Praca w salonie kosmetycznym? Nie dla milczków
W tyskim salonie piękności jest jak w królestwie plotkowania. Tu gadulstwo jest zaletą, bo jak wiadomo, kobieta wygadana to kobieta szczęśliwa. Zabiegi? Tutaj to bonus.
Bohaterki są dwie. Katarzyna Drobek i Monika Godniak. Prywatnie przyjaciółki. Zawodowo wspólniczki. Obie prowadzą chyba najbardziej kobiecy biznes, jaki tylko można sobie wyobrazić. Ich salon piękności to jednak coś więcej niż kosmetyka, makijaż czy manicure. Do Beauty Club klientki przychodzą po dłuższe paznokcie, piękną twarz i przede wszystkim... lepsze samopoczucie. To tutaj ładują baterie. I tak od wizyty do wizyty. My spędziliśmy w ich salonie jeden dzień.
Radio, kawa i analiza kalendarza, czyli oczekiwanie na klientki
Kasia i Monika w pracy są już o 8 rano. To cztery kwadranse na... relaks, bo salon przygotowują do otwarcia już poprzedniego dnia, kończąc pracę. Zaczynają od kawy. Biorą w ręce kalendarze i za chwilę mają już scenariusz na cały dzień. - Większość naszych klientek dobrze znamy, kojarzymy je z imienia i nazwiska, dlatego zapisy w kalendarzu mówią nam więcej niż tylko o godzinie wizyty i rodzaju zabiegu, który będziemy wykonywać - mówi pani Monika, która już od 13 lat funkcjonuje w tym kobiecym biznesie.
Kosmetyczki wiedzą, która z zapisanych na dzisiaj klientek się spóźni, a która przyjdzie przed czasem. - Mamy też takie klientki, którym trzeba wysłać SMS z przypomnieniem o wizycie, bo inaczej nie przyjdą. Umawianie się z kobietami to potężne przedsięwzięcie, drugi etat z powodzeniem mogłybyśmy wziąć jako recepcjonistki - śmieje się pani Kasia, kosmetyczka z 10-letnim stażem. Większość pań o wizycie w salonie piękności jednak nie zapomina, wręcz przeciwnie. Na tę datę czeka się z utęsknieniem.
Dlatego pani Bernadeta do salonu przychodzi punktualnie. Jest godzina 9. Za moment pojawia się także pani Barbara. Pierwsze klientki już są, a to znaczy, że dzień w Beauty Club właśnie się zaczął. Będzie długi, głośny i męczący, ale przede wszystkim - satysfakcjonujący. - Jasne, że bolą nas plecy, że czasem już głowa pęka, ale my tę pracę kochamy, bo wierzymy, że ma sens i to głębszy niż tylko ta zewnętrzna powłoka, którą upiększamy. Wierzymy, że klientki wychodzą z naszego salonu nie tylko piękniejsze, ale też szczęśliwsze i pewne siebie - mówi pani Kasia, a jedna z klientek kiwa głową i potwierdza, że tak właśnie jest.
- Wizyta w salonie piękności jest jak wizyta u terapeuty, ale że wychodzi się z pięknymi paznokciami w bonusie - rzuca pani Barbara. Takich klientek manicuroholiczek jest tutaj sporo. Uzależnia nie tylko efekt zabiegów pielęgnacyjnych, ale też atmosfera... o wysokim współczynniku gadulstwa.
Terapeutyczne gadulstwo, czyli w królestwie plotkowania
Najtrudniejsza jest zawsze pierwsza wizyta. Klientka umawia się na jeden zabieg i to od Kasi i Moniki zależy, czy wróci do nich na drugi, trzeci i następny. - Wcale nie chodzi o profesjonalizm, bo ten oczywiście jest bezdyskusyjny. Usługa musi być wykonana na najwyższym poziomie, ale wraca się do tych profesjonalistów, którzy zaproponują nam to wszystko w odpowiadającej nam atmosferze, a z tym już nie jest tak łatwo - mówi pani Kasia.
Klientki są w różnym wieku, pracują w różnych branżach, każda z nich jest inna. Na każdą trzeba znaleźć sposób. - Niektóre panie przychodzą po prostu zrobić rzęsy i odzywają się dopiero płacąc za usługę. To ten typ klientek, które do salonu przychodzą się wyciszyć. Nie zadają żadnych pytań, a same też odpowiadają niechętnie. To od razu ustawia relację, do której w mig trzeba się dostosować - mówi pani Monika.
W Beauty Club takich milczących klientek nie ma już jednak prawie w ogóle, tu nie da się nie gadać. - Nawet jeśli ktoś ma u nas milczące początki, to ostatecznie język i tak mu się rozwiązuje. Salon piękności to królestwo plotkowania - śmieje się pani Kasia i podkreśla, że takie gadulstwo akurat w tym zawodzie jest jak najbardziej wskazane.
- Wszystko oczywiście z umiarem, żeby nikogo nie zagadać na śmierć, bo tu granica jest bardzo cienka, łatwo przesadzić i w efekcie odstraszyć - dodaje pani Monika.
Gadać zatem trzeba, ale z sensem i na temat, który klientce wyraźnie przypadł do gustu. To jest klucz do sukcesu i żelazna zasada w tyskim salonie. - Przedłużamy rzęsy, pielęgnujemy stopy, dłonie, zakładamy tipsy, regulujemy brwi, ale choćbyśmy to robiły najlepiej na świecie, to jeśli nie jesteśmy po prostu fajnymi babkami z którymi chce się poplotkować, to o klientkach możemy tylko pomarzyć - komentuje pani Kasia.
Dlatego biegłość w usługach pielęgnacyjnych to jedno, a osobowość to drugie. Ją się ma, albo się nie ma. - Chyba za rzadko się mówi o tym, że opanowanie konkretnego fachu dziś już nie wystarcza. Konkurencja jest zbyt duża, na każdym rogu znajdziemy salon piękności, a jakość usług wszędzie jest już na podobnym poziomie. Klientki wybierają ten, z którego wyjdą z pięknymi paznokciami i poczuciem, że nie zmarnowały czasu - podkreślają kosmetyczki.
W ubiegłym tygodniu na tapecie było expose pani premier, klientki chętnie też dyskutowały o projekcie 500 zł na dziecko, zagadywały też o zakupach świątecznych, przepisach kulinarnych i żartowały, który kolor paznokci najlepiej będzie pasował do karpia. - Codziennie rozmawia się o czymś innym i zawsze dowiadujemy się czegoś nowego. My codziennie robimy to samo, ale nasze klientki to gwarancja świeżości w salonie. Przychodzą z nowymi tematami i wydarzeniami, dzielą się tym wszystkim z nami. To sprawia, że ta praca, wbrew pozorom, naprawdę jest ciekawa - przyznaje pani Monika i podkreśla, że same też powinny mieć coś do zaoferowania.
- Musimy być na bieżąco. Kobiety chcą w nas widzieć partnerki do rozmowy. To nasze gadulstwo jest naprawdę terapeutyczne. Nierzadko klientka przychodzi raczej w kiepskim nastroju, a wychodzi jak nowo narodzona i jeszcze się nagadała na cały miesiąc. Tak to u nas wygląda - śmieją się kosmetyczki.
Kiedy wybieramy kolor lakieru, wszystkie problemy znikają
O zabiegach na paznokciach w tyskim salonie mówi się, że to terapia kolorem. Bo bez względu na to, czy paznokcie są krótkie czy długie, bez względu na ich kształt, wszystkie kobiety chcą, żeby miały kolor. I to właśnie po to klientki przychodzą co miesiąc, a nawet i częściej, by te kolory zmieniać. - Wybieranie nowego koloru na paznokcie to zawsze najlepsze sceny w naszym salonie. Panie się wahają, nie są pewne, czy tym razem zdecydować się na paznokcie intensywnie czerwone, a może bardziej różowe, błyszczące czy matowe. W tym momencie żadne inne problemy nie istnieją, zapominają o wszystkim. Zapominają, co im nie wyszło, o tym że miały paskudny poranek, że w pracy szef był z nich niezadowolony. To wszystko jest nieważne. W tej jednej chwili liczy się kolor na paznokciach - opowiada pani Katarzyna. A z tym można mieć tu problem. Kolorów jest ponad 200 i zdarza się, że czasem tę męską decyzję o wyborze koloru muszą podjąć za klientkę Monika i Kasia.
Dla nich samych malowanie paznokci to obowiązek. Pracę kończą w domu wykonaniem zadania domowego: muszą... pomalować sobie paznokcie. Bo w tej pracy trzeba wyglądać, być swoją własną wizytówką.