Najpierw na oryginalny pomysł wpadli reporterzy Iza Mejza i Witold Szabłowski. Na pół roku przenieśli się w rok 1981. Opisali to w reporterskiej książce „Nasz mały PRL”. Po latach na przeniesienie tej historii na scenę zdecydowała się Monika Janik-Hussakowska, aktorka Nowego Teatru w Słupsku, debiutująca w roli reżysera. Urodzona już po 1989 roku, kiedy to w Polsce, jak ogłosiła inna aktorka, skończył się w Polsce komunizm.
Mały fiat, girlandy z papieru toaletowego, woda Brutal na niemyte ciało, kolejkowe rozmowy. Dobrze się pośmiać z przeszłości, ale tylko z przekonaniem, że to se ne vrati.
Zacznijmy od scenografii. Kartonowy blok z wielkiej płyty w tle, a na pierwszym planie mieszkanie. „Perski” dywan, ława przykryta bieżnikiem, lampa i fotele z epoki. I przede wszystkim meblościanka na wysoki połysk. Jak szafa w Narnii, okazuje się portalem między starym a nowym światem. Meblościanka wielofunkcyjna: i na ciuchy, i publiczny szalet, i tajemnicza czeluść, z której wyłaniają się postaci dramatu. Poza tym trzepak, także w podwójnej roli, bo służący nie tylko wygibasom, ale i jako telewizyjne okienko. A w drugiej części pojawia się nawet kultowy, a jakże, mały fiat 126p.
Widownia dostaje serię scen oraz scen muzyczno-tanecznych, przeplatanych fragmentami publicystycznymi, głównie ze statystyką. Śpiewa z aktorami hity Ostrowskiej, Kory, Krawczyka, Wodeckiego. Zaśmiewa się na widok konsumpcyjnych dóbr, po które trzeba było stać w kolejkach przez wiele godzin. Proszek E, krem Nivea, woda męska Brutal, Ludwik. Ten płyn do mycia dostaje swoją wielką scenę, jedną z najlepszych w tym spektaklu - reklamowany jest pełnym ekstazy, erotycznym wręcz, a jednocześnie szalenie zabawnym tańcem.
Temu fragmentowi konkurencję w drugim akcie robi scena jak z filmu „Rejs” Piwowskiego. Fantastycznie pomyślana i zagrana. Trzy paniusie, z listkami na nosach, opalają się w negliżu, siedząc na leżakach. Komentują rzeczywistość w stylu „Kiedyś to było, a teraz nie ma” - co jest zdaniem padającym na początku przedstawienia.
Idąc na premierę, spodziewałam się, że będzie to spektakl sentymentalny, jak liczne grupy na Facebooku wspominające PRL z rozrzewnieniem. Na szczęście zostałam zaskoczona. Jest komedia, jest śmiech, ale jest też gorzko. Bo reżyserka, wierna książce, pokazuje, że chociaż więcej ze sobą rozmawialiśmy przed erą smartfonów (czyli plus), to jednak codzienne życie było parszywe. Ambicje realizowaliśmy, zdobywając papier toaletowy i migając się od pracy. Higiena ograniczała się do spryskania dezodorantem. Mężczyźni po pracy walili się na kanapę z piwem w ręce, a ich żony padały na twarz ze zmęczenia, bo przecież prawdziwy macho śmieci nie wyniesie ani dziecka do snu nie utuli. No i ten brak podpasek. Kobiety zrozumieją... Tak, one miały gorzej. Dlatego to główna bohaterka przerywa eksperyment, gdy okazuje się, że jest w ciąży. A finałem jest wielka pochwała wolności.
Monice Janik-Hussakowskiej udało się stworzyć spektakl, który zarówno bawi, jak i prosi się o głębszą refleksję. Aktorów do swojej wizji przekonała, co widać. Widownię też, nawet tę młodą, co słychać.
Furorę robi Wojciech Marcinkowski jako zwielokrotniona kobieta pracująca. Kroku dotrzymuje mu, co nie jest łatwe, kiedy grają w duecie, Bożena Borek - pani od savoir vivre’u. Wąsaty Igor Chmielnik i Monika Bubniak z trwałą na głowie dźwigają z talentem główne role. A cała obsada świetnie radzi sobie z piosenkami i tańcem.
Muzyka na żywo to kolejny plus, zaraz po aktorstwie oraz scenografii i kostiumach autorstwa Barbary Guzik. Gra ją zespół zwołany tylko na potrzeby spektaklu: Cezary Reinert, Andrzej Szczucki, Łukasz Obojski i Tomasz Horbacz. Aranże Reinerta, często na przekór oryginałom, to mistrzostwo.
A minusy? Jeden, ale ważny. Spektakl jest za długi o około pół godziny. Za dużo w nim się dzieje, za dużo jest fajerwerków. Fragmenty publicystyczne przełknęłam, ale tylko dlatego, że pomogą zrozumieć historię młodym ludziom. Coś za coś jednak, chociaż wszystkie sceny są zrobione z talentem, to radziłabym niektóre skrócić albo usunąć.
Ps. W scenie o higienie Igor Chmielnik prezentuje swoje pachy. Ogolone! To absolutnie niezgodne z duchem PRL-u.