Premiera jednoaktówki Pavla Kohouta w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi: Teatr poszedł na wojnę RECENZJA
Nowa premiera Teatru im. S. Jaracza w Łodzi - „Wojna na trzecim piętrze” - to tytuł z gatunku potrzebnych, uzupełniających repertuar sceny nastawionej na bogatą ofertę, po którym nie oczekujemy fajerwerków doznań i przeżyć, tylko po prostu dobrze spędzonego czasu. Tymczasem spektakl zmierza do takiego fajerwerku, że gra i huczy!
Przedstawienie na podstawie jednoaktówki Pavla Kohouta „Wojna na trzecim piętrze” to inicjatywa aktorów Teatru im. S. Jaracza, z którą ci nosili się mniej więcej dwa lata. W doprowadzeniu projektu do finału przeszkadzały a to perturbacje ze zmianą szefostwa łódzkiej sceny, a to pandemia koronawirusa. W efekcie spektakl stał się pierwszą premierą po objęciu dyrekcji przez Marcina Hycnara, który zgodził się sprawować opiekę reżyserską nad realizacją. I pewnie nieco niespodziewanie przedsięwzięcie wniosło niemało świeżości w program „Jaracza”.
„Wojna na trzecim piętrze” to charakterystyczna dla łódzkiej sceny opowieść o sprawach istotnych, bliskich humanistycznemu myśleniu i współczesności, zarazem unikająca publicystyki na rzecz ponadczasowości, ale przedstawiona w dawno w Teatrze im. S. Jaracza niewidzianej lekkiej, komediowej formie. Główny bohater, mecenas Emil Blaha, pewnej nocy niespodziewanie dla niego samego zostaje zmobilizowany - jak się okazuje, na terenie jego mieszkania lada chwila dojdzie do międzynarodowego konfliktu zbrojnego z niemieckojęzycznym Müllerem. Przez sypialnię mecenasa i jego żony przewijają się kolejni przedstawiciele militarnego porządku: listonosz, lekarz, policjant, tajny agent, generał, a zadziwiony Blaha powoli i systematycznie jest wkręcany w mechanizm manipulacji opresyjnego systemu, który wywraca do góry nogami hierarchię wartości swojej ofiary. Który z pokojowo nastawionego obywatela uczyni wojownika, bo przyjdą gwałcić jego żonę i mordować dzieci, nawet gdy Blahowie w ostatnim akcie wolnej woli próbują bronić się logiką: „ale my nie mamy dzieci”.
Całość ma klimat groteski podszytej czeskim humorem, dlatego spektakl najmocniejsze wrażenie robi w tych fragmentach, kiedy aktorzy absurdalną historię grają na poważnie, bez nadmiernego szarżowania czy mrugania okiem do publiczności. W tym kontekście na przykład zatrzymywanie na sekundę akcji oraz znaczące spoglądanie na widza, by podkreślić te zdania, które mają celnie puentować i naszą rzeczywistość, to moim zdaniem o krok za daleko - chyba lepiej pozostawić te elementy wrażliwości i inteligencji oglądającego...
Estetyczna reżyseria narzuca przedstawieniu płynność i intensywność, a aktorom pozwala na swobodę i mnogość interpretacji. Najbardziej złożoną postać - z wyrazistych drobiazgów, zarówno z repertuaru komicznego, jak i dramatycznego - konstruuje świetna Urszula Gryczewska, jako żona Blahy. Całą Małą Scenę obejmuje żywiołowością Mariusz Witkowski - eksponuje Blahę wkurzonego, może dlatego chwilami bywa nadekspresyjny, jako Müller za to sięga po więcej refleksji i humoru. Ze smakiem i wyczuciem nasycają tragikomicznym rysem swoje postacie Mariusz Siudziński i Robert Latusek.
System, który wpełzając nawet do łóżka pozbawia jednostkę wolności, i tej najbardziej intymnej, ubranej w piżamę, jeńców nie bierze. „Jaracz” także, zabierając nas na wojnę - pozwalam sobie trochę tu zdradzić niespodziankę - i „demontując” tradycyjnie teatralną scenografię (Katarzyna Zbłowska) w sposób wyrywający z foteli. Bez niedopowiedzeń.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień