Poznań: Stuletnia kobieta domaga się sprawiedliwości w sądzie. Wyrzucono ją z kamienicy
Choć Stefania Chlebowska skończyła 100 lat, nie ustaje w walce o sprawiedliwość. Domaga się ukarania mężczyzny, który wyrzucił ją z mieszkania. Choć różne instancje uznały krzywdę pani Stefanii, ona sama nie czuje się usatysfakcjonowana dotychczasowymi rozstrzygnięciami sądów. W maju złożyła prywatny akt oskarżenia, zarzucając właścicielowi kamienicy oszustwo. W czwartek zostanie w tej sprawie przesłuchana.
Według Stefanii Chlebowskiej, oszustwo polegało na tym, że w piśmie informującym lokatorkę o konieczności opuszczenia mieszkania, właściciel kamienicy Josef L. powołuje się na nakaz rozbiórki budynku. Tymczasem, taki nakaz nie został wtedy wydany, o czym pani Stefania przekonała się, otrzymując odpowiedź na swoje zapytanie z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Poznaniu.
- Nie sposób uznać, iż pokrzywdzona została rzeczywiście wprowadzona w błąd co do istnienia przedmiotowej decyzji administracyjnej, skoro z łatwością samodzielnie ustaliła, iż takowa decyzja nie została wydana
- napisał później nie obrońca właściciela kamienicy, ale... prokurator w reakcji na prywatny akt oskarżenia pani Stefanii. Wnioskuje on o umorzenie postępowania przekonując, że nie doszło w tym przypadku do popełnienia przestępstwa.
W mieszkaniu przy ul. Woźnej w centrum Poznania pani Stefania zamieszkała na początku 1959 roku. Jej kłopoty zaczęły się w lutym 2011 roku, kiedy kamienicę kupił Josef L. Początkowo miał on nie kryć się z zamiarem jej wyburzenia i wyrzucenia lokatorów. Potem wielokrotnie zmieniał wersję, raz zapowiadając remont budynku, innym razem rozbiórkę.
Postępowanie nowego właściciela było typowe dla "czyścicieli kamienic", na co zwrócił uwagę Sąd Apelacyjny utrzymując wyrok Sądu Okręgowego, który stwierdził, że Josef L. naruszył dobra osobiste pani Stefanii. Przyznał 99-letniej wówczas kobiecie 10 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia.
Tuż po ogłoszeniu wyroku córka pani Stefanii stwierdziła, że poczuła ulgę widząc, że krzywda jej mamy została uznana. Kwota przyznana przez sąd uraziła jednak obie kobiety. Nie były to pieniądze, które pozwalały na zapewnienie mieszkania, którego została pozbawiona starsza osoba.
W desperacji, pani Stefania poinformowała o swojej sytuacji Ministerstwo Sprawiedliwości.
To właśnie tamtejsi prawnicy zwrócili uwagę na możliwość popełnienia przestępstwa oszustwa przy próbie wyrzucenia lokatorki z mieszkania. Innego zdania jest prokurator, który nie tylko przestępstwa nie widzi, ale też niejako broni oskarżanego przez panią Stefanię Josefa L. próbując interpretować, co mógł rozumieć właściciel kamienicy pod sformułowaniem nakaz rozbiórki.
Prokurator powołuje się nawet na słownik PWN, według którego "pojęcie "nakaz" należy rozumieć jako "normę działania opartą na zwyczaju i moralności". Według prokuratora więc, Josef L. mógł potraktować jako "nakaz" opinię, którą sam zainteresowany zlecił wykonać wybranemu przez siebie inżynierowi.
Choć każda sprawa sądowa, w której stronami była pani Stefania i właściciel kamienicy skończyła się rozstrzygnięciem niekorzystnym dla Josefa L. (jak choćby ta o nielegalną eksmisję czy nękanie lokatorów), to prokurator nie ma wątpliwości, że Josef L. działał w dobrej wierze. "...chciał on uchronić osoby przebywające w kamienicy przed katastrofą budowlaną, której skutki w sposób oczywisty obciążałyby go jako właściciela budynku" - pisze prokurator we wniosku o umorzenie postępowania.
Przypomnijmy, jak wyglądała ta ochrona. Kiedy stało się jasne, że pani Stefania nie wyprowadzi się z mieszkania w kamienicy przy ulicy Woźnej, w budynku zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Na początku zostały wymontowane drzwi wejściowe wraz z futrynami oraz okna na parterze, gdzie wcześniej mieściły się lokale usługowe. Codziennie odbywały się tam prace, które w żaden sposób nie poprawiały stanu kamienicy, a wręcz przeciwnie. Wokół budynku pojawiły się doły, które utrudniały opuszczanie budynku.
Rodzina pani Stefanii zgłaszała także próby odcięcia mediów. W końcu, wejście do budynku zostało ostemplowane w taki sposób, że między drewnianymi balami mogła przecisnąć się szczupła osoba. Gdy do pani Stefani przyjechała karetka pogotowia, ratownicy medyczni nie byli w stanie znieść pacjentki do ambulansu. Na pomoc wezwali strażaków, którzy użyli specjalistycznego sprzętu do ratowania życia w trudnych warunkach.
Pani Stefania ze szpitala nie wróciła już do mieszkania przy ul. Woźnej. Zamieszkała u rodziny, na co również zwrócił uwagę prokurator w swoim kuriozalnym uzasadnieniu wniosku o umorzenie postępowania.
"Co więcej, nawet jeśli wbrew powyższym rozważaniom uznać, iż w niniejszej sprawie mamy do czynienia z usiłowaniem doprowadzenia do rozporządzenia mienia, to nie sposób przyjąć, iż było ono rzeczywiście niekorzystne dla pokrzywdzonej. Jak bowiem ustalono, Stefania Chlebowska opuściła przedmiotowy lokal w listopadzie 2011 roku i obecnie kobieta mieszka u bliskich. Brak jednak jakichkolwiek dowodów na to, iż nakłady (koszty), jakie w związku z tym musi ponosić (jeśli takowe w ogóle są) są wyższe od tych, jakie musiałaby ponosić gdyby nadal mieszkała w lokalu przy ul. Woźnej"
- pisze prokurator.
- Idąc tokiem rozumowania prokuratora, to właściciel kamienicy oddał mojej mamie przysługę wyrzucając ją z mieszkania, które zajmowała prawie 50 lat - mówi Hanna Chlebowska, córka pani Stefanii.