Narodowe Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego - to brzmi groźnie. Pomysł PiS, który ma służyć, zdaniem polityków, uporządkowaniu działania organizacji pozarządowych, budzi coraz większy sprzeciw działaczy.
Może niektórym temat wyda się nudny, bo wciąż za mało wiemy o ngo-sach, dobrych praktykach i o tym, że każdy z nas może zapytać władze ze swojego miasteczka, ile zarabiają i dlaczego nie zajmują się tym, czym powinny. I nic obywatelowi za to nie grozi. A ma takie możliwości właśnie dzięki temu, że kiedyś działacze i społecznicy zainteresowani tym, aby władza nie nadużywała przywilejów, wywalczyli dostęp do informacji publicznej. Scentralizować działania społeczników to tak, jakby powiedzieć im: koniec z waszą swobodą, teraz będziecie grzeczni albo zamkniemy wam kasę.
Bo o pieniądze jednak tu chodzi. Organizacje pozarządowe mają dostęp do pieniędzy, które płyną z Unii i z państwowej kasy. Dotychczasowe rządy nie ingerowały w to, na co ngo-sy wydają pieniądze, bo i ludzie, którzy tam pracują, zanim sięgnęli po takie środki, najpierw pokazali społeczności lokalnej, że warci są zaufania. Niestety, obecny rząd przygotował najpierw grunt pod planowaną zmianę - wypuścił ostrzał artyleryjski w usłużnych teraz „Wiadomościach” TVP, które zaatakowała największych działaczy pozarządówki: Zofię Komorowską, Różę Rzeplińską, Jana Jakuba Wygnańskiego, sugerując, że kradną. Oczywiście bez dowodów. Podważone społeczne zaufanie do ngo-sów, trudno będzie odbudować. Nawet jeśli minister Piotr Gliński wyraził po czasie gotowość przeprosin za kalumnie, charakterystyczne jest, że nie przeprosił wprost.
W ten sposób mnoży kolejne wątpliwości i niszczy przeświadczenie działaczy, że coś, co w naszej 27-letniej demokracji powinno być już odruchem serca, staje się dla władzy wyrachowanym sięganiem po pieniądze.