Prezydentura Andrzeja Dudy wciąż mocno w cieniu jego kampanii
Czy Andrzej Duda miał świadomość jaka pozycja jest dla niego przewidziana w realnej hierarchii władzy, czy raczej opierał się na tym, jak opisywał rolę prezydenta projekt Konstytucji wg PiS?
Jestem człowiekiem niezłomnym. Dotrzymam obietnic - tak mówił Andrzej Duda obejmując urząd prezydenta dokładnie pół roku temu. To oczywiście mogła być zwykła językowa nieporadność - słowo „niezłomny” jako autoprezentacja nie brzmi najlepiej, do tego nie jest szczególnie trafnym określeniem kogoś, kto po prostu dotrzymuje obietnic, a o to zdaje się prezydentowi chodziło. Ale mogło być też tak, że była to - również nie do końca udana - próba znalezienia przymiotnika przez naprawdę duże „P”. Jakoś na miarę tej szczególnej roli, która jeszcze całkiem niedawno przewidziana była dla prezydenta w wizji państwa prezentowanej przez PiS. Roli, o której być może marzył Andrzej Duda startując w wyborach - ale która nigdy nie została mu dana.
Przygotowany przez PiS projekt nowej Konstytucji z 2010 roku, projekt który z pewnością dobrze znał Andrzej Duda w momencie podejmowania decyzji o kandydowaniu, zakładał głęboką przebudowę państwa - w kierunku ustroju o dominującej roli władzy wykonawczej. Choć trudno byłoby określić projektowany wówczas przez PiS ustrój jako jednoznacznie prezydencki, rola prezydenta wykracza w nim daleko poza obecne ramy. Prezydent miałby mieć prawo do dość dowolnego rozwiązywania parlamentu a nawet do wydawania (na wniosek Rady Ministrów) rozporządzeń z mocą ustawy, które wchodziłyby w życie po zatwierdzeniu przez Sejm.
Więcej - mógłby nawet odmówić powołania kandydata na premiera, jeśli miałby „podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa” lub bliżej nieokreślone wątpliwości związane z bezpieczeństwem państwa. Dodajmy jeszcze do tego prawie nieograniczoną moc powoływania i składania z urzędu sędziów, a zobaczymy, że przynajmniej w tych kilku punktach kierunek wyznaczony przez PiS przypominał bardziej ten, w którym poszła sanacja po roku 1935 niż cokolwiek, co znamy z polskiej rzeczywistości po roku 1989.
Oś czasu przygotował Jakub Stykowski za wikipedia.pl
Projekt konstytucji z 2010 roku zniknął ze stron internetowych Prawa i Sprawiedliwości dopiero ostatniej jesieni - tuż przed wyborami parlamentarnymi i w trzecim miesiącu prezydentury Andrzeja Dudy. Nie mamy żadnej wiedzy na temat tego, czy prezydent stając do wyborów wiedział, że tak się właśnie stanie. Wiemy za to, że przez pięć lat - w tym przez całą kampanię prezydencką - ten projekt pozostawał jedynym (nie licząc z natury o wiele bardziej ogólnego od projektu ustawy zasadniczej programu partii) pisemnym obrazem tego, jak Prawo i Sprawiedliwość wyobraża sobie idealną organizację państwa. W tej wizji prezydent zajmował absolutnie centralne miejsce.
Zupełnie inaczej niż wcześniej. I jakże zupełnie inaczej niż obecnie.
Niezależnie od tego, czy Andrzej Duda po zaprzysiężeniu marzył o prezydenturze na miarę projektu konstytucji z 2010 roku, czy też zdawał sobie sprawę ze swej przyszłej realnej roli, czas między 6 sierpnia (zaprzysiężenie) a 25 października (wybory parlamentarne) musiał po prostu przeczekać. Uruchamianie jakichkolwiek poważniejszych inicjatyw nie miało sensu - nie miały szans powodzenia przy większości PO-PSL w Sejmie. Wchodzenie w konfrontację - tym bardziej, nie dość, że do wyborów było coraz bliżej, to jeszcze ewentualna eskalacja konfliktu i to na linii prezydent - Platforma mogłaby zaszkodzić wizerunkowi „nowego PiS” - tak istotnemu dla powodzenia kampanii.
Pierwsze miesiące urzędowania w Pałacu Prezydenckim upłynęły więc, co zrozumiałe, bez politycznych fajerwerków. Oglądaliśmy wprawdzie nudnawy serial pod tytułem „prezydent Andrzej Duda nie spotyka się z premier Ewą Kopacz” - pod żadnym względem nie umywał się on jednak do słynnej „wojny o krzesła” z czasów kohabitacji Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego. We wrześniu „Fakt” ożywił na moment atmosferę, ujawniając, że prezydent gościł nocą na Żoliborzu u prezesa PiS. Ale jeśli chodzi o realne sprawowanie urzędu, Andrzej Duda ograniczył się do zawetowania ustawy o uzgodnieniu płci (trzy kolejne ustawy PO-PSL zawetował już po wyborach).
Realne otwarcie prezydentury Andrzeja Dudy nastąpiło więc tak naprawdę dopiero po ponad trzech miesiącach od sierpniowej inauguracji - w dniu zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło. Andrzej Duda uczynił głównym bohaterem tego listopadowego dnia Jarosława Kaczyńskiego. Poświęcił mu więcej uwagi niż nowej premier.
- Z całą pewnością jest pan wielkim politykiem, z całą pewnością jest pan wielkim strategiem, ale ja muszę dodać jeszcze jedno - jest pan wielkim człowiekiem - tak prezydent zakreślał ramy nowego rozdania. Prezes PiS stał wtedy w Pałacu Prezydenckim niejako wbrew zasadom - czy może ponad nimi - oficjalnej precedencji, przed marszałkami Sejmu i Senatu. Ale całkiem w zgodzie z realną hierarchią nowej władzy.
Dzień po złożeniu hołdu Jarosławowi Kaczyńskiemu, Andrzej Duda wprawił w osłupienie opinię publiczną ułaskawiając nowozaprzysiężonego ministra koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego i trzech innych oskarżonych w procesie o nadużycia w czasach szefowania Kamińskiego w CBA. Zadziwiające było zwłaszcza to, że prezydent zastosował prawo łaski, jeszcze zanim zapadł ostateczny wyrok w sądzie. Kamiński został wprawdzie w marcu ubiegłego roku skazany na 3 lata więzienia i 10 letni zakaz pełnienia funkcji publicznych za przekroczenie uprawnień w związku z działaniami CBA w tzw „aferze gruntowej”, ale złożył apelację - sprawa nie została rozstrzygnięta aż do momentu ogłoszenia przez Kancelarię Prezydenta decyzji o ułaskawieniu.
Od tego momentu sprawy zaczęły się toczyć coraz szybciej. Prezydent jak dotąd zdaje się rezygnować z prób budowania podmiotowej - a tym bardziej ponadpartyjnej pozycji. W kolejnych odsłonach politycznego konfliktu jednoznacznie angażuje się po stronie macierzystej partii - w największym stopniu w kwestii Trybunału Konstytucyjnego, ale także w trakcie sporów o ustawę medialną, o tę o służbie cywilnej czy o prokuraturze.
Prezydent Duda porwany do tańca na koncercie dudziarzy w Zakopanem. źródło: TVN24/x-news
W sobotę 6 lutego minęło dokładnie 6 miesięcy od momentu zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy. W ciągu tego półrocza Dudzie z pewnością nie udało się przelicytowanie jego największego dotąd osiągnięcia - czyli zwycięstwa w wyborach. Nie udało mu się też ustawienie poza politycznym sporem, czy na jego uboczu - prezydent polaryzuje opinie Polaków w stopniu porównywalnym z szefową rządu, co jest pewnym ewenementem, Polacy na ogół znacznie surowiej oceniają rząd i premiera niż prezydenta. Andrzej Duda nadąża natomiast w pełni za ekspresowym tempem legislacyjnych zmian wprowadzanych przez PiS. Od listopada do lutego zdążył już podpisać 32 ustawy - w ostatni czwartek kolejną spośród tych najbardziej kontrowersyjnych - ustawę o policji zwaną również „inwigilacyjną”.
Witold Głowacki