Prezydent, premier, wicepremier. Tylko absolwenci czy wychowankowie Uniwersytetu Jagiellońskiego?
Naszym obowiązkiem było głośno mówić już o zagrożeniach w życiu społecznym, a nie reagować dopiero wtedy, gdy będzie na to za późno. To jesteśmy winni społeczeństwu - mówi prof. Wojciech Nowak, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- Czasy mamy takie, że, także w Krakowie, ludzie potrafią walczyć o miejsca parkingowe aż do krwi. Nawet na tym tle determinacja, z jaką robi to ostatnio szacowny Uniwersytet Jagielloński, zaskoczyła jednak wielu krakowian. Jak by ją Pan im wytłumaczył?
- Reakcja uniwersytetu i moja osobiście nie była kwestionowaniem decyzji Rady Miasta o tym, by nie przekazywać kontroli nad uniwersyteckim kwartałem, czyli ulicami Gołębią, Jagiellońską i Olszewskiego, naszej uczelni. Uznajemy, że radni wybrani w demokratycznych, wolnych wyborach, także przez społeczność uniwersytecką, mają prawo decydować o mieście. Nie zabiegaliśmy o miejsca parkingowe. Sprawę uruchomił ZIKiT, który zdaje sobie sprawę, że na mocy ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym odpowiadam, jako rektor, za bezpieczeństwo na terenie uczelni.
To, jakie ulice wchodzą w skład tego terenu, reguluje porozumienie zawarte z Prezydentem Miasta Krakowa. Oznacza to np. że bez zgody rektora nie może tam wkroczyć policja, a Straż Rektorska dba o porządek i bezpieczeństwo również gości odwiedzających uniwersytet, w tym licznych delegacji zagranicznych. Rada Miasta podjęła jednak decyzję. Ja i prorektor Jacek Popiel zrezygnowaliśmy z udziału w kapitułach niektórych miejskich odznaczeń nie z jej powodu. Oburzyły nas krzywdzące dla uczelni argumenty, jakie pojawiły się w dyskusji radnych zarówno na Komisji Infrastruktury, jak i posiedzeniu Rady Miasta Krakowa.
- Które słowa obraziły uczelnię?
- Nie będę ich powielał, ale uniwersytet, który od ponad 650 lat jest ważną częścią tego miasta, tworzy jego ducha, nie zasłużył na takie potraktowanie. Radni odnieśli się do uniwersytetu jak do podmiotu gospodarczego. Najboleśniejszy był fakt, że takie zachowanie nie spotkało się z jakąkolwiek reakcją ani przewodniczącego Rady, ani prezydenta miasta.
- Chce Pan powiedzieć, że prezydent Jacek Majchrowski, który już czwartą kadencję heroicznie łączy to stanowisko z profesorskim etatem właśnie na uniwersytecie, nie jest dla niego życzliwy?
- Prezydent właśnie w tym roku przeszedł na akademicką emeryturę. W terminach i zgodnie z taką samą procedurą, jaka dotyczy wszystkich profesorów kończących 70 lat. Obecnie, korzystając z możliwości, jakie daje uchwała Senatu UJ, będzie pracował na pół etatu do końca tego roku akademickiego. Przez pięć lat mojego rektorowania współpracowało nam się bardzo dobrze, także moi poprzednicy nie mieli tu zastrzeżeń. Oczywiście bywały różnice zdań, ale to naturalne.
- Żałuje więc Pan tego wybuchu emocji?
- Nie. Bardzo dobrze się stało, że pewna grupa radnych ujawniła przy tej okazji swój stosunek do uniwersytetu. Co do tych, którzy nie odezwali się w naszej obronie, nie upomnieli o zdrowy rozsądek w trakcie dyskusji, a jednocześnie w bezpośrednich rozmowach zapewniali mnie o przychylności dla uniwersytetu, postąpili zgodnie z zasadą: „głosowałem za, ale jestem przeciw”.
- Jesteście instytucją elitarną, powinniście być dla nas ekologicznym wzorem. Dlaczego nie zadeklarowaliście: rezygnujemy z parkowania na tych ulicach?
- Sprawa jest nadal w toku. Przedstawiciele urzędu miasta i uczelni pracują nad jednolitym stanowiskiem, które ma uwzględnić zarówno wymagania, jakie nakłada na nas ustawa, jak i zadbać o utrzymanie wyjątkowego charakteru tej części miasta i dostępu do Muzeum Collegium Maius, Ogrodu Profesorskiego czy Strefy Studenta UJ.
- Porozmawiajmy więc o stosunkach z inną władzą. Chyba nigdy w demokratycznej Polsce uniwersytet nie miał tylu absolwentów na szczytach władzy politycznej co teraz. Prezydent, premier, wicepremier, szef klubu parlamentarnego rządzącej partii, ministrowie i wielu innych. To wszystko Wasi wychowankowie!
- Absolwenci to jednak lepsze słowo. Wychowanek ma znacznie szersze znaczenie.
- Dla mnie opisuje ono wpływ uczelni na swego absolwenta i jakąś jej odpowiedzialność za jego postawę moralną. Woli jej Pan uniknąć?
- Nie mam już złudzeń, że nauczyciel, także akademicki, może przekazać studentom coś więcej niż wiedzę, sposób myślenia czy metody rozwiązywania problemów, pewien typ wrażliwości. Na to, jak dorośli ludzie z tego wszystkiego skorzystają, w imię jakich idei będą postępowali, wpływ mamy bardzo ograniczony, jeśli jakikolwiek.
- Mając w obozie władzy tak dużą liczbę absolwentów, bywacie jednak wobec jego poczynań bardzo krytyczni. Wiele razy od jesieni 2015 r. wyrażaliście troskę o stan spraw w kraju. Ma Pan poczucie, że Wasze oświadczenia w jakikolwiek sposób wpływają na rzeczywistość, w tym decyzje polityków?
- Minimalnie. Przez 27 lat zniszczyliśmy lub nadwyrężyliśmy wszystkie autorytety. Może tylko Jan Paweł II się ostał, ale kto chce dzisiaj pamiętać jego nauki... Pokazaliśmy sędziów kradnących w sklepach, lekarzy biorących łapówki i źle leczących. Autorytet profesorski też podupadł, jednak nie jesteśmy wyspą: pracujemy razem, ale mamy bardzo różne poglądy polityczne. Nigdy jako uniwersytet nie krytykowaliśmy władzy, wybranej przecież w wolnych wyborach. Jeżeli jednak społeczeństwo jest tak podzielone, jak widzieliśmy w lipcu przy okazji uchwalania ustaw o sądownictwie, to nie możemy udawać, że nie widzimy nad naszym krajem żółtego, a nawet mocno pomarańczowego światła.
Naszym obowiązkiem było głośno mówić już o zagrożeniach, a nie reagować dopiero wtedy, gdy będzie na to za późno. To jesteśmy winni społeczeństwu. Nasz Senat potrafił wypracować opinię na temat sytuacji politycznej w kraju. Po czterech godzinach dyskusji powstał tekst, który uznaliśmy za istotny dla Polski. Nie pokłóciliśmy się, nie poobrażaliśmy się, nie złapaliśmy za głowy. Podobnie było w lipcu, gdy wypracowywaliśmy stanowisko KRASP w sprawie ostatecznie zawetowanych przez prezydenta RP ustaw o sądownictwie.
- Dzisiaj duże grupy Polaków skrajnie różnie interpretują takie podstawowe pojęcia jak demokracja czy praworządność. Podobnie musi być w Waszym gronie. Czy jest coś, co Was jednak łączy?
- Czujemy ciężar tych 654 lat, jakie upłynęły od założenia uniwersytetu. To nie frazes, to naprawdę działa tonująco. Fakt, że nie skaczemy sobie do oczu, zawdzięczamy jednak przede wszystkim przestrzeganiu pewnych zasad i zaufaniu, iż kolega, choć adwersarz, nie chce tych zasad naruszyć. Mam wrażenie, że w wielu innych środowiskach to wzajemne zaufanie, minimalna lojalność, zostały zatracone. Ks. Józef Tischner powiedział kiedyś, że dialog to nie jest wojna, tylko wymiana zdań. Jeżeli podchodzimy do rozmowy tak, żeby jej partnera ośmieszyć, omamić, zniszczyć, to nie mamy szans na dialog.
W środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadzenie takich prawdziwych rozmów jest wciąż możliwe. Nawet ci z nas, którzy w mediach prezentują się jako jastrzębie różnych ugrupowań, tu zachowują powściągliwość i akademickie zasady dyskursu.
- Jako rektor uniwersytetu firmował Pan projekt reformy szkolnictwa wyższego przygotowany przez wicepremiera Jarosława Gowina. Co Pan czuł, gdy zaraz po konferencji prasowej, na której przedstawialiście założenia zmian do projektu, odcięła się od niego - ustami Waszego kolejnego absolwenta Ryszarda Terleckiego - partia rządząca?
- Wewnętrzne rozgrywki w koalicji są mi zupełnie obce. Jednak ta wypowiedź szefa klubu parlamentarnego PiS według mnie była ich przejawem. Zabolało mnie, że deklarację odmowy poparcia dla reformy wygłoszono publicznie bez znajomości projektu. Szkolnictwo wyższe jest naszym wspólnym dobrem.
Dla mnie nie ma znaczenia, która partia z koalicji próbuje je zmieniać. Ważne jest, czy na lepsze. Ten projekt został przemyślany i wydyskutowany. W przeciwieństwie do pospiesznych zmian, jakie w ciągu ostatnich dwóch lat dotykają różne dziedziny naszego życia.
- Rozumiem, że Panu zależy na tej reformie. Czy wierzy Pan, że zostanie uchwalona?
- Zaangażowałem się w jej przygotowanie nie dlatego, że przyszła dobra zmiana i trzeba wszystko reformować. Ten projekt ma na celu poprawę jakości nauczania i badań na uczelniach wyższych. Taki krok jest niezbędny po to, by nie marnować wysiłku młodych naukowców i miliardów, jakie zostały w całym kraju wpompowane w nowe laboratoria i ich wyposażenie. Energia tych młodych ludzi ma jak najlepiej służyć krajowi, wzmocnić naszą pozycję w nauce europejskiej i światowej. Wobec takich wyzwań nie ma dla mnie znaczenia, czy rządzi zmiana dobra czy zła, czy woda w politycznych kranach jest ciepła czy zimna. Sytuację na uczelniach trzeba zmienić. Większość środowiska tego chce.
- Ale istotna mniejszość nie. To tysiące ludzi. Oni mogą w PiS-ie szukać siły, która zmiany zatrzyma. Takie mogą być też motywy deklaracji Ryszarda Terleckiego.
- Reforma ma bardzo wyraźny charakter projakościowy. Dla rozwoju największych, najlepszych uczelni jest niezbędna, ale rzeczywiście mniejsze ośrodki, ze słabszym zapleczem naukowym, mogą się poczuć zagrożone. Zdaję sobie z tego sprawę, że tam może budzić obawy, ale zmiany są w interesie ogólnospołecznym. Nie ma jednak żadnej pewności, że Sejm nie zrobi z tego projektu „miazgi”. Ba - mam poważne obawy, że tak się stanie. Ale to nie zwalnia nas z obowiązku podjęcia wysiłku na rzecz zmian, bo nikt tego za nas nie zrobi.
- Wicepremier Gowin uspokaja Pana, że wszystko skończy się dobrze?
- Broń Boże. Zawsze stawiał sprawę jasno: my przygotujmy rozwiązania, potem będziemy namawiać posłów, by je poparli, ale czy tak się stanie, nie mogę zagwarantować.
- Balansujecie między krytycyzmem wobec władzy a koniecznością dogadywania się z nią w praktycznych kwestiach, bo przecież to ona ma klucze do kasy. Nowy kampus wprawdzie niemal skończyliście budować, ale nowy szpital w Prokocimiu dopiero wychodzi z ziemi. Pieniądze na jego budowę w projekcie budżetu państwa na przyszły rok są zapisane. Ale chcecie jeszcze sprzedać państwu część swych budynków i terenów przy ul. Kopernika, jakie po zakończeniu budowy w Prokocimiu opuszczą Wasze kliniki. Jak idą te rozmowy?
- Są bardzo trudne, jak zawsze w sytuacjach, gdy chodzi o skomplikowaną transakcję. Mamy przecież tu do czynienia z nieruchomościami wycenianymi na ok. 400 mln zł. Wicepremier Morawiecki otrzymał od nas wszystkie dane potrzebne do podjęcia decyzji w tej sprawie. Na tych pieniądzach nam zależy, bo chcemy je wydać na wyposażenie szpitala w Prokocimiu. Mamy też świadomość, że obszar między ulicami Kopernika a Grzegórzecką jest niezwykle atrakcyjny ze względu na jego bliskość do Plant i Rynku Głównego. Deweloperzy bardzo chętnie zabudowaliby go apartamentowcami.
Pokusy oddania tych nieruchomości w prywatne ręce jednak nie mieliśmy, choć teoretycznie moglibyśmy uzyskać sumę znacznie wyższą. Stoją tam nasze najstarsze kliniki, które w większości są zabytkami zasługującymi na zachowanie ich walorów architektonicznych. Inwestowanie tam wymaga więc spełnienia wielu dodatkowych warunków. Realnie oceniając, prywatnych inwestorów musiałoby to zniechęcić. Krakowa z kolei nie stać na taką transakcję. Uważamy, że ten piękny teren powinien zostać wykorzystany dla dobra wspólnego. Dlatego cierpliwie rozmawiamy z rządem.
- Powiedzieliśmy wiele o polityce lokalnej i ogólnopolskiej, inwestycjach, sporach. Ale słowo „student” padło tylko raz. Tymczasem już można śmiało powiedzieć, że nasz kraj jest w trakcie głębokich zmian o charakterze ustrojowym. Zwykle studenci byli w takich momentach bardzo aktywni. Teraz cisza. Jak ją Pan rozumie?
- Ta cisza jest dla naszego pokolenia dotkliwa dlatego, że traktujemy swoje doświadczenia historyczne jako uniwersalne. Tymczasem zupełnie nie rozumiemy obecnej młodzieży. Nie zdajemy sobie sprawy, w jak wielkiej mierze jej życie i kontakty społeczne dzieją się w mediach społecznościowych. Utrzymują w ten sposób kontakty z całym światem, mając łatwy dostęp do olbrzymich zasobów informacji. Żyją trochę w innym świecie niż my, konsumenci mediów tradycyjnych. Jestem przekonany, że studenci zareagowaliby energicznie i wykorzystując te media społecznościowe na próby ograniczenia akademickiej autonomii w naszym kraju.
Jednak nie mieści im się w głowach, że może się tak zdarzyć, że będą potrzebowali paszportów, by móc podróżować po świecie, nie są również w stanie sobie wyobrazić sklepów bez podstawowych produktów. I trudno uznać to za ich wadę. Wręcz przeciwnie. Ja osobiście z niecierpliwością czekam, aż tak ukształtowane pokolenie obejmie władzę w naszym kraju.
WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 22
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nas
ze Miasto