Uczestnicy Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium zwracali uwagę na zagrożenia dla pokoju, które swymi działaniami stwarza Rosja
Coroczne Konferencje Bezpieczeństwa w Monachium pełnią tę samą rolę dla świata wojskowości i geostrategii co forum w Davos dla finansów i gospodarki. Podobieństwo między nimi widać także w powszechnym odbiorze. Te imprezy są typowo branżowymi spotkaniami, które jednak co pewien czas nabierają globalnego znaczenia. Dzieje się tak w jednym przypadku - gdy jest kryzys, a na konferencji padają wyjątkowo gorzkie słowa i mocne sformułowania.
W tym roku Davos nie przykuło uwagi świata - nie mogło być inaczej, skoro głównie mówiono tam o „czwartej rewolucji przemysłowej”, a kryzys gospodarki chińskiej pojawiał się tylko jako potencjalne zagrożenie. Żadne z tych haseł nie było na tyle nośne, by przebić się choćby do wieczornych serwisów telewizyjnych. Natomiast z monachijskiej konferencji mogły one już czerpać pełnymi garściami, gdyż tam zwrotów mocnych i utrzymanych czasie teraźniejszym (a nie przyszłym czy w trybie przypuszczającym) padało mnóstwo.
Najmocniej zabrzmiał rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew, który ostrzegał przed „nową zimną wojną” i atakował Zachód oraz NATO za to, że przedstawiają jego ojczyznę jako największe zagrożenie dla pokoju na świecie, podkreślając jednocześnie, że prawdziwym źródłem niestabilności są Ukraina, Bałkany, Mołdawia i terroryzm. Wtórował mu Siergiej Ławrow, rosyjski minister spraw zagranicznych, zaznaczając, że znów mamy do czynienia z konfliktami ideologicznymi, które były charakterystyczne właśnie dla okresu zimnej wojny. Jednocześnie atakował on Ukrainę za to, że nie wywiązuje się z porozumień mińskich. Nad ich słowami unosił się duch Putina (nieobecnego w tym roku w Monachium), który w 2007 r. na tej samej konferencji powiedział pamiętne słowa o tym, że „rozpad ZSRR był największą geopolityczną katastrofą stulecia” - zresztą Miedwiediew jego słowa przypomniał, podkreślając, że ówczesna diagnoza była i tak zbyt delikatna, gdyż współczesna sytuacja jest gorsza, niż wtedy Putinowi się wydawało.
Oczywiście, słowa wypowiadane przez rosyjskich polityków wywołały reakcję. Odpowiedział na nie m.in. Andrzej Duda. - To jest destabilizowanie europejskiego ładu po zakończeniu zimnej wojny. Odpowiedzią powinna być reakcja na działania Rosji, jak np. obecność wojsk w Kaliningradzie - powiedział, zaznaczając, że tym bardziej na najbliższym szczycie NATO (zaplanowanym na lipiec w Warszawie) jest konieczne wypracowanie adekwatnego systemu odpowiedzi na współczesne zagrożenia dla pokoju.
Źródło: TVN24/x-news
Agaton Koziński