Pracownicy: Falubaz wspominamy, bo ciągle go w sercach mamy...
Ten zakład przez lata kojarzył się z Zieloną Górą, zanim nazwę rozsławili żużlowcy. Powspominajmy razem!
Dziś większość zielonogórzan Falubaz kojarzy raczej z żużlem niż z firmą. Jedynie byli jak i obecni pracownicy nie mają wątpliwości, co oznacza ta nazwa.
- Falubaz dla mnie to młodość, najlepsze lata, przyjaźnie, ale też możliwość zwiedzenia Polski – napisała do nas pani Krystyna, po lekturze tekstu o spotkaniu byłych pracowników tego popularnego zakładu. Oni? Obiecują, że będą spotykać się regularnie. Bo przez lata tworzyli zgrany zespół. I chcieliby ożywić wspomnienia, którymi żyją.
Warto jednak sięgnąć jeszcze dalej. Bo historia Falubazu to 1894 rok. Wówczas w Berlinie powstała Fabryka Armatur Christ et Co. Na początku XX wieku produkcję przeniesiono do Zielonej Góry. Po II wojnie światowej ministerstwo przemysłu i handlu przekazało położony przy ul. Dąbrowskiego zakład Zjednoczeniu Przemysłu Maszyn Włókienniczych w Łodzi.
Znany historyk, prof. Władysław Korcz, tak pisał o początkach Lubuskiej Fabryki Zgrzeblarek Bawełnianych, która przejęła w roku 1945 obiekty przy ul. Dąbrowskiego. Były one bardzo zniszczone. Po ich uporządkowaniu przez 30-osobową grupę pionierską i przyjęciu nazwy Warsztatów Remontowych Maszyn Włókienniczych, przystąpiono do produkcji zastępczej (wózków bagażowych, taczek itp.). Dopiero od roku 1947 zakład uruchomił maszyny włókiennicze. W roku 1953 pierwsza partia 75 zgrzeblarek powędrowała do Turcji. Zapoczątkowało to gwałtowny rozwój produkcji eksportowej w fabryce, przyczyniając się do rozbudowy przedsiębiorstwa przy ulicach Jana z Kolna i Dąbrówki. Zgrzeblarki z Zielonej Góry eksportowaliśmy do Jugosławii, Bułgarii, Czechosłowacji, Węgier, Austrii, RFN, Holandii, Australii, Egiptu, Kolumbii, Meksyku, Tunezji, ZSRR, Portugalii, Indii i Mongolii.
W roku 1953 pierwsza partia 75 zgrzeblarek powędrowała do Turcji
Po zmianach w 1989 roku zakład przechodził różne problemy. Od 1999 z siedzibą przy ul. Osadniczej kontynuuje i rozwija produkcję rozpoczętą w 1947 roku. Ale firma to przede wszystkim ludzie, których chcemy namówić na wspomnienia. Stąd prośba o zdjęcia, pamiątki, przesyłanie nam listów, emaili, przekazywanie informacji. Chcemy, by dawne lata odżyły. Chcemy ocalić dawne historie od zapomnienia. Takie jak te, które przekazał nam Jerzy Łatwiński, który w Falubazie pracował od 1968 r.
Jerzy Łatwiński pracę w Lubuskiej Fabryce Zgrzeblarek Bawełnianych „Falubaz” podjął 11 kwietnia 1968 roku. Na niepełnym etacie w charakterze radcy prawnego. Dopiero od 1 lutego 1974 roku dostał cały etat.
W tym czasie, w końcu lat 60. - jak wspomina zielonogórzanin - przedsiębiorstwo rozbudowywało się, przechodziło restrukturyzację, tak pod względem produkcyjnym, jak i organizacyjnym. Stosunkowo w niedługim czasie doprowadzono do znacznego wzrostu produkcji, poprawy wyników finansowych oraz zmian konstrukcji maszyn i ich sprzedaży, na rynki zagraniczne.
- Ja, poza pracą zawodową, aktywnie, społecznie zajmowałem się turystyką. Organizowałem m.in. wiele wycieczek pieszych dla mieszkańców miasta i okolic – opowiada J. Łatwiński. - Ale w pracy nie poruszałem tego tematu.
Falubaz organizował swoje wycieczki zakładowe. Posiadał jeden autokar. Nie były to wyprawy planowane, ale sporadyczne.
- Jako uczestnik byłem na kilku. Rzadko korzystano z usług miejscowych przewodników, więc zdarzały się niedociągnięcia. Omijaliśmy wiele ciekawych do obejrzenia obiektów – mówi J. Łatwiński.
Falubaz organizował swoje wycieczki zakładowe. Posiadał jeden autokar
Tymczasem pracownicy chcieli wypoczywać, zwiedzać.... W tamtym czasie Falubaz nie miał własnego ośrodka, a jedynie kilka domków campingowych nad jeziorem Niesłysz. Firmie powodziło się coraz lepiej. W końcu dała ogłoszenie do dolnośląskiej prasy: Falubaz zamierza kupić ośrodek.
Przyszło ponad 200 ofert. - W czasie omawiania ofert często zabierałem głos, informując, gdzie dany obiekt się znajduje i jakie pod względem krajobrazowym jest otoczenie. Dolny Śląsk był mi znany, bo już od pierwszych lat po II wojnie światowej często przemierzałem Sudety jak też i tereny nizinne – zauważa J. Łatwiński. - Moja sugestia sprawiła, że ośrodek Falubazu zaczął działać w Międzygórzu. Zaproponowano mi, by zajął się zakładową turystyką.
Nie bardzo chciał. Przecież miał inne obowiązki. Jednak po kilku rozmowach przystał na propozycję. - Kierownictwo chciało, żeby wycieczki były organizowane tylko dla pracowników, a odpłatność dotyczyła kosztów wyżywienia, noclegów, biletów wstępów do muzeów, teatrów, wyciągów itd. Moje stanowisko różniło się – podkreśla były radca prawny Falubazu. - Tłumaczyłem, że dla pracownika ważny jest udział w wycieczce bliskiej mu osoby (rodziny, sympatii), Uważałem, że odpłatność powinna obejmować tylko wyżywienie. Tak też się stało... Każda wycieczka posiadała pisemny program (1-8 stron) z trasami, miejscami zwiedzania itd. Dostawał go każdy, kto zdecydował się opuścić na kilka dni swój dom.
Podzielcie się z nami wspomnieniami z pracy w Falubazie. Czekamy na listy!
W tym czasie Falubaz kupił w Czechosłowacji dwa nowoczesne autokary. Każdy z 48 miejscami do siedzenia z nagłośnieniem (mikrofon) i klimatyzacją. Od 1976 roku informacje o imprezach były przekazywane na plakatach, wykonywanych przez plastyków (byli zatrudnieni w Falubazie), często o dużej wartości artystycznej.
Kierowcy autobusów byli: Jan Gmiński, Ryszard Olejnik, Tadeusz Jurkowski i Henryk Orłowski. To profesjonaliści. Wspaniali ludzie.
Jak wylicza J. Łatwiński, tylko w ośmiu wycieczkach udział był ograniczony, bo organizowany dla dzieci pracowników czy emerytów . - Byliśmy jedną z pierwszych grup, które wpuszczono do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego – mówi pan Jerzy. - Dzięki odpowiedniemu pismu do dowódcy wojskowego w Międzyrzeczu. Nie wszystkie fakty w nim zawarte były prawdziwe, ale czego nie robi się, by zobaczyć tajemnicze miejsce!
Były wycieczki i wymiany z zakładami w NRD, Czechosłowacji i na Węgrzech. Zagraniczni partnerzy przyjeżdżali do nas, także na grzyby do Gryżyny, gdzie z czasem Falubaz postawił swój ośrodek. Celnicy byli przerażeni, bo Czesi wywozili od nas 25 worków grzybów. - Od 1974 do 1989 roku zorganizowałem 98 wycieczek, trwających 226 dni. Wzięło w nich udział 4,2 tys. osób. Przejechaliśmy 56,2 tys.km – czyta ze swych kronik Jerzy Łatwiński. - Doliczając wycieczki organizowane dla Czechów - wyjdzie 105 wycieczek w ciągu 247 dni.
Czekamy na głosy:miasto@gazetalubuska.pl, tel. 68 324 88 74.