Poznajcie Wiśniewskich i ich alpaki!
Skromni, zabawni, zżyci ze sobą - tacy są Alicja, Krzysztof i Mateusz Wiśniewscy, rolnicza rodzina z podgorzowskich Ludzisławic. Może to oni zgarną Złotego Kłosa?
Ludzisławice to maleńka wieś położona kawałek za Santokiem koło Gorzowa. Wiśniewscy mają tu 112 hektarów. - Trafi pan do nas, zapewniam. Od wjazdu proszę wypatrywać szklarni – instruuje mnie przed wyjazdem na materiał pani Alicja.
Rodzinny biznes
Wjeżdżam brukowanym podjazdem. Od razu pierwsza niespodzianka: widzę ułożony z ciemniejszej kostki wielki napis „KW & MW”. - Wasze inicjały – zgaduję na widok ojca Krzysztofa i syna Mateusza. Potwierdzają z uśmiechem. Ale szefowa jest tutaj jedna: to pani Ala. Niewysoka, uśmiechnięta, widać, że jest dumna i z syna i z męża.
Widać też jeszcze jedno: więź między nimi. Co chwilę sobie docinają, żartują, ale jest w tym czułość. O pracy na roli mówią bez ściemniania: to harówka, jednak innego życia sobie nie wyobrażają. Dlatego też junior, czyli pan Mateusz, ukończył szczecińską Akademię Rolniczą (dziś to Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny).
Łąki, ślimaki, alpaki
Żyją przede wszystkim z hektarów. Mają tam łąki, pozyskują z nich siano, które sprzedają odbiorcom na pasze oraz na cele energetyczne. Drugie źródło dochodów to ślimaki jadalne. Gospodarze zabierają mnie pod szklarnie, gdzie pod drewnianymi daszkami żyją tysiące ślimaków. Ostatnio trafiły aż do dalekiej Portugalii. Każdą sztukę - licząc od przyjęcia na hodowlę po wysłanie odbiorcy - trzeba w sumie dotknąć siedem razy. To sporo schylania, bo tysiące ślimaków razy siedem...
Wiśniewscy o ślimakach wiedzą wszystko i wszystko potrafią przy nich zrobić. A to pracochłonny biznes, bo towar musi wyjść z gospodarstwa czysty, zdrowy i najwyższej jakości. I w Ludzisławicach te standardy spełniają.
Pieniądze przynosi im też niewielkie stado alpak. To niesamowicie pocieszne zwierzęta, które wyglądają jak połączenie lamy, wielbłąda i żyrafy. Wiśniewscy trzymają je dla wełny. Każdy z 17 osobników ma swoje imię, które gospodarze mogą obudzeni w środku nocy bezbłędnie wymienić. O alpakach opowiadają na zmianę, sypią szczegółami, ciekawostkami. Razem śmiejemy się np. z opowieści o tym, jak samce... śpiewają samicom piosenki. To nie żart, samiec naprawdę od czasu do czasu gardłowo „gulga” swojej wybrance. Dementują też plotki, że alpaki nagminnie plują. - Robią to wyłącznie gdy czują się zagrożone. Albo podczas kłótni z innymi osobnikami - wyjaśnia pan Mateusz.
Czas leci z nimi błyskawicznie. Mam ochotę zostać u Wiśniewskich jeszcze ze dwie godziny. Do gazetowego zdjęcia się nie garną. - Nie lubimy pchać się na afisz. Nie mieliśmy pojęcia, że w tym Złotym Kłosie trzeba będzie się pokazywać – mówią nam wprost. Gdy ustawiają się do kolejnych ujęć, znowu wszyscy się śmiejemy, bo za żartem leci żart.
Żeby nie złapali
Alpaki na początku też pozują do fotek, ale potem szefowa stada zarządza odwrót i zwierzęta jak na sygnał znikają gdzieś w dalszej części wybiegu. - To ja też będę znikał. Czego wam życzyć? – pytam na do widzenia. - Udanego skoku na bank! – wypala pan Mateusz. - Tylko, żeby nas nie złapali! – poprawia pan Krzysztof. - Taka z was ekipa, że chętnie pójdę z wami – rzucam na pożegnanie.
Jeśli Was też ujęła rodzina Wiśniewskich z Ludzisławic, głosujcie na nią w naszym plebiscycie.