Poznań - Wspinaczka miejska: Wejść jak najwyżej bez zabezpieczeń! Piracka flaga na MTP i niedoszły grill na dachu Uniwersytetu Ekonomicznego
Kominy, maszty, dźwigi, opuszczone konstrukcje czy powstające wieżowce – to tylko przykłady miejsc, które wykorzystują miejscy wspinacze, by wejść jak najwyżej. W Poznaniu dwa miesiące temu trzech mężczyzn wywiesiło flagę piratów na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Teraz opowiadają nam, co daje im wspinaczka miejska, dlaczego to robią oraz jak wygląda ich przygotowanie do wspinania.
– Przyjemność, adrenalina, świetne widoki – zaczyna wyliczać Damar, kiedy pytam go dlaczego wspina się po różnych obiektach.
– W takie miejsca (dźwigi, kominy, maszty, budowy wysokich budynków – dod. red.) normalnie wchodzą tylko ludzie, którzy tam pracują. Jeśli wejdziesz na 180 metrów, masz kompletną ciszę. Możesz sobie posiedzieć, pomyśleć lub oglądać widoki. Jeśli jest dobra pogoda, masz widoczność na kilkadziesiąt kilometrów. A do tego dochodzi satysfakcja, że dałeś radę wejść
– opowiada z kolei Bezior.
– Największą satysfakcję dają najbardziej ekstremalne miejsca – dodaje natomiast Unstoppable.
Od ruder po jak najwyższe maszty czy kominy
Bezior, Damar i Unstoppable to trzech mężczyzn, których pasją jest wspinaczka miejska bez zabezpieczeń (urban climbing). W dużym skrócie polega to na wyszukiwaniu różnych wysokich obiektów, takich jak kominy, maszty, dźwigi, wieżowce w budowie itp., na które można byłoby się wspiąć. Oczywiście bez zabezpieczeń.
Chociaż każdy z nich na swoim koncie ma już wejście na różne obiekty w Polsce i za granicą, zaczynali od zupełnie czegoś innego.
– Najpierw było „zwiedzanie” i odkrywanie różnych starych i zniszczonych budynków. A potem chciałem czegoś więcej i tak zaczęło się wspinanie – wspomina Damar.
– U mnie najpierw były maszty telekomunikacyjnie. Nie były one wysokie, ale każdy od czegoś zaczyna. Potem szukałem różnych miejsc w internecie, zaznaczałem na mapie, rozmawiałem z innymi ludźmi i tak wynajdywałem kolejne obiekty do wejść. Każdy z nas się tym zafascynował i tak już zostało – mówi Bezior.
Jednak w jaki sposób wyszukują nowe miejsca do wspinaczki? – W dzisiejszych czasach znalezienie miejsca do wspinaczki nie jest problemem – przekonuje Unstoppable.
– Wystarczy wpisać w wyszukiwarce np. „maszty telekomunikacyjne” i od razu wyskakuje kilkadziesiąt pozycji. Potem wpisujesz adres w Google Maps i już wiesz, jak to miejsce wygląda. Jeśli zdjęcia są sprzed roku czy dwóch, jedziemy na miejsce, by wcześniej je obejrzeć. Robimy to tak, by nie rzucać się w oczy. W razie potrzeby podlatujemy dronem, nagrywamy film, robimy zdjęcia i w domu na spokojnie analizujemy, czy da się wejść czy nie. Mieliśmy jeden bardzo fajny maszt, ponad 200 metrów wysokości, ale środki ostrożności były takie, że nie można byłoby obejść zabezpieczeń. Każdy z nas szuka jakichś miejsc w internecie, wymieniamy się tym, planujemy, gdzie i kiedy można pojechać
– opowiada Bezior.
Piracka flaga na MTP i niedoszły grill na dachu Uniwersytetu Ekonomicznego
Nieco ponad dwa miesiące temu, na początku marca, portale społecznościowe obiegło zdjęcie i filmik ukazujące piracką flagę powiewającą na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Za jej wywieszenie odpowiadają właśnie Bezior, Damar i Unstoppable.
Jedna tego dnia tak naprawdę... planowali zrobić coś całkowicie innego.
– Wejście na iglicę MTP było spontaniczne. Początkowo chcieliśmy zrobić grilla na dachu Uniwersytetu Ekonomicznego. I to właśnie tam miała zawisnąć flaga piracka. Weszliśmy po konstrukcji od windy do pierwszego możliwego piętra, potem schodami i na końcu po rusztowaniu, które jest na górze od zewnątrz budynku z powodu remontu. Okazało się jednak, że w niedzielę o 7 rano byli tam jacyś robotnicy. Dlatego musieliśmy po cichu zejść i poszliśmy na targi. Wejście na iglicę nie było problemem. Jest drabina, po której można się tam dostać – opowiada Bezior.
Z kolei Damar dodaje: – Na iglicy prawie nikt nas nie widział. Dopiero na samym końcu, gdy już zeszliśmy, przyjechała ochrona, ale po prostu uciekliśmy.
Iglica MTP czy budynek Uniwersytetu Ekonomicznego to nie jedyne miejsca w Poznaniu, na które wspinali się mężczyźni. – Byłem na szczycie budowy tego budynku, który powstaje przy dworcu – mówi Damar.
Żaden z nich nie ogranicza się jednak tylko do wspinaczek w Poznaniu. – Fajnym doświadczeniem było wejście na wysoki komin na Litwie – wspomina Unstoppable.
– Ja z kolei często wchodzę na różne obiekty w Niemczech. Pamiętam, że na jeden maszt, który miał ponad 180 metrów wysokości, wchodziłem godzinę. Nie musiałem się wtedy spieszyć, bo była bardzo dobra pogoda
– mówi Bezior.
Nie zawsze jednak wyjazd kończy się sukcesem. – Zaliczyliśmy nieudany wypad do Słowenii, gdzie nie udało nam się wejść na najwyższy komin w Europie. Po prostu zamknęli drabinę. Jechaliśmy 1800 km w dwie strony i nic z tego nie mieliśmy. Ten komin był bardzo znany i w końcu go jakoś zabezpieczyli, bo dużo osób tam jeździło – opowiada Unstoppable.
Wspinacze przyznają jednak, że nie skupiają się tylko na wspinaczkach na maszty, kominy czy dźwigi. Największą frajdę mają, gdy uda im się wejść np. na szczyt budowanego obiektu. – Jeśli zakończy się budowa, to już nikt tam nie wejdzie i masz to poczucie, że nikt tego już nie powtórzy – wyjaśnia Damar.
„Każdego kiedyś złapią”
Wspinaczka bez zabezpieczeń na wysokie obiekty nieodłącznie wiąże się z ryzykiem. – Czasami strach jest, ale on nieraz pomaga, bo nie czujesz się zbyt pewnym siebie. Staram się jednak jak najbardziej odciąć i o tym nie myśleć – przyznaje Unstoppable.
– Najczęściej wspinamy się latem. Zima jest trudna ze względu na warunki atmosferyczne. Jeśli będzie np. minus 10 stopni, to nie zaryzykuję wchodzenia po oblodzonej drabinie na 200 metrów – mówi Bezior.
Z kolei Unstoppable wspomina jedną ze swoich historii.
– Raz umówiliśmy się z kolegami i taką dziewczyną z internetu, która pokazała nam jeden obiekt. Ale pech chciał, że był on pod napięciem i w pewnym momencie poraził ją prąd. Od tego momentu nie wchodzę już nigdzie, gdzie jest znaczek z piorunem.
Wspinaczka na różne obiekty to jednak nie tylko ryzyko związane ze zdrowiem, ale także z ewentualnym złapaniem przez ochronę lub policję. – Każdego kiedyś złapią – nie ma wątpliwości Bezior, ale jednocześnie dodaje, że w praktyce w takim przypadku grozi głównie mandat w wysokości do 1000 zł.
– Chyba że ktoś wezwie straż pożarną, która przyjedzie na miejsce i potem trzeba będzie jeszcze ponieść koszty tej całej akcji – wtrąca Unstoppable. A Bezior dodaje: – W chłodni kominowej w Łodzi uciekałem przed strażą pożarną, bo ktoś zadzwonił.
Dlatego też, jak mówią mężczyźni, najgorsze są niskie obiekty. – Wtedy widać, że ktoś się po nich wspina. A na dużych konstrukcjach w pewnym momencie człowiek staje się małą i niewidoczną kropką, na którą nikt nie zwraca uwagi – tłumaczy Unstoppable.
– Poza tym na pewno ryzykownie jest jechać do miejsc, w których było już wiele osób i skąd jest wiele filmików jak np. Łódź. Im bardziej popularne miejsce tym gorzej. Za niedługo pewnie wielu będzie chciało pojechać do Warszawy, gdzie budują najwyższy budynek w Polsce
- dodaje.
Z kolei Bezior wtrąca: – Po jakimś czasie wchodzi taki nawyk, że np. jedziesz autem, mijasz różne budynki i od razu zastanawiasz się na szybko, czy można tam wejść, czy to fajne miejsce itd. Inspiracja jest wszędzie. I prawie wszędzie można wejść.
---------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień