Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem

Czytaj dalej
red

Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem

red

W domach szyją maseczki ochronne i rozdają je za darmo. Dowożą jedzenie pracownikom szpitali. Przekazują własne, duże pieniądze na walkę z wirusem lub zapewniają komputery uczniom. Ale zgodnie mówią: - Nie nazywajcie nas bohaterami.

Nie mogłabym wysiedzieć w domu i nic nie robić - mówi jedna osoba. Inna dodaje, że po prostu zareagowała na sytuację w najlepszy sposób, w jaki potrafi. W dobie walki z koronawirusem przedstawiamy bohaterów tego starcia. Choć może to nie jest najlepsze słowo, bo nasi bohaterowie nie chcą być tak nazywani. - Mam się porównywać do ratowników medycznych? - stawia pytanie jeden z nich.

To osoby, które w większości przypadków nie musiały stanąć do walki w wirusem, jednak postanowili poświęcić swój czas, umiejętności i pieniądze aby walczyć z koroną. Jeśli nie na pierwszej linii frontu, to pomagając tym, którzy są w ogniu walki.

Ofiarował 300 tysięcy złotych na służbę zdrowia

Tadeusz Sędrowski, prywatny przedsiębiorca z Puław przekazał 300 tys. zł na zakup środków ochrony przed koronawirusem. Pieniądze trafią do służby zdrowia w województwie lubelskim.

- Sytuacja jest nadzwyczajna i każdy kto może, powinien się zmobilizować jak w czasie wojny totalnej, gdy zagraża nam 100-procentowa zagłada. Lekarze i pielęgniarki to obecnie grupa na pierwszej linii frontu walcząca z rozprzestrzenianiem się COVID 19. Teraz najważniejsze jest ich zdrowie, bo od tego zależy zdrowie całego społeczeństwa. Co zrobimy jeśli ich zabraknie? Chciałbym, aby za te pieniądze zostały zakupione środki ochrony osobistej. Chodzi o maseczki, rękawiczki czy gogle ochronne - mówi Sędrowski.

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
materiał nadesłany Tadeusz Sędrowski, przedsiebiorca z Puław: - Sytuacja jest nadzwyczajna i każdy kto może, powinien się zmobilizować

Na przekazanie darowizny zdecydował się, bo kilka tygodni temu po raz pierwszy w życiu znalazł się w szpitalu przy ul. Chmielnej w Lublinie. - Zobaczyłem ile wysiłku i ile godzin pracy, muszą poświęcić na ratowanie wzroku pracujący tam lekarze w większości kobiety. W obecnej sytuacji pandemii koronawirusa, to grupa najbardziej narażona na zakażenie mówi Sędrowski. Pieniądze zostały wpłacone na konto Fundacji Popierania Rozwoju Okulistyki, która ma siedzibę w Jakubowicach Konińskich koło Lublina z zaznaczeniem, że mają zostać przeznaczone na ochronę przed koronawirusem. -Wywołujący chorobę COVID-19 koronawirus, może wniknąć do organizmu przez oczy. Dlatego należy bezwzględnie unikać dotykania oczu, nosa i ust, a personel medyczny powinien nosić okulary ochronne, gogle chronne czy przyłbice. Rozmawiałem o tym z okulistą prof. Robertem Rejdakiem ,szefem Kliniki Okulistyki Ogólnej Katedry Okulistyki Uniwersytetu Medycznego w Lublinie i czytałem wywiad z nim zamieszczony w Kurierze Lubelskim - mówi Sędrowski. -Jeśli sytuacja epidemiczna będzie się dalej pogarszała, to jestem gotów każde zarobione pieniądze oddać na ratowanie osób chorujących na koronawirusa - deklaruje.

Widzialna ręka działa

Sławomir Jawor w przeszłości pracownik banku, dziś jest szefem biura poselskiego. Obecnie zamkniętego. - Pracujemy zdalnie - wyjaśnia Jawor.

Stworzył na Facebooku grupę „Widzialna ręka - komputery dla uczniów z Lublina”. Dzięki temu każdy kto ma w domu nieużywany sprzęt komputerowy, może go przekazać lub pożyczyć dziecku, które nie ma komputera w domu. Na grupie swoją pomoc oferuja też informatycy, którzy deklarowali, że za darmo naprawią lub skonfigurują sprzęt.

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
Łukasz Kaczanowski Sławomir Jawor stworzył na Facebooku grupę „Widzialna ręka - komputery dla uczniów z Lublina”

Sam ma dwoje dzieci, które teraz uczą się w domu. - Wychowawczyni mojej córki zadzwoniła z pytaniem, czy nie mam w domu niepotrzebnego komputera, z którego mogłoby korzystać dziecko nie mające takiego sprzętu. Przekazałem trzy nieużywane komputery, ale zauważyłem, że problem jest większy niż tylko jednak szkoła i jedna klasa - opowiada mężczyzna.

Skontaktował się z administratorami profilu Widzialna ręka i poruszył ten problem. Nikt nie miał dobrego pomysłu, jak zorganizować taką wymianę sprzętu. - Uznaliśmy, że ogłoszenie akcji an Facebooku to najlepsze rozwiązanie - mówi Jawor.

I tak ruszyła machina. Z jednej strony wpisywali się rodzice, którzy potrzebowali pomocy. Z drugiej ogłaszali się ludzie ze zbędnym sprzętem. Dostarczali nie tylko komputery stacjonarne, ale też laptopy, drukarki, monitory i drobniejszy sprzęt.

- Część z tych osób przyjeżdżała do nie do domu, a sprzęt wrzucaliśmy do samochodu, gdzie czekał na przekazanie. Ogłosiłem też, że w sobotę przez trzy godziny w biurze poselskim będę czekał na takie dary - mówi społecznik.

Przez całą niedzielę razem z informatykiem formatowali komputery, wgrywali nowe systemy operacyjne, dokonywali drobnych napraw. Czasami z dwóch komputerów kiepskiej jakości robili jeden o bardzo dobrych parametrach.

- I zawiozłem to wszystko do Szkoły Podstawowej nr 25. Kilka osób jeszcze w niedzielę odebrało ode mnie sprzęt osobiście - wspomina Jawor.

Ta akcja nie ustała, nadal zglaszają się osoby potrzebujące pomocy i te, które chcą pomóc.

- Nie analizowałem dokładnie dlaczego się tym zająłem. Zobaczyłem problem, a mam doświadczenie w realizacji podobnych akcji i uznałem, że mogę je wykorzystać - mówi Sławomir Jawor i dodaje: - Wcale bym się nie obraził gdyby w waszym artykule nie znalazłoby się na mnie miejsce. Bo jak ja - z tym co robię - mam się porównywać do ratowników medycznych?

Maseczki na koronę

Danuta Makaruk to główna koordynatorka akcji „ Szyjemy Maseczki dla Chełma”. - Zainspirowaliśmy się akcją Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, w myśl zasady „umiesz liczyć, licz na siebie” i uruchomiliśmy akcję szycia maseczek - mówi Danuta Makaruk ze Stowarzyszenia Integracji Rodzin „Przystań” w Chełmie , koordynator akcji „Szyjemy Maseczki dla Chełma”. - Jesteśmy Stowarzyszeniem, które wspiera m.in. osoby starsze i niepełnosprawne. -Nasi pracownicy odwiedzają codziennie podopiecznych: robią im zakupy, kupują leki, pomagają w codziennych czynnościach, rozmawiają i wspierają, aby nie czuli się samotni. To głównie z myślą o nich zainicjowaliśmy akcję szycia maseczek. Pomagając, nie chcemy nikogo narażać na niebezpieczeństwo zarażenia, więc powstała pilna potrzeba uszycia maseczek. Stowarzyszenie Integracji Rodzin Przystań w Chełmie, przy wykorzystaniu własnych środków nabyło niezbędne materiały i utworzyło pierwszą grupę chętnych do szycia maseczek - dodaje pani Danuta . - Zaczęło się skromnie, ale rozrosło się na cały region. Dziennie oddajemy do sterylizacji do 2000 maseczek .

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
materiał nadesłany Danuta Makaruk, szefowa akcji „Szyjemy maseczki dla Chełma”

- W akcję włączyli się cudowni ludzie. Maseczki szyją teraz między innymi zakłady krawieckie, stowarzyszenia, koła gospodyń wiejskich, szkoły. Wojsko pomaga nam w cięciu materiałów i w transporcie. Przekazujemy maseczki nieodpłatnie. Jednorazowe trafiają do szpitala oraz przychodni. Natomiast maseczki bawełniane w pierwszej kolejności wędrują do tych zakładów, które nie przerwały pracy - podkreśla Danuta Makaruk.

Akcję można śledzić lub wesprzeć dołączając do grupy „Szyjemy maseczki dla Chełma” na Facebooku lub telefonicznie pod numerem 512 577 451.

Posiłki dla szpitali

Gabriel Zgórski - przedsiębiorca. Od pięciu lat prowadzi restauracje Viva La Pizza na lubelskim deptaku. Jako jeden z pierwszych restauratorów w Lublinie zdecydował się wziąć udział w ogólnopolskiej akcji #wzywamyposiłki, dzięki której obiady z lubelskich restauracji trafiają do personelu medycznego zaangażowanego w walkę z koronawirusem. Sam pomysł rozwożenia ciepłych posiłków pojawił się w głowie właściciela Viva la Pizza długo przed tym, jak zdecydował się oficjalnie przystąpić do akcji. - Gdy pojawiły się pierwsze zachorowania, zobaczyłem, że restauracja z Gdyni rozwozi ciepłe posiłki do szpitali, stacji sanepidu, laboratoriów czy stacji pogotowia. W naszej restauracji studenci Uniwersytetu Medycznego mają stałą zniżkę 10 proc. Dlatego zwróciłem się do byłego przewodniczącego samorządu z ofertą pomocy medykom. Naszym pierwszym wyborem był szpital przy ul. Staszica, gdyż jego personel często zamawiał u nas jedzenie i do tego jest blisko. Początkowo rozwoziliśmy posiłki bez żadnych konsultacji, potem przystąpiliśmy oficjalnie do akcji #wzywamyposiłki. W Lublinie to my byliśmy pierwsi. Potem przyłączyły się kolejne restauracje - mówi Zgórski.

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
Łukasz Kaczanowski Gabriel Zagórski, właściciel Viva la Pizza dowozi medykom posiłki

Jak wygląda cały proces? - Różne SOR-y zgłaszają różne zapotrzebowanie, które dowożą konkretne lokale gastronomiczne. My od minionej niedzieli dostarczamy posiłki do szpitala im. Jana Bożego przy ul. Biernac-kiego - tłumaczy. Viva La Pizza dowozi wszystko co znajduje się w menu: makarony, pizzę oraz dania typu lunch. - Trzeba pamiętać, że Lublin jest miastem w którym najwięcej restauracji przystąpiło do całej akcji. Możemy być z tego dumni - mówi właściciel lokalu. Sam jednak nie czuje się bohaterem. - To pracownicy służby zdrowia są bohaterami. Codziennie ryzykują swoje zdrowie i życie. Ponoszą odpowiedzialność za zdrowie i życie innych. To ważne, by czuli nasze wsparcie. Pomagamy, jak możemy. Przyrządzanie ciepłych posiłków dla lekarzy jest najlepszą opcją, by zrobić coś dobrego - podkreśla Zgórski.

Spirala dobra

Justyna Domaszewicz jest menadżerem „Szwedzkiego Stołu”, miejsca spotkań, rodzinnych warsztatów kulinarnych w Lublinie. Teraz Stół jest zamknięty a w pierwszych dniach siedzenia w domach Domaszewicz miała rozbudowane plany. - Nadrobić nieprzeczytane książki, uporządkować sprawy zawodowe wcześniej odłożone, nakreślić plan działań na przyszłość - wylicza. Ale nie mogła usiedzieć w domu i zaangażowała się w ogólnopolską akcję #wzywamyposiłki. Działała już w kilku miastach, ale w Lublinie jej brakowało. Domaszewicz została koordynatorką akcji na całe województwo.

- Skala pomocy jest wielka. Kolejne restaurację zgłaszają, że chcą za darmo przygotowywać się posiłki dla pracowników szpitali. My zajmujemy się logistyką i dowozimy jedzenie - opowiada i tłumaczy, że nikt ani jej ani restauratorom za to nie płaci. - Wszyscy robią to z serca. Mamy kilku wielkich, globalnych partnerów, ale w większości to rodzinne firmy, które dziś same mają kłopoty. Nie wiedzą, czy uda im się przetrwać, a jednak decydują się pomóc innym - mówi Domaszewicz.

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
Łukasz Kaczanowski Justyna Domaszewicz, koordynatorka akcji#wyzwamyjedzenie

Zbiera oferty od restauracji, każda z nich deklaruje, ile posiłków i przez jaki czas może przygotowywać. To zgrywane jest z zapotrzebowaniem zgłaszanym przez szpitale. Dziennie to kilkadziesiąt, nawet ponad 100 posiłków.

- W samym Lublinie mamy w akcji 66 restauracji i dochodzą nowe. Działamy w Łęcznej, zaczynamy w Kraśniku, Białej Podlaskiej i Chełmie - wylicza koordynatorka.

To co ją zaskoczyło, to „spirala dobra”. Ludzie sami chcą pomagać, przybywa kolejnych chętnych. Restauracje deklarują pomoc na 10 dni, a po upływie tego czasu dzwonią i proszą o możliwość dalszej pomocy.

- Nasze działanie przypomina regularną pracę. A nawet więcej, bo akcji poświęcamy całe dnie. Jeśli znajomi mówią mi, że siedzą w domu i się nudzą, to tego nie rozumiem. Ja się teraz wcale nie nudzę - opowiada Doma-szewicz.

Nie liczy na brawa

Aleksandra Borzęcka to 19-nastoletnia uczennica Zespołu Szkół Ekonomicznych im. A. i J. Vetterów w Lublinie pełniąca równocześnie funkcję rzecznika Młodzieżowej Rady Miasta Lublin. Na co dzień stara się pomagać innym i jak sama mówi „nie liczy na brawa”. Tempa nie zwalnia także podczas trwającej epidemii, działając jako aktywna wolontariuszka.

- Od kilku dni mam przyszywanego dziadka, któremu robię zakupy. Zachowujemy wszystkie środki ostrożności. Po zakupach przekazujemy sobie karteczki, rozmawiamy przez drzwi i bardzo dużo do siebie dzwonimy - opowiada Ola. Na pytanie o to czy ma czas, mówi że na całe szczęść zajęcia online idą bardzo sprawnie, a wszystko stara robić się na bieżąco. A co na działania córki w tak niepewnym czasie mówią rodzice? - Rodzice mnie wspierają, ale też się o mnie boją widząc że nie przestaje działać mimo pandemii - tłumaczy dziewczyna.

Zakupy dla seniorów, pomoc w załatwianiu ich codziennych spraw to nie jedyna działalność uczennicy. - Ostatnio wspólnie ze sztabem WOŚP roznosiliśmy paczki najbardziej potrzebującym - mówi Ola dodając, że było to dla niej bardziej wyczerpujące niż zajęcia na siłowni.

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
Łukasz Kaczanowski Aleksandra Borzęcka robi zakupy dla seniorów, roznosi paczki

Aleksandra przy okazji wspomina też historię z panią Anią, która wyjątkowo utkwiła jej w pamięci. Paczka którą dostarczyła jej uczennica z racji swojej wagi nie mogła być przeniesiona w całości przez schorowaną staruszkę do domu. Pani Ania pojedynczo przenosiła każdy produkt, a kiedy skończyła zadzwoniła zapłakana do Oli. - Powiedziała mi, że dzięki temu zobaczyła ile było tam rzeczy. Płakała, bo jak mówiła- nikt nigdy jej tak nie pomógł, a mimo swojej samotności poczuła, że jest dla kogoś ważna - opowiada uczennica.

Aleksandra uważa, że obecna sytuacja ma też swoje plusy. - Ten czas przyczyni się do polepszenia relacji międzyludzkich, teraz wszyscy się solidaryzujemy. Ludzie zwolnili i zaczęli widzieć to, co dzieje się dookoła - podsumowuje dziewczyna.

Na pierwszej linii

Kamil Kociubiński od 16 lat jest ratownikiem medycznym. Pracuje w stacji pogotowia w Chełmie. Jeździ w karetce jak i jest dyspozytorem. Postanowił zostać ratownikiem po tym, jak kiedyś uczestniczył w akcji jako przypadkowy świadek. - To było zatrucie u dzieci. Udało się je uratować, była satysfakcja i poszedłem za ciosem - wspomina. Jak wygląda praca w czasach epidemii? Odpowiada, że wbrew pozorom to nie jest nic aż tak nowego. Kombinezony biologiczne były w karetkach od lat, tylko do tej pory były rzadziej używane. - To nie jest tak, że założyliśmy je po raz pierwszy. Wiele razy bywało, że jeździliśmy do pacjenta zakażonego np. WZW typu B, pneumokokami, meningokokami, czy sepsą. Obecnie używanie kombinezonów stało się powszechne i na dużą skalę. Jak się coś pali, to widzimy zagrożenie, a wirusów i bakterii nie widać, dlatego to może być niebezpieczeństwo odwleczone w czasie. Nieraz przerabiałem takie sytuacje, przeszedłem kurację po narażeniu na HIV - wyjaśnia ratownik.

Powiat chełmski to obecnie rejon, gdzie jest najwięcej obok powiatu lubelskiego - zakażeń i podejrzeń koronawirusa. - Do tej pory wiozłem raz w karetce pacjenta z podejrzeniem, ale na szczęście zakażenie się nie potwierdziło. W tym wypadku nie była potrzebna kwarantanna czy izolacja personelu w oczekiwaniu na wynik, bo jechaliśmy do pacjenta w pełnym zabezpieczeniu: w kombinezonach, goglach itd. - tłumaczy Kamil Kociubiński.

 Poświęcają innym swój czas i pieniądze, narażają zdrowie. Bohaterowie wojny z koronawirusem
materiał nadesłany Kamil Kociubiński, ratownik medyczny z Chełma

Podkreśla, że nie czuje się żadnym bohaterem, to jego praca i wiedział na co się pisze wybierając ten zawód. - Nie da się pracować i nie lubić tej pracy. My tu nie jesteśmy dla pieniędzy. Ci, którzy pracują w pogotowiu to osoby z pasji i powołania - zaznacza ratownik.

- Jak większość osób pracujących w pogotowiu mam spakowaną walizkę, którą wożę w bagażniku, żeby już do domu nie wracać. Część chłopaków nie była w domu już dwa tygodnie, albo siedzą w stacji albo w wynajętych mieszkaniach, żeby nie narażać rodzin na ewentualne niebezpieczeństwo - wyjaśnia Kamil Kociubiński.

Podkreśla, że do tej pory większość ludzi traktowała pogotowie jako tę część służby zdrowia, na której skupiały się wszystkie żale i skargi. Teraz jest inaczej. - Takie proste gesty jak przesłanie pączków czy pizzy do stacji - tego u nas nigdy nie było. To naprawdę motywuje do pracy. Nas stać na kupienie obiadu, ale jak ktoś z uśmiechem przywiezie i poczęstuje kawą lub pączkami to jest milej na sercu - dodaje ratownik z Chełma.

Autorzy tekstu: Hanna Bednarzewska, Sławomir Skomra, Jolanta Masiewicz, Gracja Grzegorczyk, Patrycja Pakuła, Gabriela Bogaczyk

red

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.