Poznanianka: W Hollywood dzień zaczyna się od kawy
Jako nastolatka poznanianka Karolina Mikołajczak marzyła, aby zajmować się filmem. Po zdaniu międzynarodowej matury wyjechała na studia do New York Film Academy. Dziś w Hollywood kręci filmy nagradzane na festiwalach.
Film i fotografia to z jednej strony Pani życiowe pasje, ale zajmuje się Pani nimi także zawodowo. Która z nich była wcześniejsza?
Wszystko zaczęło się od muzyki, od fortepianu. Zaczęłam grać na fortepianie, gdy miałam pięć lat. Potem kontynuowałam naukę i gram do dzisiaj, choć teraz dla przyjemności. Ale ten fortepian stopniowo przerodził się w moje zamiłowanie do sztuki. Zaczęłam interesować się fotografią. Zaczęłam robić zdjęcia pierwszych plenerów, natury i portrety ludzi. A potem zastanawiałam się już, w jakim medium mogę połączyć fotografię i muzykę. Wtedy moja mama zaproponowała, abym może zrobiła film.
Czyli mama podsunęła pomysł, który Pani podjęła i z takim powodzeniem realizuje?
Tak. Wszystko dzięki mamie. Pomyślałam sobie wtedy - ciekawy pomysł. Wzięłam kamerę, a aparat, którym robiłam zdjęcia miał też opcję nagrywania filmów. Bardzo mi się to podobało i można powiedzieć, że zakochałam się w filmie od pierwszego wejrzenia. Do dziś zajmuję się filmem i fotografią profesjonalnie, a muzyką bardziej dla przyjemności. Amatorsko.
Zaraz po międzynarodowej maturze, którą zdała Pani w Poznaniu wyjechała Pani na studia do Hollywood, ale to nie był pierwszy stopień edukacji w dziedzinie filmu i fotografii.
Jeszcze jako licealistka chodziłam do Warszawskiej Szkoły Filmowej prowadzonej przez Bogusława Lindę i Macieja Ślesickiego. To był kurs weekendowy. Nawet miałam zajęcia z Maciejem Ślesickim. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o filmie. Poznałam fundamenty rzemiosła. Od poniedziałku do piątku chodziłam do szkoły w Poznaniu i przygotowywałam się do międzynarodowej matury, a w sobotę rano wsiadałam w pociąg i przez weekend uczyłam się robić filmy.
Pani pierwszy film to...
...film zrobiony już podczas nauki w Los Angeles zatytułowany „The Father” („Ojciec”). Był wyświetlany w Poznaniu podczas forum filmowego na temat relacji polsko-żydowskich. Jego akcja toczy się podczas drugiej wojny światowej w Warszawie.
Jak trafiła Pani właśnie do Los Angeles? Nie tak często dziewczyna po maturze nagle decyduje się na wyjazd na studia do USA.
W tym momencie już na pewno dobrze wiedziałam, że chcę studiować reżyserię filmową i film, bo to absolutnie moja pasja. Gdy byłam w liceum, podczas którychś wakacji wyjechałam na krótki, dwutygodniowy kurs filmowy do New York Film Academy w Nowym Jorku i tam zapoznałam się z kulturą nauki filmu w Stanach Zjednoczonych. Miałam porównanie z tym jak to się odbywa w Warszawskiej Szkole Filmowej. Jednocześnie robiłam przecież międzynarodową maturę, więc składając wszystkie moje życiowe puzzle stwierdziłam, że gdzie byłoby lepiej studiować film, niż w Hollywood, które jest przecież mekką filmowców. Składałam papiery do różnych szkół, ale też robiłam research, która szkoła mi najbardziej odpowiada, bo przecież są najróżniejsze programy. Szkoła, którą wybrałam, jest nastawiona na praktykę, na robienie filmów. W niektórych szkołach są programy bardziej teoretyczne, ukierunkowane na przykład na krytykę filmową, uczą ludzi, którzy będą wypowiadać się o filmach i pisać o nich. Po analizie stwierdziłam, że ta szkoła będzie dla mnie najlepsza i mogę teraz po ukończeniu jej powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona.
Dużo jest obcokrajowców w takiej szkole?
W mojej było ich bardzo dużo. Na moim roku miałam cały przekrój. Od Dalekiego Wschodu poprzez Bliski Wschód po Europę. Miałam kilku kolegów z Republiki Południowej Afryki. Było dużo ludzi z Ameryki Środkowej i Południowej. Byli też oczywiście Amerykanie. Dużo ludzi z Meksyku i z Argentyny.
Jak pracuje się młodej dziewczynie w Hollywood. Jest duża konkurencja?
Konkurencja jest bardzo duża. Z jednej strony jest to mekka filmowa, więc jest najwięcej środków i możliwości. Ale też jest najwięcej ludzi, którzy chcą tam przebywać i robić filmy. Jest to zdrowe i motywuje do działania i bycia coraz lepszym.
A jak się mieszka w Hollywood?
Dzień zaczyna się od kawy. Pogoda jest znacznie lepsza niż tu w Poznaniu. Na ogół świeci słońce, więc od razu człowiek ma lepsze nastawienie do świata. Pracy jest bardzo dużo. Począwszy od prostych promocyjnych filmów dla różnych firm, najczęściej reklam. To wszystko co widzimy dziś w internecie, choćby umieszczane filmowe żarciki, to przecież ktoś to musiał nakręcić. Poza tym w Hollywood mamy mocno rozwinięty cały przemysł pełnometrażowy. Gdy jeździ się po zakupy czy po cokolwiek, można zauważyć na wielu ulicach ekipy filmowe. O, tam robią film! Jedzie się dwie ulice dalej i znowu widać ciężarówkę ze sprzętem. Ktoś idzie. Film się robi. To bardzo, bardzo filmowy klimat.
A dlaczego niektórzy ludzie nie lubią Hollywood? Nie zaaklimatyzował się tam Roman Maciejewski , który otrzymał propozycję bycia szefem muzycznym Metro Goldwyn Mayer. Nie lubiła Los Angeles i Hollywood Zofia Komedowa-Trzcińska, o czym pisze w swojej książce „Nietakty. Mój czas, mój jazz”.
Hollywood ma bardzo specyficzny klimat. Może się wydawać, że wartość artystyczna produkcji nie jest brana pod uwagę jak inne wartości, więc myślę, że to może się komuś nie podobać. Aczkolwiek, choć taka może być rzeczywistość, można się w niej jak najbardziej odnaleźć jako artysta i te wartości artystyczne prezentować. Niezależnie od różnych innych wymagań. Ale tak jest na całym świecie. To nie jest tylko ograniczone do jednego rejonu.
Czy dużo Polaków jest w Hollywood? Pracują tam przecież kompozytorzy Jan A.P. Kaczmarek i Marek Żebrowski, i operator Janusz Kamiński. A inni?
Jest wielu artystów z Polski w Hollywood i nawet jest organizowany Polish Film Festival w Los Angeles, czyli festiwal polskich filmów. Nie ma nas tam tylu co w Chicago, ale jest nas sporo. Na tym festiwalu filmowym również miałam przyjemność zaprezentować jeden z moich filmów, „The Stradivari”.
Będąc w Hollywood z pewnością spotykasz znanych ludzi filmu.
Rzeczywiście, w Hollywood można natknąć się na każdym kroku na ludzi związanych z filmem. Osobiście miałam przyjemność współpracować z Kelly Packard, którą znamy z seriali „Słoneczny Patrol” czy „California Dreams”. Kelly zagrała główną rolę w filmie „Serena”, który wyprodukowałam. Niesamowita przygoda i Kelly zagrała wspaniale. „Serena” była również na kilku festiwalach filmowych m.in. na Independent Filmmakers Showcase Film Festival oraz First Glance Film Festival.
Do tej pory robiła Pani filmy krótkie. Wiem, że teraz pracuje nad swym pierwszym filmem pełnometrażowym. Co to będzie?
To prawda. Do tej pory wszystko było krótkim metrażem, ale albo było filmem fabularnym jak „Stradivarii”, albo były to teledyski, które są ograniczone długością piosenki. Robiłam też spoty reklamowe. A to też krótki format. Teraz właśnie produkuję film pełnometrażowy „Unplanned Parenthood” („Niespodziewana rodzinka”). Będzie to komedia, ale również z elementami dramatu, bo przecież dzięki komedii łatwiej nam opowiadać o tragediach ludzkich. Film ten to historia czterech dziewczyn (z Polski, z Danii, z Anglii i Amerykanki z pochodzenia Hinduski), które pewnego dnia znajdują niemowlaka pod swoimi drzwiami. Skąd ten prezent i co dziewczyny zrobią z tą niespodzianką, to już będzie można zobaczyć na ekranach kin. A mówiąc o komedii i dramacie to powiem, że wyprodukowałam jeszcze jeden film „Stype and Sound” w reżyserii Alejandro Ibarra. Film ten opowiada historię opartą na faktach - młodego małżeństwa homoseksualnego. Jeden z panów jest pochodzenia latynoskiego i zaprasza swoją rodzinę, aby obwieścić im nowe wiadomości. Ale tym newsem jest, niestety, wiadomość, że jest śmiertelnie chory na raka. Film, gdy się go ogląda jest jednak komedią. Non stop się śmiejemy. Do momentu oczywiście, gdy on mówi: „Mam raka”. I wszystko. Dla mnie to była superprzygoda, bo reżyser bazował tu na osobistych przeżyciach, więc bardzo fajnie było mieć szansę pracować nad projektem, gdzie reżyser był tak bardzo osobiście zaangażowany w temat filmu. Był on pokazywany na dwóch festiwalach filmowych w Cannes oraz w Los Angeles.
Pani pasją jest także fotografia. Jakie miejsce zajmuje ona aktualnie?
Fotografią zawsze bardzo się interesowałam, czy też to była fotografia natury, plenerów, czy też portrety lub fotoreportaże. Aktualnie planuję fotoreportaż z Karnawału w Brazylii, z Rio De Janeiro i z Sao Paolo. Również w planach mam kilka fotoreportaży kulturowych o Brazylii. Zdjęcia będzie można oglądać w Internecie, na mojej stronie internetowej oraz, mam nadzieję, że w czasopismach, magazynach i gazetach.
Co Pani robi, gdy nie kręci filmów i nie robi zdjęć?
Kolejną moją pasją jest muzyka. Tak jak wspomnieliśmy, uczyłam się grać na fortepianie od 5. roku życia. Nadal gram bardzo dużo dla przyjemności. Również komponuję, ale nie do swoich filmów, chociaż... może kiedyś. Interesuję się bardzo muzyką elektroniczną i głównie w tym stylu komponuję. Poza tym w wolnych czasie uwielbiam wyprawy górskie, czytać o górach i jeździć na snowboardzie.
A jakie są Pani plany?
W najbliższej przyszłości w pełni skupiam się na produkcji „Unplanned Parenthood”. Planujemy film kręcić w2017 roku. Już jest z nami aktorka Stephanie Wiese, która miała swój debiut pełnometrażowy wfilmie „Danish Girl”. Wcieli się ona w rolę jednej z dziewczyn, tej z Danii. Poza tym filmem również planuję nakręcenie kolejnych teledysków, gdyż sprawia mi to ogromną przyjemność, jako iż łączy moje dwie największe pasje - film i muzykę.