(Po)rachunki, czyli w poszukiwaniu kogokolwiek, kto naprawdę zyska na Polskim Ładzie więcej niż straci z powodu inflacji
Jak mawiał opiekun naszego kółka matematycznego, „1 + 1 = 3 dla odpowiednio dużych wartości 1”. Prawdziwość tego stwierdzenia zweryfikowałem później dorabiając w wakacje w nadmorskiej restauracji. Kucharz kazał mi wlać do garnka „dwie trzecie wody, jedną trzecią śmietany i jedną trzecią koncentratu”. Odparłem: „Szefie, ale to razem daje cztery trzecie!”. On na to niezrażony: „To weź większy garnek!”. Czemu ta sytuacja przypomniała mi się akurat teraz? W życie wszedł Polski Ład. Rząd przekonuje, że większość z nas zyskała jakieś oszałamiające sumy, a tymczasem… 1 złoty nie chce być wart więcej niż 1 złoty. Ba, stale traci.
Chyba nie tylko ja odnoszę wrażenie, że rządowy przekaz prezentujący Polski Ład jako dobrodziejstwo finansowe dla Polek i Polaków kierowany jest do osób mających problemy z matematyką na poziomie trzeciej klasy podstawówki. Lub ewentualnie do… Szkotów. W stylu McPhersona i McRoba, którzy – wchodząc na nabożeństwo do kościoła - założyli się, kto da na tacę mniej. W kulminacyjnym momencie McRob rzucił jednocentówkę, przekonany, że nikt nie jest w stanie przebić tego datku w dół. Wtedy McPherson nachylił się do dzierżącego tacę kościelnego i szepnął: „To za nas obu”. Z analizy skutków wejścia w życie Polskiego Ładu wynika, że działa on właśnie tak: w większości wypadków udaje, że daje, w niektórych – stara się nas przekonać, że 1 plus 1 jest trzy, albo i pięć.
Weźmy emerytów, z których „prawie wszyscy zyskają na Polskim Ładzie”. Zostawmy miłosiernie (dla rządu) tych, którzy przeharowali w życiu po 50 i więcej lat, płacąc wysokie składki i wypracowując sobie świadczenia powyżej 4,5 tys. zł (czyli 70 proc. średniej pensji), a teraz zostali przez rząd ukarani obniżką świadczeń na rękę; zostawmy też na boku górników, którzy narażali się pod ziemią przez 30 lat i też stracą krocie.
Skupmy się na statystycznym Małopolaninie w ZUS, czyli emerytce otrzymującej dotąd 2 tys. zł na rękę oraz emerycie dostającym 3 tys. zł na rękę. Ona za sprawą Polskiego Ładu otrzyma w styczniu 2022 roku o 177 złotych i 53 groszy netto więcej niż w grudniu 2021, a on – o szalone 100 złotych i 74 grosze więcej. Brzmi nieźle, pod warunkiem, że zapomnimy o 8-procentowej inflacji oraz obłędnym wzroście cen gazu i energii. W przypadku wspomnianej Małopolanki wzrost emerytury wyniesie niespełna 8,88 proc. Taką inflację przepowiada na połowę tego roku prezes NBP. W przypadku statystycznego Małopolanina wzrost świadczenia to 3,33 proc., a więc nawet nie o połowę inflacji. Również ludziom pracującym, nawet tym otrzymującym płacę minimalną, podwyżka w ramach Polskiego Ładu nie zrekompensuje strat spowodowanych inflacją.
Owszem, część wyborców cieszy się z „podwyżek”, bo nie rozumie, co to jest inflacja. Popularny portal CiekaweLiczby.pl zadał pod koniec 2021 roku proste pytanie: „Zakładając, że w ubiegłym roku odłożyłeś do skarbonki 2000 zł, a inflacja roczna wynosi 10 procent, to jaką wartość nabywczą ma teraz to 2000 zł?”. 91 procent wyborców PO i 86 procent Polski 2050 odpowiedziało, że „mniejszą”. W przypadku wyborców PiS odsetek ten był mniejszy – 78 proc. 7 procent odpowiedziało, że wartość ich oszczędności wzrośnie (!), a 5 proc. – że będzie taka sama. 10 procent wybrało odpowiedź „nie wiem”.
Ale to tylko sondaż. Teoria. W rzeczywistości nawet mały Jasio dostrzega, że za dwa złote od dziadka może kupić jednego lizaka, a nie dwa, jak jeszcze niedawno. Zaś sam dziadek będzie musiał wkrótce wysupłać na rachunek za prąd 20 procent więcej, a za gaz ponad 50 procent więcej niż rok remu – i to przed marcową waloryzacją emerytur. To samo czeka miliony harujących Polaków, którzy w minionych latach nie dostali żadnych podwyżek, a już na pewno nie tak hojnych, jakie przyznali sobie sami politycy (bo takich nie dostał nikt, nawet rozchwytywani informatycy z globalnych krakowskich korpo; to paradoks, bo nie widziałem nigdy, by ktoś z równym zapałem rozchwytywał polityków).
Owszem, spora część drożyzny w naszym kraju wynika z uwarunkowań globalnych. Ale trzynaście lat temu, gdy w Polskę uderzyły skutki największego na świecie kryzysu finansowego od 80 lat, było podobnie. I jakoś nie przypominam sobie, by wówczas politycy opozycji (czyli PiS) tłumaczyli wyborcom: „Słuchajcie, te śmieciówki to wina chciwych amerykańskich i szwajcarskich banksterów”. Nie, śmieciówki to była „wina Tuska”.
Ludzie w naturalny sposób kojarzą własną sytuację z działaniami i zaniechaniami rządu. Na krótką metę można część z nich przekonać, że 1 plus 1 to 3, a jak nie, to jest to nadal wina Tuska. Ale prędzej czy później oni muszą opłacić te wszystkie domowe rachunki. No i potem wystawiają własne - władzy.