Preppersi. Przygotowani na każdą apokalipsę
Jest nas coraz więcej. Może to moda, a może przeczucie, że w każdej chwili może nastąpić wielkie SHFT, co oznacza po angielsku g..., które wpada w wentylator - mówi Piotr Czuryłło, pierwszy polski preppers. - To może być wojna, żywioł, terroryści, totalna awaria i atak zombie.
Atak zombie, UFO? Piotr Czuryłło rozumie to jako symbol, ale nie wyklucza niczego. Życie nauczyło go, że są rzeczy na niebie i na ziemi, o których nie śniło się filozofom. Kto przewidział, że rząd niemiecki będzie zachęcał obywateli do robienia zapasów na prze-trwanie co najmniej 10 dni? A za wschodnią granicą stale wrze. My pośrodku.
- Jedyne, co człowieka może uratować, to kontakt z naturą. W mieście po katastrofie za chwilę będziesz ślepy, głuchy i głodny. Gdy nastąpi SHFT, już po tobie. Preppersi wiedzą, jak przeżyć w czasach, gdy ludzkość cofnie się do średniowiecza, a może jeszcze dalej - uważa Czuryłło, założyciel pierwszego, największego portalu dla polskich preppersów. Nazwa ruchu wzięła się od angielskiego słowa „prepare”, które oznacza „przygotować”.
Sam ma dom w lesie, w terenie ukryte magazyny na zapasy, zbiera sprzęt i żywność. Przeżyje, gdy trzasną wszystkie elektrownie świata, zabraknie gazu, a w kranach wody. Zdobędzie jedzenie, zapewni bliskim ochronę. Wie, jak obronić się przed tymi, którzy nieproszeni chcieliby zabrać mu to, co zgromadził. Przetrwania w lesie uczy też dwoje swoich dzieci.
Preppersi w Polsce jeszcze za bardzo się nie afiszują. Ruch jest najbardziej popularny w Ameryce, może dlatego, że nie przeżyła prawdziwej apokalipsy. Polacy mają za sobą wojny, bombardowania, prawdziwy strach, pamięć o tym jest silna. Większość nie tęskni za takimi emocjami. Preppersów traktuje podejrzliwie.
- Spotykam się z hejtem, oskarżeniami, że chyba mi odbiło, straszę ludzi, czekam na jakieś bum, ale to mnie nie obraża - przyznaje Czuryłło. - Cieszę się, że dotąd w kraju nie doszło do katastrofy. A gdyby jednak, to ja jestem przygotowany, żeby chronić siebie i rodzinę. A oni? Ten się śmieje, kto śmieje się ostatni.
Ciemność i chaos
Zainteresowanie sposobami przetrwania, zwłaszcza surwiwalem zielonym, czyli poza cywilizacją, w zetknięciu z naturą lub właśnie surwiwalem miejskim, w warunkach wojny czy klęsk żywiołowych - stale rośnie. Chociaż takie techniki uczą, jak żyć, gdy niczego się już nie ma, to pociągają raczej ludzi zamożnych.
- Z naszych szkoleń korzysta często klasa średnia, na przykład menedżerowie z korporacji, wolne zawody - mówi Łukasz Kotlarek z „Survivaltechu” w Częstochowie. Firma jest jedynym przedstawicielem na Polskę International Outdoor Federation, organizacji, która zrzesza najlepsze szkoły surwiwalowe w Europie.
Czego boi się klasa średnia? Bezradności, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli. Jak przeżyć w lesie, w górach, na pustkowiu, gdy jest się zdanym tylko na siebie? Brak laptopa i smartfonu. Zapałek.
- Zdarzają się katastrofy lotnicze, wypadki w górach, różne katastrofy naturalne. Wielu odrzuca taką myśl, ale to ludzi przecież spotyka - tłumaczy Kotlarek, instruktor sportów walki, strzelectwa, płetwonurek. - Są tacy, którzy źle znoszą myśl o bezsilności. Wolą wiedzieć, co robić w sytuacjach ekstremalnych.
Od szkoleń surwiwalowych do ruchu preppersów jeden krok. Nie wystarcza już prosta wiedza, jak nie zgubić się na obcym terenie. Pojawiają się większe wyzwania.
- Nigdy nie żartuję z obaw o atak zombie czy kosmitów - zaznacza instruktor. - Lęk przed przyszłością objawia się w różnych formach. Może zdarzyć się coś, czego dotąd nie umieliśmy sobie wyobrazić. Umiejętności przetrwania dają nadzieję, że nie będzie się ofiarą. Dają wiarę w siebie, a to w ogóle pomaga.
Norbert mieszka w Gliwicach, prowadzi firmę, jest preppersem od niedawna. Przekonuje, że zmusza go do tego sytuacja polityczna i gospodarcza. Nie zdziwiłby się, gdyby wkrótce nastąpił wielki blackout, czyli powszechny brak zasilania. Kilka godzin bez prądu wystarczy, żeby sparaliżować miasto. A kilka dni albo miesięcy?
Popularna w Polsce książka o tytule „Blackout” Marca Elsberga opowiada o tym, jak pewnego zimowego dnia w całej Europie wysiada prąd. Panuje ciemność i chaos, do głosu dochodzą pierwotne instynkty, trzeba walczyć o jedzenie, lekarstwa, transport; o każdą rzecz potrzebną do przeżycia. Słabi przegrywają.
- Przeczytałem i przeraziłem się, co ja bym wtedy zrobił? Nic, ale kto jak nie ja? - wspomina Norbert. - Nawet nie wiedziałem, gdzie w moim mieście bije źródło wody. Odpowiadam za rodzinę, w pracy szefuję, zawsze na mnie spada odpowiedzialność. Muszę wiedzieć, jak pomóc innym.
W ruchu preppersów zaczynał skromnie. Potem wtajemniczył kilku znajomych i wciągnęli się. Mają ogólny plan przetrwania, robią zapasy, przygotowali schronienie, dbają też o kondycję. Nie chcą tego ujawniać.
- Po pierwsze, gdyby spełnił się czarny scenariusz, rozpęta się walka o wszystko, a my mamy sporo - zaznacza Norbert.- Po drugie, wielu uważa, że to paranoja. Bycie preppersem nie pomaga w interesach. Ja o tym nie rozpowiadam na lewo i prawo. Próbował wciągnąć rodziców, ojciec tylko popukał się w czoło. Nabał się już w młodości. Na podwórku miał schron przeciw-atomowy, w szkole uczył się, że gdy zobaczy rozbłysk, ma skoczyć pod ławkę. Uważa, że preppersi też liczą na takie rady, jak te z ławką.
- Mama zgasiła mnie, że robienie zapasów ma we krwi, ale te mają to do siebie, że się kończą. Mówi do mnie: jak coś wybuchnie, siedź na tyłku synu, módl się i czekaj na pomoc - oburza się lekko Norbert.
Ale właśnie takie zalecenie mają najbardziej doświadczeni specjaliści od sztuki przetrwania. Za najgorszą rzecz w chwili zagrożenia uważają panikę.
Puszka przetrwania
- Coś się stało. Zachowaj spokój i siły, panuj nad sobą, oceń sytuację. Nie marnuj energii. Zastanów się, co możesz zrobić. Czasem zostaje tylko czekać na pomoc wyspecjalizowanych służb - tłumaczy Łukasz Kotlarek.
Bycie preppersem uzależnia. Masz zapasy, musisz je gdzieś trzymać. O magazyny i terminy przydatności trzeba dbać. Preppers gromadzi różne urządzenia, potem sprzęt do utrzymania tego w gotowości i tak dalej. To kosztuje i pochłania czas.
Niektórzy preppersi mają jednak przy sobie tylko paczkę surwiwalową. Jest tam wszystko, co uważają za niezbędne. Czasem to zaskakująco mało: suchar, gwóźdź, żyłka wędkarska, haczyk, gaza, aspiryna, nadmanganian potasu, zapałki zanurzone w wosku, bo palą się dłużej. Nie trzeba więcej.
Norbert: - Jeden z kolegów powiedział mi, że wierzy w zasadę trzy-cztery. Bez wody wytrzyma trzy-cztery dni. Bez jedzenia trzy-cztery tygodnie. Bez społeczeństwa nie chce jednak wytrzymać ani trzech-czterech godzin.
Preppersi
W Polsce, jak się szacuje, jest około 30 tys. preppersów, którzy są przygotowani do przeżycia w sytuacjach ekstremalnych.
Uważają, że preppers to osoba „możliwie jak najbardziej samodzielna, samowystarczalna i niezależna od systemu, pieniędzy, służby zdrowia, paliw, energii elektrycznej, innych ludzi, instytucji, sklepów”. Moda najpierw pojawiła się w USA, jest tam obecnie około 4 mln preppersów, którzy tworzą silny i zorganizowany ruch.