Potrącona kobieta leżała na ulicy Warszawskiej w Rzeszowie. Maciej Rąb ratował jej życie
Dochodziła godzina 18.30, było ciemno, ślisko i mgliście. Przed przejściem dla pieszych na ulicy Warszawskiej w Rzeszowie zatrzymał się samochód, którego kierowca chciał przepuścić pieszą. Jednak jadące drugim pasem auto nie zahamowało i z impetem uderzyło w młodą kobietę.
Liczba samochodów w mieście stale rośnie. Szacuje się, że aktualnie jest ich zarejestrowanych już ponad 100 tysięcy. Wraz z tymi, które wjeżdżają do Rzeszowa z sąsiednich gmin, każdego dnia po ulicach porusza się ponad 120 tysięcy. Dlatego główne ulice są rozbudowywane i modernizowane, między innymi poprzez poszerzenie o dodatkowe pasy ruchu.
Niestety, w takich miejscach często spada poziom bezpieczeństwa pieszych. Nagminnym wykroczeniem popełnianym przez kierowców jest wyprzedzanie i omijanie samochodów, które na wielopasmowej ulicy zatrzymują się przed przejściem dla pieszych.
Bezczelne wykroczenie, śmiertelne zagrożenie
Wiele takich sytuacji kończy się tragicznie, tak jak ta, we wtorek, na ulicy Warszawskiej.
- Lewym pasem ruchu w kierunku ulicy Marszałkowskiej jechał osobowy hyundai. Jego kierowca, 57-letni mieszkaniec powiatu rzeszowskiego, nie zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, przed którym stało już inne auto. Samochód potrącił 24-letnią obywatelkę Ukrainy, która prawidłowo przechodziła przez ulicę. Hyundai zatrzymał się za przejściem, na latarni - mówi Adam Szeląg, rzecznik prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Rzeszowie.
Świadkowie relacjonują, że uderzenie było bardzo silne. Piesza została odrzucona na kilkanaście metrów za przejście.
- W wyniku potrącenia, ranna i nieprzytomna 24-latka została przewieziona do szpitala. Kierowca był trzeźwy, ale zatrzymaliśmy mu prawo jazdy. Ze względu na poważne obrażenia poszkodowanej, sprawca będzie odpowiadał nie za wykroczenie, ale za przestępstwo - mówi Adam Szeląg.
Szybka akcja
W chwili wypadku ulicą Warszawską w kierunku centrum miasta jechał Maciej Rąb z Rzeszowa. Korek spowodowany potrąceniem pieszej zatrzymał go na wiadukcie na wysokości Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Rzeszowie.
- Spojrzałem przed siebie i na wysokości biurowca dostrzegłem grupę ludzi stojących obok przejścia. Było tam duże zamieszanie, dlatego od razu pomyślałem, że mogło dojść do potrącenia pieszego, albo jakiegoś innego wypadku. Odruchowo wjechałem na chodnik i ostrożnie dojechałem w to miejsce - mówi pan Maciej, który jest strażakiem ochotnikiem, profesjonalnie przeszkolonym z udzielania pierwszej pomocy. Kiedy zorientował się, że za przejściem leży potrącona kobieta, zatrzymał samochód na jezdni osłaniając ją od ruchu. I przystąpił do akcji ratunkowej.
- W moim aucie wożę profesjonalną torbę medyczną, bo jakoś tak się składało, że do tej pory kilka razy najechałem na sytuacje, gdzie ktoś potrzebo wał pomocy. Kupiłem ją, aby być dobrze przygotowanym, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dzięki temu jestem w stanie udzielić pierwszej pomocy znacznie lepiej, niż używając wyłącznie własnych rąk
- mówi pan Maciej.
24-letnia kobieta traciła i odzyskiwała przytomność. Świadkowie krzyczeli, że nie oddycha, ale ratownik szybko ocenił, że nie mają racji. O pomoc poprosił kobietę, która stała obok niego.
- To chyba była policjantka. Wiedziała, co trzeba robić, założyła rękawiczki ochronne i podawała mi sprzęt. W chwili, gdy na miejsce dotarło pogotowie ratunkowe, które wezwała na moją prośbę, układałem poszkodowaną wraz z ratownikami na deskę, a ona zajmowała się sprawcą wypadku. On także wymagał pomocy, był w fatalnym stanie psychicznym, bałem się, aby jemu także coś się nie stało. W szoku był także jego syn, który jechał z nim samochodem - mówi pan Maciej.
Bardzo ważne pierwsze minuty po wypadku
24-letnia kobieta została odwieziona do Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego nr 2 im. Św. Jadwigi Królowej. Mimo poważnych obrażeń jakie odniosła, jej stan jest stabilny.
- Z pewnością postawa mężczyzny, który udzielił jej pomocy, jest godna pochwały. Na pewno dzięki temu załoga pogotowia ratunkowego miała ułatwione zadanie i mogła szybciej przywieźć poszkodowaną do szpitala
- mówi lek. med. Małgorzata Przysada, zastępca dyrektora ds. klinicznych i lecznictwa w „dwójce”.
Poszkodowana w wypadku kobieta miała sporo szczęścia. Pan Maciej, który na co dzień pracuje jako przedstawiciel handlowy, w swoim prywatnym samochodzie wozi własną torbę medyczną, na którą wydał ponad tysiąc złotych. Od ośmiu lat pracuje w Ochotniczej Straży Pożarnej na rzeszowskim osiedlu Słocina, jest także ratownikiem po kursie kwalifikowanej pierwszej pomocy, który kończy się państwowym egzaminem przed lekarzem.
- Dlatego w takiej sytuacji wiem, co należy robić, a mając profesjonalne narzędzia jestem w stanie jeszcze lepiej pomóc człowiekowi. W ubiegłym roku reanimowałem mężczyznę, który zasłabł na osiedlu Zalesie. Pomogła mi w tym kobieta, która także była świadkiem zajścia i jak się okazało, również szkoliła się w udzielaniu pierwszej pomocy. Niestety, tego pana nie udało nam się uratować, bo miał rozległy zawał serca i zanim rozpoczęliśmy akcję, musiał już dość długo leżeć. Ale ja nie czuję się bohaterem. Uważam, że tak powinien postąpić każdy człowiek. Byłoby dobrze, gdyby ludzie potrafili udzielać pierwszej pomocy, bo nigdy nie wiadomo kto i kiedy będzie jej potrzebował - ocenia pan Maciej.
Od dziecka chciał zostać strażakiem
Straż pożarna to jego pasja. Chociaż chodził do profilowanej szkoły wojskowej, a pracuje w handlu, to działalności OSP poświęca najwięcej wolnego czasu. Na bieżąco się szkoli, uzupełnia sprzęt, pomaga szukać sponsorów na sprzęt dla załogi ze swojej jednostki. Niewielkie pieniądze, jakie otrzymuje za akcje, oddaje na potrzeby jednostki. Dzięki zaangażowaniu jego oraz kolegów w ubiegłym roku do remizy trafił samochód i quad, które udało się kupić za pieniądze z budżetu obywatelskiego.
Uczą ludzi, jak udzielać pierwszej pomocy
- Prowadzimy także szkolenia z pierwszej pomocy. Jeździmy do przedszkoli i szkół. Najmłodszym dzieciom tłumaczymy, jak w razie potrzeby wezwać pomoc, albo jak ułożyć poszkodowanego w bezpiecznej pozycji bocznej. Maluchy chętnie chłoną tę wiedzę i to bardzo cieszy - mówi pan Maciej.
Dodaje, że od małego chłopca marzył o tym, by zostać strażakiem. O angaż w Państwowej Straży Pożarnej walczył przez cztery lata, jednak mimo ukończenia wszystkich kursów, jakie wymagane są od kandydatów, pracy nie dostał.
- Testy sprawnościowe są bardzo trudne a wyniki, jakie trzeba na nich osiągnąć, to już poziom niemal olimpijski. Niestety, nie udało mi się ich przebrnąć z wystarczająco dobrym rezultatem. Na szczęście mogę się realizować i pomagać ludziom poprzez działalność w OSP. Chociaż wymaga to wielu poświęceń i wyrzeczeń, spełniam się w tym. A moja żona jest bardzo wyrozumiała i nie robi mi wyrzutów z tego powodu, że nawet kilka dni w tygodniu spędzam w remizie - mówi strażak.