Prawda i post [komentarz]
Kilkanaście lat temu, gdy w Polsce pojawiły się pierwsze dyskusje na temat dziennikarstwa obywatelskiego, pojawił się w „Pomorskiej” wywiad z psychologiem społecznym, którzy przestrzegał przed rozmywaniem się prawdy informacyjnej za sprawą sieci. Wieszczył, że im łatwiejszy będzie nasz dostęp do różnych źródeł informacji, tym trudniej dostępna będzie prawda.
Nawet się nie spostrzegliśmy, a słowo stało się ciałem. Przy ostatnich zadymach politycznych, rozkwitł we współczesnej polszczyźnie nowy termin „post-prawda”. Nie tylko u nas zresztą, bo twórcy słownika oksfordzkiego już w listopadzie mianowali “post-prawdę” Słowem Roku 2016.
Post-prawda to prawda, która nie musi mieć nic wspólnego faktami. G...o prawda - jakby powiedział ks. Tischner. Post-prawda to sfabrykowane dowody, które utwierdzają nas w naszych przekonaniach i których nie mamy nawet ochoty weryfikować.
Przy okazji ostatnich sejmowych awantur mieliśmy wręcz festiwal tego typu twórczości. Mężczyzna, który spektakularnie „poległ” pod Sejmem, okazał się aktorem pozującym do spotu Platformy, ale i tak niektórzy fejsbukowicze uznali, że to prowokacja sił multimedialnych PiS. I na odwrót: kanapki zamówione rzekomo na okoliczność planowanej „nocnej zmiany” zamówił w rzeczywistości marszałek Sejmu. Ale kanapki żyją już własnym życiem. Afera z rzekomo niedouczonym warsztatowo Wojciechem Mannem (też fałszywka) jest pod względem PR-owym mocniejsza niż newsy dotyczące Trybunału Konstytucyjnego. A męczeństwo posłanki Pawłowicz (ofiary gangsterów z KOD-u) przykrywa sprawę budżetu.
Oto politycy dowiedzieli się o nowej zabawce. Nie ma wątpliwości - post-prawda jest najlepszym prezentem pod choinkę dla wielu z nich. Będą nam tą wuwuzelą stale trąbić do ucha. W sieci pojawia się niezliczone nagrania z komórek, które ujawnią „całą prawdę” o heroizmie naszych i podłości tych drugich. I pewnie jeszcze przez jakiś czas będziemy się na post-prawdy łapać. A później zobojętniejemy. I nawet prawdziwa krew na bruku nie zrobi już na nas wrażenia.