Irena i Władysław Gierczykowie w tym roku świętują złote gody. Małżeństwem są od 50 lat. I jak podkreślają, sukces udanego związku to nie ciągłe mówienie sobie „kocham”, a bycie oparciem dla drugiego.
- Tak to z miłością bywa, że trafia ludzi przez przypadek - rozpoczyna pani Irena. - Niech już mąż się pochwali, gdzie mnie znalazł.
Pan Władysław siedzi w kuchni przy ciepłym piecyku i uśmiecha się na wspomnienie młodych lat. - To była miłość od pierwszego wejrzenia - potakuje głową. - Byłem drużbą na weselu kolegi i tam pewna, urodziwa dziewczyna wpadła mi w oko. Panien było dużo, ale ta jedyna w swoim rodzaju. Ładna, z pięknym głosem i dobrym sercem - spogląda na żonę, która odwzajemnia spojrzenie. W jej oczach widać błysk.
Małżeństwo w kuchni snuje opowieść o swojej miłości, pielęgnowanej przez ponad 50 lat. Przed ślubem chodzili razem to na Gorc, to na odpust w sąsiedniej parafii czy na tańce. Środkiem transportu był rower, który posiadał pan Władysław.
- Do kościoła nim jeździliśmy. Ja w stroju góralskim, siadałam na ramie i tylko spódnicę trzymałam, żeby nie zniszczyć. Pomysły mieliśmy różne i do szczęścia niewiele nam było potrzeba - stwierdza pani Irena. Podkreśla, że kiedyś nie było telefonów i Facebooka, a młodzi i tak wiedzieli, gdzie i kiedy się spotkać. Najczęściej zgadywali się po niedzielnej mszy.
Z oświadczynami też było inaczej niż dziś.
Z dalszej części tekstu dowiesz się:
- jak wyglądało wesele pary
- jaką niespodziankę przygotowały im dzieci na złote gody
- jakie trudne chwile przetrwali
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień