Reżyser Paweł Zastrzeżyński pracuje nad filmem o prof. Półtawskiej oraz Karolu Wojtyle. Opowiada o nowym projekcie i o tym, jak znalazł się na ulicy.
Spotkanie limanowskiego reżysera z prof. Półtawską odmieniło jego życie. - Pani Wanda zachwyciła mnie tym, że można ją ciągle odkrywać na nowo - stwierdził kiedyś Zastrzeżyński
Jak znalazłeś się na ulicy?
Pracowaliśmy z Grzegorzem Królikiewiczem nad „Anatomią sumień”. Plan filmowy był w Łodzi, u mnie w mieszkaniu. Byłem drugim reżyserem. Któregoś dnia Królikiewicz powiedział o jedno słowo za dużo. Zostawiłem wszystko i wyszedłem. Biegli za mną, ale nie było możliwości, żeby mnie zatrzymać. Byłem zmęczony. Tak bardzo, że w pewnym momencie upadłem pod płotem. Pracowałem dla niego dwa lata przy pięciu produkcjach. Dzień w dzień. Przychodziłem o godzinie 9 i wychodziłem 0 21. Nie robiłem nic innego poza pracą. Pamiętam taką sytuację, kiedy w tym mieszkaniu, gdzie realizowaliśmy „Anatomię”, chciałem się na chwilę położyć na łóżku. Ktoś postawił na nim kosz ze śmieciami. Nie miałem ani grama odpoczynku. Królikiewicz to tyran. Niektórzy nie wytrzymywali już po miesiącu, dwóch. Po jakimś czasie się pogodziliśmy i wszystko jest w porządku, ale tamtego dnia nie wytrzymałem i wyszedłem. Zmęczenie było tak ekstremalne, że po prostu wymiękłem. Znalazłem się w Limanowej i zatrzymałem u rodziców, którzy później mnie wyrzucili. Przez jakiś czas mieszkałem w piwnicy. Kumpel dał mi zarobić kilka groszy. Wsiadłem w autobus i wylądowałem na ulicy w Londynie. Miałem przy sobie 30 funtów i bilet. To był 2002 rok.
Co tam robiłeś?
Myłem garnki, sprzątałem, odkurzałem. Myślisz, że mnie przerażała ta ulica? Nie. Jak jesteś na ulicy, to budujesz z okoliczności. Budujesz z nich dom. Człowiek ma nieprawdopodobną siłę i wolę przetrwania. Nieraz myślałem, że jakbym się chociaż zachlał, to byłoby mi łatwiej. Ale nigdy nie sięgałem po alkohol. Robiłem wszystko na trzeźwo.Skończyło się na tym, że jak wracałem do Polski, to miałem torbę wypchaną pieniędzmi. Anglicy mają to do siebie, że tam nie patrzą na to, kim jesteś. Jeśli masz umiejętności, to oni to wykorzystają. A ja mam ich bardzo dużo. Mógłbym wykonywać wiele zawodów. Ale uparłem się przy jednym.
Ile lat spędziłeś w Londynie?
Cztery z przerwą na Wrocław. Zrobiłem wtedy film o naszym limanowskim reżyserze, Arturze Więcku, pseudonim Baron. Znam go od czwartego roku życia i zawsze mnie fascynował. Znałem jego ojca. Zrealizowałem ten film na planie „Zakochanego Anioła” w reżyserii Barona. Rejestrowałem wszystko, co tam się działo. Został wydany w 2004 roku. Zobaczyłem go kiedyś przy kasie w empiku. Napis był taki: „film o filmie lepszy od filmu”. Później znowu wróciłem do Londynu, żeby zarobić na zrobienie kolejnego: „Baranka”.
Filmu, który ostatecznie nigdy nie udało ci się zrealizować.
Dziesięć lat pisałem scenariusz. Miałem torbę. Założyłem sobie, że jak będzie pełna funtów, to wracam. Zaprzyjaźniłem się z Grażyną Szapołowską, która miała grać w tym filmie główną rolę. Znalazłem też studio filmowe „Oko”. Okazało się, że wyprodukowali kiedyś film, w którym grał brat mojego dziadka, Wacław Zastrzeżyński. Co ciekawe, wcielił się też w rolę Szczuki, sekretarza wojewódzkiego PPR w „Popiole i Diamencie” Andrzeja Wajdy. Facet, z którym rozmawiałem o „Baranku”, był kolegą Wacława. Ostatecznie nie zgodzili się na wyprodukowanie mojego filmu. Powiedziałem kiedyś, że „Baranek” będzie związany z Bogiem. Ten mężczyzna rzucił scenariuszem i powiedział: „proszę pana, ale ja piszę do Wyborczej”. Nie zrozumiałem, o co mu chodziło, podobnie jak układów, jakie tam były. I nie chce ich rozumieć. Nie potrafię iść na kompromis jeśli chodzi o moją twórczość. Mam to po dziadku, który był oficerem. Komuniści dali mu wybór. Albo wchodzisz do komunistycznego wojska, albo won. Dziadek wybrał to drugie. Do końca życia siedział i murował cegły. Niektórzy nie potrafią tego zrozumieć, ale ja naprawdę nie tworzę dla pieniędzy. Oczywiście, że są ważne. Ale nie są celem. Kiedy tworzę, zawsze przyświeca mi jakaś idea.
Nie udało się z „Barankiem”, ale w międzyczasie pojawiła się postać Wandy Półtawskiej, przyjaciółki Karola Wojtyły. Jak na nią trafiłeś?
Kiedyś przyszedł do mnie kolega. Pracowałem wtedy jeszcze nad „Barankiem”. Jeszcze nie powiedzieli mi „nie”. Stwierdził, żebym stanął na drugiej nodze i zrobił film dokumentalny. Podrzucił dwa pomysły: polscy egzorcyści albo Półtawska. Zdecydowałem się na drugi. Przeczytałem wszystko, co napisała i co napisano o niej. Wtedy przyszła myśl: znalazłem bohatera. Wszystko inne przestało się liczyć. Zastanawiałem się tylko, jak się do niej dostać. Mieszkałem wtedy w starej chałupie w Słopnicach. Napisałem do niej list, w którym zaprosiłem do siebie na kawę. Odezwała się i zaprosiła do siebie. Kiedy wszedłem do mieszkania Półtawskich przy ulicy Brackiej w Krakowie, usiadłem naprzeciwko pani Wandy, a ona zapytała: „Czego ty chłopie ode mnie chcesz?” A ja odpowiedziałem: „nie wiem”. Wtedy zaczęła się przygoda z Półtawską, która trwa już dziesięć lat.
Jak udało ci się ją przekonać do swojego projektu? Pani Wanda jest trudnym rozmówcą. Unika dziennikarzy, kamer.
Nigdy nie zadałem jej ani jednego pytania. Nie nagrałem ani jednej mojej rozmowy z nią. Czytałem wszystko, co fabryka dała. Zacząłem wnikać we wszystkie niuanse Półtawskiej. Film „Jeden pokój” to zapis rozmów, jakie pani Wanda prowadziła na planie filmowym. Przedstawia to, w jaki sposób Półtawska nawiązuje relacje z ludźmi.
To prawda, że w trakcie realizowania filmu nawrócił się operator?
Tak. Miał żonę, Julię, która w Opolu ubierała gwiazdy. Któregoś dnia przyjechała na plan. Była całkiem łysa. Okazało się, że ma raka. Nagle zaczęła się otwierać przed panią Wandą. Rejestrowałem to. Ostatecznie przyszli do mnie i poprosili, żebym zorganizował im ślub. Żyli ze sobą piętnaście lat. Trójka dzieci. Ich ślubem kończy się film. Po roku był telefon. Julia umarła. Czar prysł.
Zrealizowałeś „Jeden pokój”, ale to nie koniec tematu Półtawskiej w twojej twórczości. Aktualnie pracujesz nad nowym projektem. Chodzi o film „Wyspa W”. O czym będzie?
Jest oparty o życie Wandy Półtawskiej i Karola Wojtyły. Relacja między nimi była bardzo silna.
Po piekle, który pani Wanda przeżyła w niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbruck, straciła wiarę w człowieka. Odnalazła go ponownie w osobie Karola Wojtyły. Wtedy staje przed decyzją, od której zależą losy całego świata.
Albo zostawi go dla siebie, albo odda innym. Ostatecznie oddaje. Wojtyła zostaje papieżem. O tym jest ten film. Scenariusz jest gotowy. Znalazłem już osoby, które są gotowe przeznaczyć pieniądze na wyprodukowanie tego filmu, pod warunkiem, że ja znajdę dziesięć procent. Więc szukam.
Wanda Półtawska urodziła się 2 listopada 1921 r. w Lublinie. Polska lekarka, doktor nauk medycznych oraz specjalista w dziedzinie psychiatrii, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej, harcerka, działaczka pro-life. Podczas II wojny światowej więziona w niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Bliska przyjaciółka Jana Pawła II, obecna przy jego śmierci. Dama Orderu Orła Białego.
Jest mocno związana z naszym regionem. Ma tu wielu przyjaciół, choćby rodzinę Zastrzeżyńskich. Limanowszczyzna jest jej bliska także ze względu na Beskid Wyspowy, którego szlakami podróżowała z Karolem Wojtyłą. Ponadto szczególnie upodobała sobie Jurków, Półrzeczki czy Chyszówki. W lutym bieżącego roku otrzymała tytuł „Honorowy Obywatel Miasta Limanowa”. - Ludzie są tutaj życzliwi. Przyjęli mnie wtedy, kiedy zachorowałam. W ostatnim okresie życia to właśnie tu zyskałam wielu przyjaciół. Bo umówmy się, to już końcówka. Ile mogę żyć? - mówiła prof. Półtawska ze sceny Limanowskiego Domu Kultury, gdzie odbierała tytuł. Kiedyś w jednej z rozmów przyznała, że Limanowa została jej podarowana jako prezent na starość. - To nie ja zasłużyłam się dla Limanowej, ale ona dla mnie - mówiła prof. Półtawska.