zorganizował punkt szczepień i zachęcił do nich. „SZCZEPCIObus” we Wrocławiu zorganizowany przez MPK zatrzymał się także przy kościele św. Faustyny. Tego typu konkretne działania prowadzone przy parafiach mocniej docierają do świadomości jeszcze niezaszczepionych niż słowa tych, którzy przedtem w swoim przekazie przemycali dość duży dystans do ustaleń epidemiologów.
I tu mamy problem. Z jednej strony osiągnięcie odpowiedniej (ponad 80%) wyszczepialności populacyjnej leży w interesie tych, którzy chcieliby pełnych świątyń. Bez tak wysokiej odporności społeczeństwa żadne znoszenie dyspens (na uczestnictwo w niedzielnej mszy) nie pomoże.
Duchowieństwu powinno zależeć na tym, by wierni byli zaszczepieni i mogli uczęszczać na nabożeństwa. Ale przedtem, gdy nie było jeszcze szczepionek, wielu (nie wszyscy) trochę z przymrużeniem oka mówiło o ograniczeniach.
Formalnie były, lecz tworzono atmosferę przyzwolenia na ich naciąganie. Po co? Ano, by ludzie bardziej gremialnie przychodzili na msze. Tej atmosferze służyło tworzenie braku zaufania do takich organizacji eksperckich jak WHO. A tu nagle trzeba by przy zachęcaniu do szczepień opierać się na tych samych naukowcach. Można by stracić popularność.
Bo przecież żyjemy w epoce postracjonalizmu, gdzie dobrze mają się populizmy (owoc walki z modernizmem). Renesans przeżywa fideizm (wiara bez rozumu), magia i zabobony. Trzeba odwagi, by walczyć z nimi na ambonie.
Stąd takie oświadczenia, by nie było wiadomo, gdzie stoją ich autorzy.