Poseł Stanisław Piotrowicz. Kim jest gwiazda PiS z Krosna?
Współpracownicy i koledzy z PiS mówią o nim: prawnik z dużą wiedzą, niezwykle pracowity. Z dnia na dzień stał się medialną gwiazdą. Ale tę popularność zawdzięcza także kontrowersyjnym epizodom w swoim życiorysie.
Wciągu kilku tygodni wszedł do pierwszego szeregu polityków Prawa i Sprawiedliwości. I rozbłysnął jako gwiazda z mediach: jego twarz pojawiała się w czołówkach wiadomości, stał się bohaterem tekstów publicystycznych i magazynów telewizyjnych. Przepytywali go Konrad Piasecki w „Piaskiem po oczach”, Hanna Lis w „Po przecinku” czy Bogdan Rymanowski w „Jeden na jeden”. Wybrany jednogłośnie na szefa sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, stał się czołowym interpretatorem działań PiS i decyzji prezydenta w kwestii Trybunału Konstytucyjnego. Niektórzy politycy opozycji te manewry skojarzyli z osławioną falandyzacją, choć argumentacja, jaką posługuje się poseł Piotrowicz, jest o wiele bardziej wyniosła i butna niż retoryka wiceszefa kancelarii Lecha Wałęsy. Po jednym z wystąpień Piotrowicza prof. Andrzej Rzepliński, prezes TK, opuścił salę sejmową.
Ale to wyjście z cienia parlamentarzysty z ponaddziesięcioletnim stażem ma też swoje drugie oblicze. Bo dziennikarze wyciągają kontrowersyjne wątki z jego życiorysu z okresu, gdy był prokuratorem. I przypominają epizody, które mają dowodzić, że najpierw był uległy wobec komunistycznej władzy, a potem nie chciał się narazić Kościołowi. Nagłówki krzyczą: „»Niezłomny« z PZPR”, „PRL-owski prokurator”, „Umorzył sprawę księdza pedofila”, „Bronił księdza, który molestował dzieci”.
Na ten medialny szum poseł reaguje gwałtownie.
- To nagonka - odpowiada nam. - Nieprawdziwe informację są rozpowszechniane po to, by mnie poniżyć. To spotka się z odpowiednimi krokami prawnymi z mojej strony - zapowiada.
Poseł mówi, że ponosi skutki tego, że stał się jedną z rozpoznawalnych twarzy PiS. - Polowanie na mnie trwa od lat. Nie wszystkim podobają się moje poglądy. Ale dla mnie to nie powód, żeby się bać odpowiedzialnych funkcji. Niech się boją ci, którzy piszą nieprawdę - mówi.
Chciał zrobić karierę?
Urodził się w 1952 roku w Bochni. Skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwszą pracę (zanim dostał przeniesienie do Krosna i skierowanie do pracy śledczej w Prokuraturze Wojewódzkiej w Krośnie) podjął w Dębicy. To w tym okresie (w 1978 roku) zapisał się do PZPR (choć fakt ten pomija w oficjalnej biografii, stworzonej na potrzeby wyborów w 2005 roku).
- Prokurator wojewódzki z Tarnowa dał mi jasno do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobię, to nie zostanę dopuszczony do egzaminu prokuratorskiego - tak tłumaczy się po 25 latach, już jako poseł.
Janusz Ohar i jego żona mają podobny staż pracy w prokuraturze jak Stanisław Piotrowicz (zaczynali w połowie lat 70.). Do PZPR nigdy nie należeli. Ohara, dziś rzecznika Prokuratury Okręgowej w Krośnie, pytamy, czy młodzi prawnicy rzeczywiście byli tak mocno naciskani o jednoznaczne ideologiczne określenie się.
- Owszem, sugestie były, sekretarz POP dwa razy w tygodniu przychodził i pytał, kiedy się zapiszę do partii. Żartowałem, że jeszcze do tego nie dojrzałem, i na tym się kończyło. Takich osób jak ja było kilka. Być może ówczesny szef tarnowskiej prokuratury chciał się wykazać stuprocentową przynależnością swoich podwładnych. Nasz szef nas nie zmuszał. Ale mieliśmy świadomość, że zostaniemy szeregowymi prokuratorami, że nie możemy liczyć na stanowiska kierownicze. To była kwestia wyboru - wspomina prokurator Ohar.
„Ryzykowałem bardziej niż opozycjoniści”
W aktach IPN zachował się akt oskarżenia przeciwko Antoniemu Pikulowi z Jasła. Widnieje pod nim nazwisko prokuratora Stanisława Piotrowicza. Pikul w stanie wojennym, w sierpniu 1982 roku, został zatrzymany za kolportowanie wydawnictw podziemnych. Stanął przed sądem wojskowym. Piotrowicz twierdzi, że to dzięki niemu sprawa Pikula została umorzona „z braku dowodów”.
- Pojechałem do niego do aresztu i tak go przesłuchiwałem, żeby nie został skazany - tłumaczył nam poseł po tym, jak do dokumentów w tej sprawie dotarł (dwa lata temu) reporter TVP. Dziś idzie jeszcze dalej w intepretacji swojej roli w tamtych czasach. - Ponosiłem większe ryzyko, pomagając tym, którzy roznosili ulotki, niż ci, którzy te ulotki roznosili. Wielu ludzi jest mi wdzięcznych za to, że ich osłaniałem i mocno wspierałem - mówił w programie TVN.
Mec. Karol Heliński z Krosna, który w stanie wojennym był obrońcą w procesach politycznych, przyznaje, że w sądowej sali nie miał do czynienia z Piotrowiczem jako oskarżycielem: - Do tych spraw wyznaczano zaufanych śledczych - stwierdza.
Ale też nie kojarzy byłego prokuratora jako osoby szczególnie zaangażowanej w pomoc represjonowanym. - Nikt z opozycjonistów o tym nie wspominał, a byłem wtedy w centrum wydarzeń. W krośnieńskiej prokuraturze był tylko jeden życzliwy opozycji prokurator, i nie był to Stanisław Piotrowicz - mówi nam adwokat.
Przypadków pomagania ludziom Solidarności nie pamiętają ówcześni aktywni związkowcy struktur podkarpackich - Andrzej Kachlik czy Zygmunt Błaż. Antoni Pikul (dziś wiceburmistrz Jasła) niechętnie wraca do sprawy sprzed ponad 30 lat. - Raz spotkałem tego pana, gdy przyjechał do aresztu w Załężu z moim obrońcą. Faktem jest, że zachowywał się przyzwoicie jak na swoją rolę. Nie poniżał mnie, tak jak robili to inni śledczy. Mój adwokat przywiózł mi spodnie, o które prosiłem żonę. To było zabronione. Prokurator udał, że tego nie widzi - opowiada Pikul.
Jak mówi, do Piotrowicza nie czuje dziś żalu. Choć nie podoba mu się dorabianie filozofii do tego, co obecny polityk robił w tamtych czasach. - Szkoda, że nie potrafi uderzyć się w piersi. Ale ja go nie oceniam. Jego życie, jego wybór. Ja zrobiłem swój. I nie życzę mu źle - dodaje.
Adwokatem Pikula, który latem 1982 roku jechał z Jasła do aresztu w Załężu razem ze Stanisławem Piotrowiczem, był Stanisław Zając (późniejszy poseł i senator, zginął w katastrofie smoleńskiej). Jego żona Alicja, która po śmierci męża zdecydowała się wejść do świata polityki, jest daleka od wystawiania moralnych ocen byłemu prokuratorowi.
- W pewnym sensie w tamtej chwili znaleźli się po dwóch stronach barykady - przyznaje obecna senator PiS. - Ale wiem też, że mój mąż, który w stanie wojennym zrezygnował z zawodu sędziego, założył kancelarię adwokacką i bronił opozycjonistów, nie z każdym wsiadłby do jednego samochodu - podkreśla.
Piotrowicz twierdzi, że sprawa Pikula miała dla niego konsekwencje służbowe.- Byłem wzywany do prokuratora wojewódzkiego, bo przełożony złożył na mnie skargę, że „robię bałagan” - mówi. Podkreśla też, że to właśnie za odmowę prowadzenia śledztw politycznych po wprowadzeniu stanu wojennego został przeniesiony do prokuratury niższego szczebla - z wojewódzkiej do rejonowej w Krośnie. Faktem odznaczenia w 1983 roku przez PRL-owską władzę Brązowym Krzyżem Zasługi się nie chwali, ale też nie uważa, by była to nagroda za ideologiczne zaangażowanie. - Ja o to odznaczenie nie prosiłem - tłumaczy.
Z prokuratury do polityki
W 1990 r. został prokuratorem rejonowym w Krośnie.
- Szefem był znakomitym - wspominają go młodsi prokuratorzy. - I biegłym w prawniczej sztuce. Opanowany, doskonały mówca, potrafił przekonująco argumentować swoje stanowisko.
W politykę nie mógł się angażować jako czynny prokurator, ale zaczął angażować się w działalność charytatywną. W 1992 roku był jednym z inicjatorów założenia w Krośnie koła Towarzystwa Pomocy im. Św. Brata Alberta. Nawiązał bliższe kontakty ze środowiskiem kościelnym.
W 2001 roku krośnieńska prokuratura prowadziła pierwsze w Polsce śledztwo dotyczące molestowania przez osobą duchowną. Zawiadomienie dotyczyło seksualnego wykorzystywania dziewczynek przez proboszcza parafii w Tylawie. Po sześciu miesiącach zostało umorzone. Prokurator Piotrowicz tłumaczył, że to, co robił ksiądz (głaskanie, całowanie, dotykanie w intymne miejsca), nie miało na celu zaspokojenia popędu płciowego. - Na podstawie zebranego materiału uznałem, że zeznania obciążające księdza nie są w pełni wiarygodne i nie zdecydowałem się na postawienie zarzutów księdzu. Z całą stanowczością chciałem powiedzieć, że jako ojcu trójki dzieci na pewno zadrżałaby mi ręka, gdybym podpisywał umorzenie, wiedząc, że dzieci są krzywdzone - mówił wówczas dziennikarzom.
Umorzenie zakwestionowała prokuratora nadrzędna i przekazała śledztwo do Jasła. Zakończyło się aktem oskarżenia, a proces sądowy potwierdził, że ksiądz dopuścił się molestowania sześciu dziewczynek.
Sąd skazał duchownego na dwa lata w zawieszeniu na pięć lat i zakaz wykonywania zawodu katechety. Wyrok zapadł w 2004 roku.
Rok później Stanisław Piotrowicz zdecydował się na karierę polityczną. W 2005 roku wywalczył pierwszy mandat senatorski. Startując z poparciem PiS, miał drugi wynik w okręgu krośnieńsko-przemyskim. Kolejne wybory, w 2007 roku, ponownie dały mu prawo do zasiadania w parlamencie (zdobył jeszcze więcej głosów). W kolejnej kadencji kandydował (z sukcesem) do Sejmu. Ostatnie wybory znowu przyniosły mu mandat. Przez lata nikt mu nie wypominał „sprawy księdza z Tylawy”. Bomba wybuchła dopiero w tej kadencji, gdy został szefem sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. A zaraz potem stał się twarzą walki PiS z Trybunałem Konstytucyjnym. Ruszyła lawina publikacji nawiązujących do przeszłości parlamentarzysty z Krosna. „Obrońca pedofila” - pisano o nim.
Piotrowicz dziś zaprzecza swojemu udziałowi w umorzeniu śledztwa. - Do tej pory milczałem, bo nie chciałem, żeby odium tej sprawy spadło na innego prokuratora. Ale miarka się przebrała. To zmasowany atak na mnie, muszę dać mu odpór - mówi nam. Jak twierdzi, decyzję o umorzeniu śledztwa podjął samodzielnie prokurator, który je prowadził. - Ja jedynie jako szef prokuratury informowałem media o tej sprawie, bo budziła ona duże zainteresowanie. Przytaczałem argumenty z uzasadnienia. Nie broniłem księdza słowami, które dziś mi się przypisuje - utrzymuje.
Niczego się nie wstydzę
Tak odpowiada poseł, gdy pytamy, jak ocenia swoją drogę zawodową z perspektywy czasu. Dlaczego (co rzadkie w tym zawodzie) zdecydował się zrezygnować z kariery prokuratorskiej na rzecz polityki? Kto i dlaczego go do tego namówił, kto dał impuls i poparcie? Nie chce odpowiedzieć wprost. - Widocznie byłem potrzebny - mówi. - Byli ludzie, którzy mieli do mnie zaufanie. Moje kompetencje pokazują, że się nie pomylili. To dlatego teraz, gdy okazałem się skuteczny, przypuszczono na mnie bezpardonowy atak - twierdzi.
W rodzinnym Krośnie ostatnio rzadko można go zastać. W lokalne sprawy nie angażuje się zbyt mocno, choć - jak napisał na swojej stronie internetowej - udzielił w swoim biurze niezliczonej liczby porad i podjął liczne interwencje. Prezydent Piotr Przytocki mówi, że widują się czasem na oficjalnych uroczystościach, ale z posłem „na roboczo” spotkał się tylko raz - podczas jego pierwszej kadencji.
- Pochłonęły go sprawy w Warszawie. On nie wykazywał chęci rozmów, ja też o to nie zabiegałem, o nic nie prosiłem, tym bardziej że rządził ktoś inny - przyznaje prezydent. Czy z tego, że Krosno ma medialnego polityka w partii, która trzyma władzę, może coś dobrego dla miasta wyniknąć? - Nie wiem, zobaczymy - odpowiada Przytocki.
Ewa Gorczyca