Posadówek to miejsce, gdzie psy i ludzie liżą swoje rany
W Posadówku koło Lwówka ludzie pomagają psom, a psy ludziom. Schronisko „Zwierzakowo” prowadzi Hieronim Włodarczyk. - Kiedyś ktoś pomógł mi, a teraz ja pomagam innym - tłumaczy Hirek. W Posadówku mieszka 19 osób i 90 psów. Wszyscy z nadzieją, że niedługo znajdą swój dom i po raz kolejny zaczną życie od nowa.
Kiedy Hieronim Włodarczyk zaczął prowadzić schronisko Zwierzakowo w Posadówku, w pobliskim Lwówku zakładano się, jak długo przetrwa to przedsięwzięcie. Mieszkańcom i urzędnikom trudno było uwierzyć, że grupa życiowych rozbitków jest w stanie pomóc sobie i zwierzętom. Nie sama wiara była tu jednak potrzebna, ale ciężka praca i determinacja.
- W Posadówku pojawiłem się w listopadzie 2012 roku - wspomina Hieronim Włodarczyk.
- Mieszkało tu wtedy 21 osób, ośrodek był zadłużony i oględnie mówiąc, nie cieszył się dobrą opinią w okolicy.
W Posadówku pili niemal wszyscy. Zarówno ci, którzy szukali tu pomocy, jak i ci, co mieli jej udzielać. W styczniu 2013 roku Hirek został wiceprezesem Stowarzyszenia Integracji Społeczności Lokalnych „Wielkopomoc”, które prowadziło w Posadówku ośrodek dla bezdomnych.
- Wprowadziłem proste zasady, pierwszą z nich jest zakaz picia alkoholu, jak kogoś na tym przyłapiemy, musi nas opuścić - tłumaczy Hirek - Wylecieć można też za złodziejstwo i trzecia rzecz to całkowity zakaz stosowania przemocy, zarówno fizycznej, jak i słownej. Reszta mnie nie interesuje: kto kim jest, jaką ma przeszłość, co robił w innych ośrodkach. To nieważne. Tutaj ma szansę zacząć wszystko od początku, na nowych zasadach.
Emigracja i powrót
O schronisku dla zwierząt Hirek myślał od początku. Od dzieciństwa właściwie. - Jak byłem mały, jeszcze w szkole podstawowej, bardzo chciałem mieć psa, ale mama się nie zgadzała - mówi Hirek. - Mówiłem jej, że zapisałem się na karate i zamiast na zajęcia chodziłem pomagać w schronisku dla zwierząt. Mama jednego kolegi zabierała nas tam. Też kochała psy. Potem, po zajęciach karate, było jeszcze kółko matematyczne i SKS-y. Wszystko po to, żeby pójść do schroniska. Z SKS-ami to był najlepszy pomysł, bo odbywały się nawet w soboty.
Do realizacji marzenia o własnym schronisku dla zwierząt Hirek doszedł drogą dość pokrętną. Gdy Polska wstępowała do Unii Europejskiej miał 25 lat. Wtedy postanowił wyjechać za granicę. - 3 maja 2004 roku byłem już w Irlandii. Właściwie to moja dziewczyna chciała tam jechać, a ja nie chciałem puszczać jej samej - przyznaje Hirek. - Z angielskich zwrotów znałem tylko Yes, No, Fuck you, I love you i I`m sorry. Szybko jednak nauczyłem się języka.
Po trzech miesiącach spędzonych w Irlandii Hirek rozpoczął tam pracę. Początkowo przyciemniał szyby w samochodach, oklejał auta, zaczepiał się na budowach, w końcu udało mu się znaleźć coś bardziej stałego w magazynie dużego marketu. Został tam kierownikiem. Ta pewność, stabilizacja i łatwość życia paradoksalnie go zgubiła. Zaczął pić.
- Miałem tam taki układ, że nawet jak znikałem na dwa miesiące z kumplami, to potem mogłem wrócić do pracy
- wspomina Hirek. - Kilka razy naprawdę ostro pojechałem, wylądowałem na ulicy, kilka razy trafiłem do szpitala. Za każdym razem menadżerka przyjmowała mnie z powrotem do pracy. Zarabiałem pieniądze i piłem dalej. Moja dziewczyna po roku wróciła do Polski. Rozstaliśmy się. Ja w Irlandii spędziłem osiem i pół roku.
W Dublinie Irek spotkał wolontariuszy z Polski, którzy rodakom w trudnej sytuacji pomagali wrócić do kraju. Dla wielu osób taki powrót nie jest łatwy. Żyją bowiem w ułudzie oszukując rodzinę, której przedstawiają fałszywy obraz rzeczywistości. Nie przyznają się, że mieszkają na ulicy, utrzymują się z zasiłków i korzystają z noclegowni dla bezdomnych. Z niewielkich świadczeń socjalnych, które otrzymują, potrafią odłożyć pieniądze, które potem wysyłają rodzinom do Polski. Powrót do kraju oznacza dla nich długotrwały proces wychodzenia ze skrupulatnie stworzonej wizji, z którą trzeba się rozstać. Łatwiej oszukiwać innych i siebie zaklinając rzeczywistość, niż stawić czoło realnym problemom.
- Pierwsza koordynatorka Barki, którą spotkałem w Dublinie nie przekonała mnie w ogóle - mówi Hirek. - Po jakimś czasie byłem już bardzo blisko dna, kiedy spotkałem kolejną osobę z tej organizacji. Życie na ulicy w pewnym momencie wciąga. Szczególnie w kraju, gdzie tak naprawdę można wegetować w całkiem dobrych warunkach socjalnych. Bezdomni w Dublinie mają co jeść, gdzie spać, ogrzać się. Alkohol zawsze można ukraść i tak trwać. To droga donikąd, ale kto na ulicy się tym przejmuje?
Burmistrz piecze dwie pieczenie na jednym ogniu
O mieszkańcach Posadówka Hirek nie lubi mówić „bezdomni”. - Każdy ma jakiś dom, który gdzieś tam zostawił - mówi Hirek. - To miejsce dla osób, które znalazły się w ciężkiej sytuacji życiowej - tłumaczy.
Zagubić się może każdy, a granica, za którą nie ma już powrotu do dotychczasowego życia, jest cienka. Trudno ją dostrzec będąc jeszcze po jasnej stronie.
- Czasem wystarczy jeden kredyt, jakaś szybka pożyczka, nie spłacasz i nagle okazuje się, że nie masz gdzie się podziać, do tego nałogi, to najczęściej gubi ludzi
- mówi Hirek. - I nie chodzi tylko o alkohol, chociaż to najczęściej jest przyczyną utraty pracy, rodziny, mieszkania. Ale mieliśmy tutaj też hazardzistę, który w jedną noc przegrał w pokera firmę, dom, wszystko, cały majątek warty czterdzieści milionów złotych. Został z niczym.
W Posadówku zawsze jest co robić. Nie ma czasu na rozmyślania o poprzednim życiu. Mieszkańcy sami muszą zadbać o siebie i o psy. Pomysł z prowadzeniem schroniska dla zwierząt okazał się być genialny w swej prostocie. Burmistrz Lwówka twierdzi, że godząc się na to rozwiązanie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Patrząc jednak jeszcze dalej, to z tej jednej iskry powstała cała uczta.
- Od początku wierzyłem, że to dobry pomysł - przyznaje Piotr Długosz, burmistrz Lwówka. - Jakbym nie wierzył, to nie namawiałbym innych burmistrzów, żeby podpisali umowę z tym schroniskiem dla zwierząt. A z tego miejsca korzysta obecnie pięć gmin i są jeszcze takie, które się zastanawiają. Według mnie, to rozwiązanie sprawdza się doskonale. To miejsce, które daje szansę ludziom w trudnej sytuacji odnalezienia się w życiu i rozwiązuje problem bezdomnych zwierząt w gminie.
Burmistrz przyznaje, że samorządowcy z Wielkopolski, a nawet z dalszych rejonów kraju, zwracają się do niego i pytają, jak to się sprawdza, czy warto zaryzykować, jak formalnie rozwiązać różne sprawy.
- Zawsze warto dać szansę ludziom, choć przyznaję, że początkowo serce mi drżało na myśl o Posadówku
- wyznaje Piotr Długosz. - Nie znałem tych ludzi, mogli zniknąć z dnia na dzień, rzucić to wszystko. Zaufałem i nie żałuję. Jestem bardzo zadowolony.
Sołtys daje możliwość wyboru
Joanna do Posadówka przyjechała z Poznania. Uciekła od męża, z którym nie dało się już żyć. - Kiedyś inaczej wyobrażałam sobie swoje życie - mówi Joanna. - Zdałam maturę w Marcinku (I LO w Poznaniu - red.) i nie dostałam się na studia filologiczne, które sobie wybrałam - wspomina kobieta. - Wyszłam za maż, a potem pojawił się w naszym życiu alkohol. Zniszczył nasze małżeństwo, moje zdrowie, plany, marzenia. Chciałam się z tego wyrwać, ale nie miałam dokąd pójść. Do czasu, kiedy poznałam Tomka, który mieszka w Posadówku. To on opowiedział mi o Zwierzakowie. Jestem wdzięczna Hirkowi, że pozwolił mi tu zamieszkać. Uratował moje życie.
Joanna zajmuje się psami. Każdego zna z imienia, wie, co lubi, jaki ma charakter i dlaczego znalazł się w schronisku.
- Tosia to prawdziwa dama, zabraliśmy ją z opuszczonej posesji - Joanna przedstawia dostojnego huskiego. - To jest Ogórek, urodził się bez ogona. Jest też Bolesław, Bosman, Barry, Oskar, Łobuz. Mamy tu na razie około 90 psów, właśnie budujemy kolejne kojce.
Joanna kocha psy. Mogłaby o nich opowiadać godzinami. Twierdzi, że są one lepsze od ludzi. Wdzięczne, ufne, nie zranią człowieka. Jednym z zadań Joanny jest szukanie rodzin, u których psy ze schroniska mogłyby znaleźć dom.
Z psami roboty jest sporo. Trzeba je karmić, czesać, wyprowadzać. Samo mycie boksów zajmuje cztery godziny. Opieka nad psami to zadanie Joanny i Tomka. Inni też mają co robić. W Posadówku jest warsztat, ogródek, mieszkańcy sami wykonują kojce dla psów, robią też ławki biesiadne. Zarówno kojce, budy, jak i ławki sprzedają, a pieniądze wykorzystują na działalność schroniska.
- Ludziom trzeba pokazać możliwości i pozwolić im dokonywać wyborów - mówi Hirek. - Nie mamy tu salek terapeutycznych, zespołu psychologów i terapeutów. Jeśli ktoś potrzebuje specjalistycznej pomocy, może korzystać z pobliskich placówek.
Niedawno Hirek został sołtysem Posadowa. Na pierwszym zebraniu wiejskim powiedział, że trzeba wybrać, na co przeznaczyć pieniądze zebrane podczas corocznego festynu charytatywnego. - Szok - mówi Hirek. - Do tej pory o wszystkim decydował sołtys, a ja każe im samym określić cele. Zdecydowali, żeby kupić wyprawki szkolne dla dzieci.
Hirek angażuje się w życie lokalnej społeczności. Jest na każdej sesji rady miasta. - Do tej pory nie miałem czasu na aktywność poza schroniskiem, ale powoli to się zmienia - mówi Hirek. - W Posadówku wszystko funkcjonuje według określonych zasad, ja nie muszę wszystkiego osobiście pilnować. Ufam ludziom, którzy tu mieszkają. Zdarzyło mi się nawet wyjechać na tydzień.
Kolejnym krokiem Hirka będzie być może kariera radnego. Poważnie zastanawia się nad kandydowaniem w następnych wyborach samorządowych. - Tu jest wiele rzeczy do zrobienia, przede wszystkim trzeba uporządkować sprawy związane z własnością ziemi. Wtedy będzie można pomyśleć na przykład o wybudowaniu placu zabaw dla dzieci czy innych miejsc dla mieszkańców.
Czas już iść na swoje
Zanim Hirek wyjechał do Irlandii mieszkał w Radomiu. Tam nadal prowadzi swój biznes, z którego mógłby żyć w mieście korzystając z życia. Ale mieszka w Posadówku. To teraz jego miejsce. Dlaczego to robi? Dlaczego pomaga ludziom i zwierzętom?
- Może chciałbym, żeby coś po mnie zostało?
- zastanawia się i odpowiada bez przekonania. A potem dodaje już całkiem pewnie: - Bo robię to, co lubię i co daje mi szczęście.
Z 21 mieszkańców schroniska, których Hirek zastał w 2012 roku w Posadówku, do dzisiaj mieszka tu tylko Stasiu i Józek. Reszta nie zaakceptowała nowych zasad. Wyjechali. Ale przyjechały kolejne osoby poranione przez życie, żeby tu układać je sobie na nowo. Sukces? - Od czterech lat, odkąd tu jestem, czternaście osób wyszło na prostą - mówi Hirek. - Największa radość dla mnie to po dwóch latach usłyszeć: Dziękuję za wszystko, ale czas już iść na swoje i po raz kolejny spróbować zacząć wszystko od nowa.
Wodociąg dzięki zbiórce Szymona Hołowni.
O Schronisku „Zwierzakowo” w Posadówku zrobiło się głośno, kiedy Szymon Hołownia zaangażował się w zbiórkę pieniędzy na budowę wodociągu.
- Pojechałem do Lwówka na spotkanie autorskie z Szymonem Hołownią i przez zbieg okoliczności on usłyszał o naszym schronisku
- wspomina Hirek. - Przyjechał do nas, a ja opowiedziałem mu o naszych problemach z wodą i o tym, że staram się zebrać 170 tysięcy złotych potrzebne na pociągnięcie do nas wodociągu. Hołownia napisał o tym na swoim profilu i w ciągu trzech dni udało się zebrać pieniądze na ten cel. Wystarczy na wodociąg i remont toalet, które są w opłakanym stanie.
Jak pomóc mieszkańcom Posadówka?
Posadówek to nawet nie wieś. To folwark położony 4 kilometry od Lwówka, 10 km od Pniew i 60 km od Poznania. Można tu przyjechać, aby osobiście poznać mieszkające tu psy i wyprowadzić je na spacer. W tej sprawie należy kontaktować się z pracownikiem schroniska (tel.: 518 152 728). Pod tym samym numerem można także dowiedzieć się wszystkiego o możliwości adopcji psów.
Schronisko oferuje również solidne kojce dla psów oraz różnego rodzaju budy, ocieplane i pięknie wykonane, a także ławki biesiadne. Pozyskane w ten sposób pieniądze przeznaczone są na potrzeby podopiecznych schroniska.