Poznań 56": Warto zaryzykować i opowiedzieć tę historię po swojemu [ROZMOWA]
- Mam nadzieję, że uczestnicy Poznania 56" nie wybiorą metod sztampowych, ogranych przez filmowe dinozaury i postawią na własny język - mówi Arthur Reinhart, operator filmowy i jeden z jurorów konkursu.
Dlaczego postanowił Pan dołączyć do grona jurorów konkursu Poznań 56”?
Arthur Reinhart: Uważam, że konkursy takie jak ten, adresowane w dużej mierze do ludzi młodych, posiadają walory animujące i odświeżające. Również dla mnie samego, bo młodzi miewają mnóstwo pomysłów, wśród których są i takie, na które ja bym nie wpadł i które mogą mnie zaskoczyć. Kierowała mną przede wszystkim ciekawość tego, co można zrobić z danym pomysłem. Konkursy zazwyczaj dość precyzyjnie określają ramy, w których należy się poruszać. Z reguły są to ramy inne od tych, w których funkcjonuję na co dzień ja i świat filmu fabularnego jako takiego.
Ten konkurs precyzuje przede wszystkim tematykę filmów, na które czekamy. Czy Poznański Czerwiec jest w ogóle wdzięcznym tematem na film?
Oczywiście! To przede wszystkim okazja dla młodego pokolenia, by na moment cofnąć się w czasie i zastanowić nad tym, co się wtedy zdarzyło. Myślę, że wielu uczestników konkursu będzie szukało pewnych analogii z teraźniejszością. A sama praca nad filmem ma przecież też wymiar edukacyjny. Uczestnicy mają szansę zbliżyć się i poznać wydarzenia Czerwca 1956 roku, ubierając je we własne pomysły, własny filmowy język.
Miałem okazję czytać Pański komentarz na temat „Idy” Pawła Pawlikowskiego. Poznański Czerwiec to - podobnie jak tło opowieści z „Idy” - wydarzenia z najnowszej historii Polski. Historii wciąż dla wielu żywej. Jak, Pana zdaniem, należy o niej opowiadać?
Najlepiej w osobisty sposób, a „Ida” jest tego świetnym przykładem. Filmów na podobne tematy mieliśmy mnóstwo, ale Paweł Pawlikowski w końcu zaproponował nowatorskie spojrzenie, pokazujące problem z zupełnie innej perspektywy. Wydeptane drogi są z reguły szybkie i skuteczne, ale warto zaryzykować i pomyśleć nad inną, autorską, bardziej osobistą narracją. To, co zrobił Paweł wraz z towarzyszącą mu ekipą, uważam za pewien filmowy ideał, do którego się dąży. Takie filmy powstają raz na parę lat. Takiemu osobistemu spojrzeniu sprzyjają również konkursy. Mam więc nadzieję, że uczestnicy Poznania 56” nie wybiorą metod sztampowych, ogranych przez filmowe dinozaury, a właśnie postawią na własny język. Inny niż tradycyjny sposób myślenia narzuca niejako sama formuła konkursu, wymóg ograniczenia filmu do 56 sekund. Trzeba pomyśleć, jak tę tematykę ugryźć. I właśnie to wyzwanie jest dla mnie szczególnie interesujące.
To, że pomysł jest kluczowy, powtarza każdy, kogo pytam o konkurs. Jak jednak dojść do tego właściwego?
To zawsze wychodzi od pewnej idei, która jest kręgosłupem całego przedsięwzięcia. Forma i język są czymś wtórnym w stosunku do pomysłu bazowego. Jeśli pomysłów pojawia się dużo, a my mamy dylemat, który z nich naprawdę warto realizować, polecam co jakiś czas wracać do źródła i zadawać sobie pytanie, co tym źródłem jest. W sytuacji niełatwego wyboru staram się cofać do tego, co było moim pierwotnym zamysłem. I tak, drogą eliminacji, najczęściej dochodzę do właściwej koncepcji, a jedna z możliwych dróg okazuje się tą słuszną. Selekcja bywa żmudna i kłopotliwa, ale kiedy uda się już wyłonić ten właściwy pomysł, nie pozostaje nic innego, jak tylko za nim podążać.
A Panu zdarza się nadmiernie przywiązywać do własnych pomysłów?
Lubię swoje pomysły i zdarza mi się w nich pławić, lecz już po dokonaniu ich selekcji. Pomysł może zostać w toku prac zmodyfikowany, ale staram się, by już na początku był on możliwie najbardziej konkretny.
Pomysł to jedno, ale równie ważna jest jego realizacja. Nawet w tak krótkim formacie jak 56 sekund popełnić można błędy. Jakich należy się najbardziej wystrzegać?
Trudno mi je jednoznacznie określić, bo sam nie widziałem filmu, którego fabułę dałoby się zamknąć w 56 sekundach. (śmiech) Tym większa jest więc moja ciekawość tego, co zaproponują uczestnicy konkursu. Bez jasno sprecyzowanego pomysłu raczej się jednak nie obejdzie.
Kompozycja kadru i dbałość o oświetlenie to Pana codzienność na planie filmowym. A czy da się o nie zadbać - choćby w minimalnym stopniu - kręcąc film smartfonem albo tabletem?
Nie tyle można, co trzeba o to zadbać! Nie lubię niechlujstwa w wykonaniu, nieprzywiązywania wagi do detali. Początkujący twórcy często o nich zapominają. Czym innym jest sytuacja, kiedy amatorskość jest zamierzona i służy określonemu celowi. Wystarczą jednak z reguły dwa ujęcia, jedna sklejka, by rozpoznać celowe działanie albo zaniechanie twórcy. Podobnie jak kompozytor, który mając utwór zapisany w nutach, potrafi wychwycić fałsz, tak samo operator jest w stanie dostrzec niedociągnięcia w realizacji filmu.