Ukraińską mowę słychać dziś wszędzie. Wystarczy wyjść domu. Wsiąść do autobusu. Przejść koło placu budowy. Albo zrobić zakupy w najbliższym markecie. Pójdźmy tym śladem...
- Jak was zwati? - pytam siedzącego obok mnie w autobusie chłopaka, gdy ten kończy rozmawiać po ukraińsku przez telefon . - Moje imia Maksym - odpowiada.
- Jak dowgo wy w Polszi? - dopytuję z ciekawości. - Ja priichaw rik tomu - mówi.
Jedziemy linią nr 25. Maksym wsiadł na przystanku ,,Staszica” o godz. 5.27 rano. Ma dżinsy, czarny sweter i skórzaną kurtkę. Fryzura uczesana na bok. Pod nogami postawił szary plecak. Punktualnie o siódmej musi być w pracy. Dostał ją w Nowym Kisielinie. Zatrudnił się w jednej z fabryk. Przez dwanaście godzin dziennie zbiera z półek buty i ubrania. Pakuje je do pudełek i stawia na taśmie produkcyjnej. Tak od poniedziałku do piątku. W sobotę to już relaks. Tylko osiem godzin. A niedziela wolna!
Na Ukrainie pracował, jako ratownik medyczny. Jeździł w zespole karetki pogotowia. Jest magistrem biologii. Teraz studiuje zaocznie we Lwowie farmaceutykę.
Maksym nie musi pracować aż tak długo. W jego fabryce nie jest to przymusowe. Większość osób zostaje codziennie tylko na osiem godzin. Ale on nie ma czasu do stracenia. Jego ojciec jest chory. Potrzebuje przeszczepu biodra. Maksym zbiera na operację. Już trochę odłożył, ale do potrzebnych 4 tys. dolarów jeszcze dużo brakuje.
Na Ukrainie pracował, jako ratownik medyczny. Jeździł w zespole karetki pogotowia. Jest magistrem biologii. Teraz studiuje zaocznie we Lwowie farmaceutykę. Zamierza zostać w Polsce na dłużej. Podoba mu się u nas, ale chciałby pracować w swoim zawodzie. A teraz, gdy tak stoi po dwanaście godzin w fabryce przy taśmie, nachodzą go różne myśli...
- O wielkim świecie można pomarzyć - opowiada nam mężczyzna. - Całe życie staje przed oczami. Wczoraj myślałem o swojej babci. Jak to było, gdy miała 30 lat, czyli tyle, ile ja teraz?
Jego babcia mieszkała kiedyś w Polsce, w małej wiosce pod Krosnem na Podkarpaciu. Była Łemką, tak jak cała rodzina Maksyma. W 1947 roku została wysiedlona na Ukrainę, w ramach akcji Wisła. Nowy dom znalazła w Czortkowie pod Tarnopolem. Była nauczycielką. Pisała wiersze na tematy patriotyczne, łemkowskie. Opisywała w nich tęsknotę za pozostawionym krajem... A po kilkudziesięciu latach, jej wnuk wrócił znowu do Polski. Właśnie kończy swoją dwunastogodzinną zmianę. Taśma staje. Maksym i dwudziestu innych pracowników z Ukrainy wracają do domu.
Hotel, który stał się drugim domem
Większość kolegów ze zmiany jedzie do hotelu Leśnego. Budynek położony jest z tyłu hali CRS w Zielonej Górze. Prostokątny blok ma żółtą elewację. Jakiś czas temu był ocieplony. Przed nim parking, na którym stoi kilka autokarów. To transport dla mieszkańców hotelu, którzy dojeżdżają do pracy w fabryce w Świebodzinie. Jeszcze kilka lat temu był to zwykły hotel. Dziś mieszka tu 260 Ukraińców. Wszyscy pracują. I to długo!
- U niedilju także wy powinni pracowati - mówi Jehor, który też skończył na Ukrainie uniwersytet i ma specjalizację z metalurgii.
Jest czwartek wieczorem. Maksym, po dwunastu godzinach pracy, wraca do swojego pokoju. Mieszka w nim wspólnie z Jehorem. On też pracuje ponad 60 godzin w tygodniu. Wolną ma tylko niedzielę. Jednak wtedy zamienia się we fryzjera. Koledzy z hotelu zapisują się do niego już wcześniej.
- U niedilju także wy powinni pracowati - mówi Jehor, który też skończył na Ukrainie uniwersytet i ma specjalizację z metalurgii.
Jehor robi sobie wolne raz w miesiącu. Wtedy znajomi z hotelu są zawiedzeni. Nie będzie nowej fryzury. A widać, że doceniają jego fach. Przechodząc korytarzami ich domu mijałem kilku mężczyzn. Teraz już wiem, dlaczego wszyscy mieli taką samą fryzurę. Na górze pozostawione kilka centymetrów włosów i całość zaczesana na bok. Reszta elegancko wygolona na kilka milimetrów maszynką. To robota mistrza Jehora.
Na imprezy nie starcza już czasu
Hotel Leśny przypomina studencki akademik. Pokój Maksyma i Jehora też. Jest czysto, ciepło. Dwa łóżka, miedzy nimi biurko. Na stole ukraińska gazeta ,,Nasze słowo”. Obok mieszkają trzy inne osoby. W piątkę mają wspólną łazienkę. Za miesiąc w hotelu, dojazd do pracy w Świebodzinie i obiad Ukraińcy płacą po 250 złotych od osoby. Na jedzenie trochę narzekają. Nigdy nie mogą się dobrze najeść. Mówią, że mogłoby być lepiej. Ale ważne, że jest cokolwiek ciepłego. Większość mieszkających tu Ukraińców pracuje w fabryce w Świebodzinie. Codziennie za kwadrans piąta wyjeżdżają spod hotelu autobusami. Pracę zaczynają o szóstej, a kończą o drugiej popołudniu.
W niedzielę też nie warto za dużo wypić - przyznaje Jehor. - Po pierwsze człowiek potem w pracy nieświeży. A poza tym w poniedziałek często musimy dmuchać w alkomat.
Gdy człowiek pracuje po 60 i więcej godzin w tygodniu, trudno znaleźć chwilę dla siebie. Maksym z Jehorem opowiadają, że wolna niedziela mija bardzo szybko. Wstają rano. Piorą ciuchy, brudne po całym tygodniu. Idą na zakupy do najbliższego marketu. Jak przyznają, od dawna nie byli w centrum. O stojącej obok ratusza choince słyszeli tylko z opowiadań kolegów. Ale odgrażają się, że przed świętami muszą ją zobaczyć. Na razie wybrali się tylko dwa razy na wycieczki - do Poznania i Wrocławia. A kilka miesięcy temu, w czasie urlopu, pojechali do kolegi do Wiednia.
Imprezy? Na to już wcale nie ma czasu. Może jakieś piwo czy wódka w sobotę. Ale też nie za dużo, bo człowiek po kilku kieliszkach usypia ze zmęczenia, po ciężkiej harówce w tygodniu.
- W niedzielę też nie warto za dużo wypić - przyznaje Jehor. - Po pierwsze człowiek potem w pracy nieświeży. A poza tym w poniedziałek często musimy dmuchać w alkomat. Lepiej nie ryzykować i jak już pić to z umiarem.
Stefania chętnie przyjmuje Ukraińców
Stefania chętnie przyjmuje Ukraińców
Pomimo że większość Ukraińców przyjeżdża do nas do pracy w fabrykach, część otwiera w Polsce własne biznesy. Jednych i drugich świetnie zna Stefania Jawornicka, dyrektor biura honorowego konsulatu Ukrainy w Zielonej Górze.
- Konsulat otwieraliśmy w 2008 roku - mówi Stefania Jawornicka. - Wtedy liczba Ukraińców przyjeżdżających do Polski za pacą była minimalna. Sytuacja zmieniła się od 2013 roku. Od tego czasu imigracja do Polski rośnie. Dziś zaczynam przyjmować chętnych o godz. 13.00, ale nigdy nie kończę o godz. 15.00, czyli wtedy gdy powinnam zamknąć konsulat. O tej porze stoi jeszcze kolejka osób, które potrzebują pomocy.
Z wizytą w świetlicy u Swietłany
Wspólnie ze Stefanią odwiedzamy Swietłanę Grieczkę, jedną z Ukrainek, która zdecydowała się otworzyć u nas biznes. Ale najpierw musiała zamknąć firmę, którą prowadziła w Iliczewsku, miasteczku położonym zaledwie 15 km od Odessy.
Wchodzimy na pierwsze piętro, jednej z kamienic przy ul. Lisowskiego w Zielonej Górze. Otwiera nam Swietłana, która od roku prowadzi interaktywną świetlicę dla dzieci i całej rodziny. Na ścianach dziesiątki odbitych przez dzieci małych rączek. Na środku piaskownica, gdzie można do woli budować zamki i stawiać foremki, nawet w środku zimy. Na piętrze miejsce do tańczenia i hamaki do odpoczynku. Jeszcze wiele innych zabaw dla najmłodszych. Wszystko, po to, żeby dzieci mogły aktywnie i ciekawie spędzić dzień w klubie.
Swietłana przez 12 lat prowadziła firmę na Ukrainie. Jednak od początku wojny z Rosją interesy szły gorzej.
- Moja świetlica to miejsce, gdzie rodzice mogą zostawić dzieci, kiedy muszą coś załatwić w mieście - mówi Swietłana. - Oczywiście, gdy chcą mogą tu być cały czas ze swoimi pociechami. Otworzyłam ją w grudniu zeszłego roku. Myślałam o różnych biznesach, ale ten wydaje mi się być najbardziej trafiony.
Swietłana przez 12 lat prowadziła firmę na Ukrainie. Jednak od początku wojny z Rosją interesy szły gorzej. Nie dotyczy to zresztą tylko jej. Przyznaje, że zna wiele osób, które przenoszą firmy do Polski. Ona, w Zielonej Górze zamierza zostać na stałe. Nasze miasto bardzo jej się spodobało.
- Przyjechałam zmienić swoje życie na lepsze - mówi. - U was jest po prostu łatwiej prowadzić przedsiębiorstwo. Czasami jest dużo załatwiania różnych dokumentów, ale ogólnie to urzędnik stara się pomóc i często się uśmiecha. Nikt nie żąda płacenia łapówek, czy co gorsza haraczy za prowadzenie własnego biznesu.
Jej syn studiuje w Akademii Morskiej w Gdyni. Często go tam odwiedza. Swietłana lubi wycieczki po naszym kraju. Jeździ na nie zawsze samochodem. Przyznaje, że uwielbia prowadzić auto. A polskie drogi w, porównaniu do tych ukraińskich, są po prostu perfekcyjne. Nawet trochę nudne, bo kierowca nie musi skupiać się na omijaniu dziur w jezdni i obawiać się o zawieszenie auta, tylko cichutko mknie przed siebie.