Powrót do przeszłości. Piotr Panasiewicz, profesor krakowskiej ASP o technice, która go fascynuje i inspiracjach - rozmowa
W Galerii Grafiki Biblioteki Sztuki Uniwersytetu Zielonogórskiego przy ul. Wiśniowej 10, można oglądać wystawę litografii Piotra Panasiewicza., profesora krakowskiej ASP. Rozmawialiśmy z nim o tym, dlaczego akurat ta technika go fascynuje i czym inspiruje się w swej twórczości
Może zacznijmy od wyjaśnienia, czym jest litografia?
Jest to technika graficzna, zaliczana do tzw. druku płaskiego. Matrycą jest kamień litograficzny. Jest to bardzo rzadki rodzaj łupka wapiennego - w tej chwili wydobywany jest on w jednym kamieniołomie na świecie, niedaleko Norymbergi. Musi być doskonały, pozbawiony zanieczyszczeń w postaci siarczków, rud itd. Metodę wynalazł pod koniec XVIII wieku, zresztą przez przypadek, Alois Senefelder, który chciał znaleźć sposób na kopiowanie nut. Wykorzystuje ona właściwości fizyczne skały. Na wyszlifowanym kamieniu rysuje się tłustymi kredkami, lub specjalnym tuszem. Jest on łatwo przyswajalny przez kamień. Czasem wystarczy przytrzymać spoconą rękę na matrycy, żeby odciśnięty ślad można było później wydrukować. Następnie kamień wytrawia się (partie niezamalowane, bo tłuszcz chroni pozostałą część) bardzo rozcieńczonym kwasem azotowym zmieszanym z gumą arabską. Po zwilżeniu wodą, partie wytrawione chłoną ją i potem odpychają tłustą farbę drukarską, która przywiera do fragmentów wcześniej zamalowanych. Następnie wystarczy przyłożyć kartkę papieru i zrobić odbitkę. W rzeczywistości używamy tu specjalnych pras. Następnie można kamień przeszlifować i przygotować do odbicia kolejnego koloru, albo innej pracy. Litografia bardzo szybko zdobyła popularność i już w czasach Napoleona drukowano w ten sposób rozkazy, mapy, a potem nawet kopiowano dzieła sztuki. Można powiedzieć, że jest babcią współczesnego druku offsetowego. Wyparta zaś została na początku XX w. przez typografię.
Dlaczego wybrał pan litografię, a nie np. malarstwo?
Jest to bardzo ciekawa technika. Powstawanie grafiki to cały proces, który trwa około miesiąca. Drukujemy pierwszy kolor, potem drugi, trzeci. Za każdym razem, kiedy ściągasz kartkę z prasy, to co się odbiło wpływa na kolejny krok. Czasem zmienia kolorystykę, figuracje, rysunki. Ten cały proces jest fascynujący. Może dwie, lub trzy grafiki w życiu wyszły mi tak, jak pierwotnie sobie zamierzyłem. W każdym innym przypadku polega to na pewnej dozie akceptacji niedoskonałości, szukaniu formy, co ma wpływ na efekt końcowy. Czasem przypadek decyduje, że praca idzie w innym kierunku niż sobie zakładaliśmy. To właśnie sprawia, że litografia jest taka interesująca. Z boku może się to wydawać nudne, ale dla mnie jest to niezwykle zajmujące i dlatego to robię.
No tak, ale w dzisiejszych czasach, kiedy mamy do dyspozycji komputery, niemal doskonały druk, to już jest prehistoria. Taki anachronizm. Nie musimy polerować kamienia, mamy nowoczesne drukarki.
Tylko że to nie jest to samo. To tak jak jechać drogą alfa romeo spiderem z lat siedemdziesiątych. Czujesz każdy oddech tego auta. Każde dotknięcie gazu, otwarcie przepustnicy, powietrze świszczące w silniku, zgrzyt skrzyni biegów, drewnianą kierownicę. W nowoczesnym samochodzie jesteś cały obudowany plastikiem i nie słyszysz nic. Oczywiście jest to komfort, jakość. Ja raczej sobie cenię to co jest bliżej człowieka. Litografia wbrew pozorom jest niepodrabialna. Bo te same prace wydrukowane cyfrowo i z kamienia, to jednak jest różnica. Dla mnie ogromna. Ja traktuję litografię jako rodzaj malarstwa. Z technik graficznych jest to forma malarstwu najbliższa. Ona te wszystkie uczucia malarskie przenosi na kamień. Litografia była też bardzo ceniona przez malarzy. Uprawiali ją Renoir, Matisse, Munch, Chagall, Picasso, Toulouse-Lautrec. A z Polaków choćby Wyspiański czy Wyczółkowski. Zachowały się listy Karola Frycza, malarza i wybitnego scenografa, w których pisał, że litografia ustawiła mu malarstwo. Litografia powoduje to, że musisz ograniczyć ilość kolorów. Oczywiście ich mieszanie daje kolejne barwy. Ale operowanie podstawowymi kolorami uczy tego, że czasami oszczędność w sztuce i skupienie się na formie, uczy nowego spojrzenia. Wyczółkowski pisał, że dla niego litografia była bardzo wartościowym bodźcem.
To było sto, lub niemal sto lat temu. A jak jest dziś?
Litografia to druk unikatowy, jest ceniona w świecie graficznym. Na te prace jest zbyt. Pełnią one też tą tradycyjną funkcję dzieła sztuki, czyli upiększają wnętrze. Tego nie można powiedzieć o nowoczesnych instalacjach, które czasem zajmują całe sale wystawowe. Dziś sztuka poszła w multimedia. To jest dla mnie fajne, ale te realizacje stają się bezosobowe. Coraz mniej jest rozpoznawalnych twórców np. videoartu czy sztuk instalacyjnych. Litografia była trochę zapomniana. Wiele państw wypchnęło ją ze swojego kanonu sztuki. Teraz do niej wracają, ale czasami ciężko wrócić. Zagraniczni studenci, którzy przyjeżdżają do nas, nie chcą komputerów, multimediów. Przychodzą do warsztatu i są zachwyceni tym osobliwym powrotem do przeszłości, do intymności, pracy z własnymi emocjami. Jest to coś fascynującego. Wchodzisz do pracowni, czujesz woń odczynników, stajesz przy kamieniu i czujesz się jak w XVIII wieku. W pewnym momencie wielkie ośrodki, takie jak Paryż, Lipsk, Monachium, pozamykały swoje oficyny litograficzne, bo przestawały się one opłacać. Dlatego jest to dosyć niszowe. Ciekawostką jest też fakt, że my sami drukujemy swoje prace, dotykamy kamienia. Na zachodzie grafik robi projekt i przychodzi z nim do masterprintera, czyli osoby, która opanowała technikę. Omawiają projekt i to rzemieślnik decyduje, że czegoś nie da się zrobić. Znaczy to tyle, że on nie potrafi. Bardzo często podczas wystaw czy sympozjów spotykam się z pytaniem: „Kto ci to drukuje”. I wielkim zdziwieniem, gdy mówię, że sam.
Jakie prace wybrał pan na wystawę?
To są prace z ostatnich dziesięciu lat, stąd tytuł 011/021. Wybrałem zestaw grafik, które nie wiem czy są najlepsze, ale są mi bliskie. Są tu grafiki z cyklu 13. Czyli prace inspirowane latami pięćdziesiątymi. Vintage. Począwszy od kina noir, przez włoski nowy realizm, a skończywszy na tym jak ten świat pobrzmiewa u Wajdy w „Niewinnych czarodziejach”. Stąd skutery, postacie w prochowcach i kapeluszach, ubrania, wnętrza z tamtych lat. Fascynacja sprzętem fotograficznym. Cały ten świat gadżetów niepotrzebnych, którymi zresztą prywatnie się otaczam. Jest to pewien nostalgiczny powrót do czasów, które pamiętam, które były dość świeże w moim dzieciństwie. A patrzyłem na nie przez pryzmat właśnie filmów i wyjazdów na ten niby-zachód, czyli do Jugosławii. I tutaj dochodzimy do drugiego elementu obecnego na wystawie. Cykl z Tito, pomnikami z tamtych czasów. Ta architektura, dziś opustoszała, zapomniana, stała się elementem tamtejszego pejzażu. Jest też Mussolini i jego architektura, czyli Colosseo Quadrato. No i kolejny tyran, Franco i jego mauzoleum.