Praca w teatrze lalek, kontakt z najmłodszą widownią to wieczna młodość
Obserwując dzieci, kolekcjonuję ich kody zachowań. Podpatruję moje córki, podziwiam ich niezwykłą wrażliwość na muzykę, kolory nieba, na przyrodę. To, czego się od nich „uczę” pomaga mi później przy budowaniu ról – mówi Marta Parfieniuk-Białowicz, aktorka Teatru Baj Pomorski.
Z Martą Parfieniuk-Białowicz, aktorką Teatru Baj Pomorski, rozmawia Jan Oleksy
Aktorka z teatru lalek jest ciągle młoda, jak jej widownia? Nigdy nie wyrasta ze świata bajek?
To prawda. Myślę, że nas, aktorki, konserwują role w teatrze lalek i… młoda widownia. Nie bez znaczenia jest fakt, że od 19 lat kreuję postać Calineczki, od momentu, gdy pojawiłam się w teatrze. Myślę, że widownia, kontakt z małymi dziećmi to jeden aspekt wiecznej młodości, a drugi to wielość ról dziecięco-dziewczęcych i zwierzęcych. Kurki, ptaszki, sówki, lisy, czego to my nie gramy? Zabawna anegdota - gdy byłam u lekarza, to on zapytał, co pani ostatnio grała. - Ostatnio? Myszkę Bronisławę! I jak sobie gram takie myszki, Calineczki, to rzeczywiście, czuję się lekko zakonserwowana, przynajmniej charakterologicznie, bo biegu czasu się nie oszuka.
Aż mnie kusi, by zapytać, czy w jakimś sensie nie infantylnieje się, pracując w teatrze lalek?
Z pewnością się nie infantylnieje, raczej nabiera się większego dystansu do świata, wyciąga z niego więcej radosnych rzeczy, wyostrza się zmysł obserwacji i… czujność na wszystko co zabawne, lekkie, przyjemne.
Świat bajek kręci również dorosłych, to nie tylko domena najmłodszych?
Dobre bajki są tak skonstruowane, że mają dwie warstwy, jedną - tę dla dzieci, drugą - dla dorosłych. Ostatnio zrealizowaliśmy w teatrze wyczekany przez nas spektakl „Lalki śpiewają”. Skonstruowaliśmy scenariusz, którego zamierzeniem było, by bawiły się zarówno dzieci 3-4-5 czy 10-letnie, jak i dorośli. Zdaje się, że się udało. Przedstawienia w teatrze lalek dają też możliwość podglądania, w jaki sposób rodzice patrzą na swoje dzieci, kiedy te z otwartą buzią oglądają spektakl, chłoną świat ze sceny. Te spojrzenia są pełne zachwytu, zawiązuje się magiczna więź między nimi. Taki jest właśnie teatr lalek.
Bajki, świat magii, teatr jest ucieczką od niekiedy ponurej rzeczywistości?
Problemy dnia codziennego znikają, gdy wchodzę na scenę. Praca w teatrze jest dla mnie terapią i formą zapomnienia o wszystkim co złe. Nigdzie się tyle nie śmieję, nigdzie tak dobrze się nie bawię, jak w teatrze.
Do łez się zaśmiewam. Praca tu w teatrze (bo pracuję w dwóch zawodach, ale o tym potem) jest gigantyczną odskocznią od problemów, trosk i czasem skomplikowanej logistyki rodzinnej. Na co dzień jestem szczęśliwą mamą, żoną. Ale wiadomo, że dzieci nieraz chorują, mają mniejsze lub większe problemy - mama się martwi.
Teatr jest terapią, prowadzoną z fajną ekipą koleżanek i kolegów z zespołu. Niestety pandemia boleśnie przerwała rytm, który udawało mi się zachowywać przez wiele, wiele lat. Ale teraz wracam do formy, bo wracam na scenę.
Aktor bez kontaktu z widownią nie żyje.
Coś w tym jest. W moim przypadku strachowi przed wirusem towarzyszył strach przed utratą pracy. Szczególnie mocny w pierwszej fazie pandemii. Trudno mi się było pogodzić z tym, że nie widać końca, że to tak długo trwa. Jestem aktorką, która dużo gra, w miesiącu nawet około dwudziestu-trzydziestu spektakli, praktycznie codziennie. I nagle nic… Smutek i niedowierzanie. Teatr mnie zawsze ratował, wzmacniał, dawał mi poczucie siły i luzu w życiu.
Ale robiliście w tym czasie coś online?
Udało się nagrać „Literkowo”, ale bardzo późno, bo platforma streamingowa ruszyła dopiero w styczniu tego roku. Robiliśmy warsztaty logopedyczne, dykcyjne, rozgrzewki dla dzieci, ale to wszystko to nie jest scena, to nie jest kreowanie, obcowanie z widownią. W spektaklu online „Kapelusz Pani Wrony” w reżyserii Laury Słabińskiej zagrałam sympatyczną rolę cichutkiej Myszki Bronisławy. Okazało się to bardzo fajną teatralną przygodą w czasie pandemii. Próby przez zooma, widmo lockdownu, ale się udało. Efekt mnie zaskoczył - pozytywnie.
Czy twoje dzieci cię oceniają, jak reagują, widząc mamę na scenie?
Tak naprawdę nigdy mnie nie oceniają, jedynie opowiadają o spektaklu, który widziały. Czasem wydaje mi się, że jestem ich idolką, szczególnie młodsza córka jest naprawdę we mnie wpatrzona (mam dwie córki 12-letnią Polę i 8-letnią Helenkę). Nie zapomnę nigdy jej pierwszego kontaktu z teatrem i ze mną na scenie. Helenka miała 11 miesięcy i zabraliśmy ją na „Przytulaki”. Gdy zobaczyła mnie po przedstawieniu w kostiumie i w kitkach, to patrzyła na mnie nie jak na mamę, tylko jak na obcą osobę. Tego spojrzenia nie zapomnę nigdy.
To dobrze świadczy o twojej grze.
Najlepsza recenzja – powiedziałam wtedy do męża. Dziewczynki siedzą nieraz na widowni, czasem zerkam na nie. Przeżywają spektakl, nie odrywają oczu od sceny. Jest pewien rodzaj fascynacji moim zawodem i nawet myślę, że są dumne z tego, że jestem aktorką. Mam im wiele do zawdzięczenia – mała Pola 12 lat temu była moją inspiracją do powstania spektaklu dla najnajów, czyli najmłodszych widzów - „Przytulaki", który stworzyliśmy wspólnie z Edytą Soboczyńską i Mariuszem Wójtowiczem. Impuls poszedł od mojego rodzonego dziecka i przełożył się na wartość artystyczną.
Obserwacja dzieci pozwala ci na doskonalenie warsztatu, ma to wpływ na grę? Co myszki lubią najbardziej?
Przede wszystkim obcowanie z dziećmi na co dzień, i to nie tylko jako mama, ale także jako logopedka, pozwala inaczej postrzegać świat. Kreując jakąś rolę, np. grając dziecko na scenie, trzeba umieć odczuwać stany emocjonalne emocjami dziecka. Dziecko ze złości tupnie nogą i powie „nienawidzę cię”! Dorosły tak nie zrobi.
Obserwując dzieci, kolekcjonuję ich kody zachowań. Podpatruję moje córki, podziwiam ich niezwykłą wrażliwość na muzykę, kolory nieba, na przyrodę. To, czego się od nich „uczę” pomaga mi później przy budowaniu ról. Podobne obserwacje prowadzę w przedszkolu, w którym pracuję jako logopedka. Jestem czujna.
Skąd ta logopedia? Prawda, że komponuje się z aktorstwem, którego domeną jest piękna mowa.
Po maturze dostałam się jednocześnie na filologię angielską i na studia aktorskie. Wybrałam aktorstwo, ale nachodziły mnie myśli, że aktorem nie jest się na całe życie, że bywa różnie, miałam dosyć dojrzałe przemyślenia w tak młodym wieku. Skończyłam studia aktorskie, przyjechałam do Torunia, dostałam angaż w Baju Pomorskim, ale będąc niespokojną duszą, nie przestałam myśleć o planie B. Wybrałam logopedię na UMK, by na wszelki wypadek mieć drugi zawód. Napisałam pracę z zakresu logopedii artystycznej. Bliskie mi było obcowanie z głosem, emisja głosu mówionego, przemawianie ze sceny, kultura języka. Od tego momentu zaczęła się moja druga, równoległa ścieżka zawodowa pracy nie tylko z dziećmi, ale i z dorosłymi. Do dzisiaj z powodzeniem prowadzę warsztaty z wystąpień publicznych, prawidłowej emisji głosu. Skierowane są do dorosłych, którzy mają problemy z przemawianiem, wypowiadaniem słów na głos, którym głos drży, załamuje się, pocą się ręce, a są to osoby, które na co dzień pracują głosem. Wtedy, 18 lat temu, gdy wybierałam tę dziedzinę, to myślałam, że w razie czego będę miała drugi zawód na ciepłą emeryturkę. Oczywiście rezygnacja z aktorstwa byłaby bolesna, bo nie istnieję bez sceny i bez grania. Na szczęście ścieżki tak się ułożyły, że z satysfakcją mogę pracować w obu zawodach równolegle.
Nie czujesz się osobą rozdartą z powodu dwutorowości twojej drogi zawodowej? Aktorstwo dzielisz z logopedią?
Myślę, że jestem skuteczniejszą logopedką, dzięki temu, że jestem aktorką i myślę, że mam dużo większą świadomość pracy głosem jako aktorka właśnie dlatego, że jestem logopedką. Te dwie dziedziny oddziałują na siebie, udaje mi się je ze sobą skutecznie łączyć.
Jednym z kompatybilnych efektów jest twój Teatralny poradnik logopedyczny. To sukces trochę pozasceniczny?
Tak bym tego nie nazwała. Sukcesem dla mnie jest moja rodzina, wyjątkowe dwie córki, a najwspanialszą rolą jest rola mamy. Niemniej w momencie dużego dołka psychicznego, którego doświadczyłam w pandemii, inicjatywa Toruńskiej Agendy Kulturalnej, czyli konkurs dla artystów "Daj sztukę" okazał się światełkiem w tunelu. Pomyślałam wtedy, że połączę te dwie dziedziny - aktorstwo i logopedię i pokażę światu co robię. Stworzyłam projekt "Język lata jak łopata", w ramach którego powstał film, będący lekcją tego, co można robić z językiem, z wymową i mową, by była piękniejsza i wyrazista. Ćwiczenia oddechowe, artykulacyjne oraz emisyjne przedstawiłam w teatralnej inscenizacji. Projekt został ciepło przyjęty. Takimi małymi sukcesami cieszyłam się w pandemii.
Przede wszystkim skierowałaś uwagę na problem pięknej mowy.
Zwracam uwagę na to, jak ludzie mówią. Cały czas mam wrażenie, że za małą wagę przywiązuje się do tego, jak mówią dzieci, jak mówi młodzież. Bełkot drażni, a słowa wywalane jak z karabinu ranią. Nie czuję, bym pełniła misję uświadamiania ludziom roli pięknej mowy, ale moim słuchaczom ciągle powtarzam: „Wsłuchujcie się w swoje głosy, uwierzcie, że są piękne. Mówienie musi być przyjemnością". To z pewnością droga do pozbywania się różnych kompleksów.
Głos i emocje są ze sobą ściśle powiązane, a rehabilitację głosu zawsze traktuję holistycznie.
Kiedyś w kwestionariuszu przedstawiłaś swoje motto: "Możemy wzmacniać siłę życia w nas poprzez obcowanie z ludźmi, którzy w nas wierzą, cieszą się nami". Podtrzymujesz tę myśl?
Nieustannie, do tego mogę dziś dodać: unikaj ludzi, którzy wysysają z ciebie energię, nie marnuj czasu na relacje nad którymi wisi chmura… Na niektórych spaliłam się emocjonalnie, dużo mnie w życiu kosztowały. Teraz, mając skończone 40 lat, naprawdę wiem, które relacje warto pielęgnować i poświęcać im energię. Przyjaciół nie tylko poznaje się w biedzie, ale wtedy, kiedy ci się najbardziej udaje, kiedy zagrasz dobrze rolę, kiedy coś ci wyjdzie w pracy, w życiu, kiedy wygrasz jakąś nagrodę, wtedy wiesz, kto naprawdę ciebie wspiera i cieszy się razem z tobą. Gdy telefon milczy, to o czymś świadczy.
Wysysaczom energii mówimy nie! A zawiść? Mówi się, że w środowisku aktorskim, jest ona szczególnie widoczna?
To uogólnienie. Ja na szczęście prawie tego nie doświadczam. Trzon naszego zespołu aktorskiego to dość zgrany organizm. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci i z całą pewnością dalecy od tego typu emocji.
Niedawna 40. była dla ciebie okazją do podsumowania i zaplanowania następnych 40 lat?
Moja 40-tka wypadła w największym dołku pandemicznym, zatem wielkich podsumowań nie było. Jedynie czułam rodzaj spełnienia, zadowolenia ze swojego życia, ze swojej rodziny, z pracy, z przyjaciół. Naszła mnie tylko refleksja, że może powinnam bardziej zająć się sobą, nie zapominać o sobie w codziennym zabieganiu, zachować zdrowy egoizm. Jakichś szczególnych postanowień nie podjęłam, wiem, że zrobię tyle, na ile pozwoli mi zdrowie i otwarty umysł. Jestem dobrej myśli. Ciągle czuję niedosyt, rozpiera mnie energia życiowa i twórcza, mam na siebie wiele pomysłów. Bardzo chciałabym jeszcze ukończyć studia z rehabilitacji głosu.
Zatem życzymy spełnienia marzeń.
Marta Parfieniuk-Białowicz
Aktorka i logopedka, od 19 lat związana z Teatrem "Baj Pomorski" w Toruniu. W swoim dorobku ma około 40 kreacji aktorskich. Współreżyserowała dwa lubiane przez widzów spektakle "Przytulaki" i "Literkowo". Poza sceną jest instruktorką Małej Akademii Teatralnej, prowadzi zajęcia logopedyczne, trening emisji głosu i artykulacji, uczy dykcji, pokazuje jak mówić ładniej, oddychać efektywniej i jak pokochać swój głos. Niezmiennie głodna życia i wyzwań.