Prezes Heiro Rzeszów: Nie pasujemy do towarzystwa
- Jeden wydaje pieniądze na samochody, a drugi na coś innego - mówi Łukasz Krawczyk, prezes Heiro Rzeszów.
Po poprzednim świetnym sezonie, o tym który niedawno się skończył chce pan jak najszybciej zapomnieć?
Pozytywów było bardzo niewiele, a w zasadzie był tylko jeden – taki, że udało nam się utrzymać w 1 lidze. Liga była bardzo wyrównana i skończyliśmy sezon z takim samym dorobkiem punktowym, jak dwie inne drużyny. To my się jednak utrzymaliśmy i tylko z tego możemy się cieszyć. Jak widać dużo nie brakowało, aby były inne nastroje. Uratowały nas te trzy wygrane z rzędu mecze w drugiej rundzie. Po nich opuściliśmy ostatnie miejsce w tabeli. Sezon był jednak fatalny. Nie byliśmy najsłabszą drużyną, ale szło nam, jak po grudzie.
Sezon musiał pana kosztować sporo nerwów...
Męczyliśmy się przez cały sezon okrutnie. I kadrowo, i organizacyjnie. Jak jest wynik sportowy to ciągnie człowieka w górę, a jak go nie ma, to o wiele rzeczy jest trudniej.
Ta liga była mocniejsza niż przed rokiem?
Z każdym sezonem jest coraz mocniejsza i bardziej wyrównana. Wygrana ostatniej drużyny z pierwszą nie jest już rzadkością. My zresztą jesteśmy dobrym przykładem, bo zremisowaliśmy z Gwiazdą Ruda Śląska. Powinniśmy byli wygrać też ze Słomnikami. A z drugiej strony patrząc, to w Brzegu przegrywaliśmy do przerwy 0:3 i chłopcy mi opowiadali – bo ja nie mogłem na ten mecz pojechać – że to był najniższy wymiar kary. A po przerwie inny mecz i skończyło się 6:6. Ten remis okazał się być na wagę utrzymania. To jest futsal i szybko można odwrócić losy meczu.
Przez cały sezon borykaliście się z ogromnymi problemami kadrowymi. To była główna przyczyna słabych wyników?
To była na pewno jedna z przyczyn. Często w końcówkach brakowało nam sił. Z Gwiazdą prowadziliśmy 5:2, ze Słomnikami tak samo, ale tych meczów nie wygrywaliśmy. W takiej lidze ciężko się gra w siedmiu zawodników. Nawet jak mieliśmy pełny skład, to tak naprawdę pięciu dopiero uczy się tej gry. Miało to wyglądać inaczej, ale chłopcy też mają swoje życie prywatne. Dwóch wyjechało na studia, jeden zagranicę, a jeszcze inny poszedł do wojska. Jak na złość wszyscy byli skupieni na grze w hali. Zrobiła się do razu wielka wyrwa w drużynie i aby ją zapełnić musiałbym robić transfery, na które nas na nie stać.
Denerwuje pana fakt, że trenerzy drużyn występujących na trawie zabraniają swoim piłkarzom grać w futsal?
A zabraniają? (śmiech)
Tak można wywnioskować, bo nie raz mieliście z tym problem...
Akurat nie w tym sezonie. Sebastian Brocki nie grał w drugiej rundzie, bo wiadomo, jakie Stal Rzeszów miała aspiracje i nie mogę narzucić zawodnikowi, aby kosztem tej swojej pierwszej drużyny grał u nas.
Historia pokazuje jednak, że mieliście z tym problem...
Tak było. Potrzeba pewnie czasu, aby zmieniło się to podejście do futsalu. Jeśli Messi czy Ronaldo twierdzą, że dzięki tej dyscyplinie nabyli taką technikę, to dla mnie oni są prawdziwymi autorytetami, a nie – z całym szacunkiem – jakikolwiek trener na Podkarpaciu. Wiadomo, ja rozumiem, że trener dajmy na to z 3 ligi, gdzie są już jakieś budżety, ma swoje wymagania i ja się mu nie dziwię. Mi to nie jest na rękę, ale to rozumiem. Uważam jednak, że wszystko można połączyć.
Długo musieliście drżeć o utrzymanie. Miał pan chwile zwątpienia?
Mieliśmy taki okres, że byliśmy na ostatnim miejscu, ale cały czas powtarzałem drużynie, że nie zasługujemy na to miejsce. To zresztą nie było tylko moje zdanie. Jak rozmawiałem z trenerem Orła Jelcz-Laskowice na kilka kolejek przed końcem, to uważał, że jako jedyni jesteśmy w stanie wygrać ze Słomnikami. Wielu ma o nas dobrą opinię. Tylko co mi z tego, skoro nie przekładało się to na wyniki.
W trakcie sezonu rozstaliście się z trenerem Ernestem Kiczkiem. To było pokłosie słabych wyników?
To nasze rozstanie dojrzewało od pewnego czasu. Sam trener powiedział, że czuje jakby nie miał już wpływu na drużynę. Problem jest taki, że na miejscu nie ma fachowca, który dałby pewność, że coś zmieni.
A Andrij Łuciw?
Wiedzę ma ogromną i zastanawialiśmy się nad tym, ale nie sądzę, żeby nam się opłaciło rezygnować z takiego zawodnika, aby został trenerem.
W tym roku obchodzicie 10-lecie istnienia. W takim momencie spadek nie wyglądałby najlepiej...
(śmiech) Różne są historie. Mój brat gra również na trawie i w Nowej Dębie też mają jubileusz, a spadli.
Te 10 lat szybko panu minęło?
Tak naprawdę minęło już 13, bo gramy od 2004 roku, a klub został zarejestrowany w 2007 roku. Czas leci bardzo szybko.
Ile trzeba mieć pieniędzy, aby spokojnie grać w 1 lidze?
Myślę, że jakieś 100 tysięcy złotych. W porównaniu do piłki trawiastej to jakiś poziom finansowy 4 ligi? A może nawet nie. Z wieloma rzeczami sami sobie jednak radzimy. Mamy choćby swojego busa, a to już jest sporo.
Musi pan sobie jednak radzić w takiej, a nie innej rzeczywistości. Jak bardzo brakuje solidnego wsparcia od miasta?
Dostaliśmy 20 tysięcy dotacji, a dajmy na to Przybyszówka grająca w A klasie 19 tys. Ja rozmawiam z wieloma trenerami czy działaczami z naszej ligi i wiem jakie mają warunki. Tak naprawdę nie powinniśmy grać w tej lidze. Po prostu nie pasujemy do tego towarzystwa. Wszyscy są zdziwieni, że my gramy mając takie pieniądze. Jeśli Nowiny dostają łącznie ze stypendiami 40 tys., a Berland Komprachcice ma 65 tys. plus halę w zasadzie za darmo. A ja za halę płacę normalne stawki. W zasadzie, co dostanę od miasta to oddaję wynajmując halę. Jakbyśmy mieli większą dotację, to mielibyśmy komfort w tworzeniu kadry, a z pozostałymi kwestiami byśmy sobie poradzili. A tak, to teraz bardzo musimy walczyć, aby po prostu grać w tej 1 lidze. Ja nie mówię, że mamy dostawać porównywalne pieniądze z Komprachcicami, ale chociaż takie, żeby się nie wstydzić. Powiem tak – trochę większy nakład finansowy na naszą drużynę dałby więcej korzyści, niż ta sama kwota przeznaczona na piłkę nożną.
Wspomniane Nowiny wywalczyły tylko punkt więcej od was, a więc drogo ich kosztowała każda zdobycz...
(śmiech) Nasze punkty były tańsze, po promocyjnej cenie (śmiech).
Przez te wszystkie lata sporo pan wrzucił swoich pieniędzy?
Nawet nie chcę myśleć ile tego było.
A co na to rodzina?
Jak się ma jakąś pasję to się na nią wydaje pieniądze. Jeden wydaje na samochody, a drugi na coś innego. Była kiedyś taka drużyna ZIS Gaszyńscy, w której prezesem był świętej pamięci pan Jerzy. On potrafił, grając w ekstraklasie, wziąć kredyt na siebie, aby drużyna grała. Ja nie chcę dojść do takiego momentu, że przekroczę pewną linię.
Organizuje pan również Heiro Cup. Jest większa tego typu impreza w Polsce?
Są trochę inne turnieje. My mamy swoją formułę, którą przez te lata wypracowaliśmy i tego się trzymamy. Mamy chyba też niezłą renomę, bo mam już pierwsze telefony w sprawie kolejnej edycji. Dzwonił jeden Węgier, który chce przywieźć drużynę z Anglii. Chce też przyjechać drużyna z Chorwacji. Nie skromnie mówiąc – nie spotkałem się z lepiej zorganizowanym turniejem. W Laskowicach też jest fajny turniej, ale tam jest inna formuła. Sami zapraszają osiem drużyn i w tym roku przyjedzie tam Barcelona. Nasz jest turniejem amatorskim. My nie płacimy drużynom za przyjazd, tylko one płacą za grę (śmiech). Inne względy mają drużyny zagraniczne, ale jak ktoś jedzie do nas 1200 km to trzeba go inaczej potraktować. Inny trend jest zagranicą. Tam się liczy tylko to, jaka suma jest napisana za pierwsze miejsce. To jest ranga turnieju u nich, a nic więcej się nie liczy.
Jest pan także członkiem Komisji ds. Futsalu i Piłki Plażowej. Jak pan znajduje na to wszystko czas?
Właśnie nie mam czasu i to jest problem (śmiech). Czasem za dużo rzeczy biorę sobie na głowę i potem jest kłopot. Dzisiaj jestem od trzeciej rano na nogach, żeby ze wszystkim zdążyć. Muszą się ludzie użerać z moją pasją. Nic na to nie poradzę. I tak już sporo spraw mam jednak poukładanych. Był taki okres, że we wszystko się angażowałem. Trenowałem młodzież, pierwszą drużynę, grałem, a do tego dochodziła praca. Wtedy zdarzyło się, że nie było mnie w domu cały tydzień. Do tego wtedy w sobotę z dziećmi pojechałem rano na turniej, wróciłem, przepakowałem sprzęt i pojechałem z pierwszą drużyną. Żona nie wiedziała co ja w ogóle robię (śmiech).
Jak pan oceni występ polskiej drużyny grającej na piasku na Mistrzostwach Świata...
Z grupy nie wyszli, ale mieli za rywali Brazylię czy wicemistrzów świata z Tahiti. My byliśmy przed sezonem i jakby ten turniej był we wrześniu, to pewnie inaczej by to wyglądało.
Nasi futsalowcy walczyli natomiast w turnieju o awans do Mistrzostw Europy i mamy mały sukces...
To moim zdaniem bardzo duży sukces. Zremisowaliśmy z Hiszpanami, którzy mieli długą passę kolejnych zwycięstw. Myślę, że po tylu latach nasza drużyna zagości na tym turnieju. Wiele zależy jednak od losowania baraży o awans.
Wróćmy do Heiro. Już budujecie zespół na nowym sezon?
Naszym celem nr 1 jest budżet i dopiero wtedy zabieramy się za budowę drużyny. Ja już tak naprawdę o nowym sezonie myślę od wygranego meczu z Nowinami. Mamy pewne pomysły i chcemy wcześniej zacząć przygotowania, aby każdego z nowych graczy wkomponować w naszą taktykę.
Na Podkarpaciu ciężko znaleźć odpowiednich graczy?
Z zawodników z okolicy spokojnie można zrobić ekstraklasę, ale trzeba ich czymś przyciągnąć. Za darmo nikt przecież nie zagra.
Sytuacja finansowa będzie lepsza?
Widoki na to są, ale potrzebujemy konkretów. Prowadzimy pewne rozmowy, ale dopóki nie dogram jakiegoś tematu, to można sobie tylko gdybać. Ja nie chcę dopuścić do tego, że będę musiał przed kimś świecić oczami. Muszę za wyniki i to wystarczy (śmiech).
Kto poprowadzi drużynę w nowym sezonie?
To jest chyba największy problem. Pomysły są, ale brakuje konkretów. Przydałby się ktoś z zewnątrz, kto wniósłby świeży powiew, ale to też jest uzależnione od finansów.