Prof. Aleksander Krawczuk: W życiu robiłem, co do mężczyzny należy

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Maria Mazurek

Prof. Aleksander Krawczuk: W życiu robiłem, co do mężczyzny należy

Maria Mazurek

Historyk starożytności, bibliofil i autor książek, były minister kultury. 95-letni profesor Aleksander Krawczuk patrzy wstecz na swoje życie i odpowiada nam na pytanie, czy czegoś żałuje. Zastanawia się również, jaki los czeka Polskę, świat, Europę. Czy coś go niepokoi? Czy wojna jest możliwa? Czy Unia, jak Imperium Rzymskie, upadnie?

Między Rynkiem Podgórskim a parkiem Bednarskiego w Krakowie (malownicza okolica, spokojna i zielona) stoi szary, zwykły dom. Gdyby nie piętrzące się w nim stosy książek i imponująca kolekcja bibelotów, nic - przynajmniej jeśli mowa jest o wyglądzie - by go nie wyróżniało. Na parterze mieszka profesor Krawczuk, razem ze swoją żoną Barbarą. Na drugim - ich syn Wojciech (też historyk, znawca losów Zygmunta Wazy), z rodziną.

- Jedynie tu, w tym pokoju, czuję się bezpiecznie - wita profesor Krawczuk. Sprowadził się tu jako dziecko, kilka lat przed drugą wojną światową. Prawie całe życie w tym samym pokoju, w tym samym miejscu, pod tym samym oknem. Pamięta doskonale, jak 1 września 1939 do tego okna zapukał jego kolega, mówiąc: wstawaj, jest wojna.

Przywiązanie do jednego miejsca, stałość, dom - to jest klucz do poczucia bezpieczeństwa i spełnienia, mawia profesor Krawczuk.

***

Przytulnie tu.

Dziękuję, że pani była łaskawa pamiętać o starcu. W tym wieku - a pani przyzna, że 95 lat to już wiek całkowicie dojrzały - taka wizyta działa na mnie jak zastrzyk odmładzający.

Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, kilka lat temu, Pan Profesor jeszcze codziennie wychodził na Rynek, na spotkanie z innymi krakowskimi naukowcami.

Wychodzę już sporadycznie. Moje towarzystwo odchodzi. Praktycznie nie mam już kolegów w swoim wieku, wszyscy zmarli. Inna sprawa, że na Rynek Główny teraz coraz trudniej jest wjechać, a przy Plantach nie można się nawet zatrzymywać. No i likwidują moją ukochaną księgarnię na Rynku. Centrum Krakowa coraz bardziej jest dla turystów, a coraz mniej - dla mieszkańców miasta. Ceny są dla turystów i oferta jest dla turystów. A wiadomo, że podróżnika z Japonii księgarnia z polskimi książkami, nawet najbardziej wartościowymi i ciekawymi, nie zainteresuje.

Pan Profesor jednak we własnym domu może poczuć się jak w wielkiej księgarni. Są tu tysiące książek.

Zauważyłem właśnie, że pani z mocnym przerażeniem się przygląda tym stosom.

Z podziwem.

To tylko mała część: książki są też pochowane na werandzie, w piwnicy, we wszystkich pomieszczeniach. Przyzna pani, że patrząc na te stosy, od razu można wyjść z założenia, że całkiem normalny nie jestem. Żonę za to mam wyjątkowo cierpliwą. Gdy żeniłem się z Basią, moja mama ostrzegała ją: tylko nie pozwól Olkowi wnieść do mojego pokoju choćby jednej książki. Ale Basia w końcu mi uległa.

Widzi pani, że to głównie literatura popularnonaukowa; ja kryminałów nie czytam, dla mnie książki mają coś pozostawiać w pamięci, uczyć. Zdradzę pani, że własne książki pisałem właśnie dlatego, by mieć pieniądze na kupowanie tych wszystkich publikacji. Tydzień bez zakupu choćby jednej książki był dla mnie tygodniem straconym. I to nie chodzi nawet o czytanie, bo przecież można pożyczyć, zapisać się do biblioteki. Ale ja je po prostu lubię książki posiadać. Gdy żona sprzeda po mojej śmierci choćby część tych książek za pięć złotych to i tak wystarczy na pogrzeb. Pani nie napije się koniaku?

Przyjechałam do Pana Profesora samochodem. Ale znam Pana receptę na długie życie: książki, seks, alkohol.

Teraz zostały mi tylko książki i alkohol, choć wciąż z podziwem patrzę na piękne kobiety. Ale zawsze zachowywałem się przyzwoicie: alkoholikiem nie byłem, hazardzistą nie byłem, dziwkarzem też nie. Tylko te książki gromadziłem jak szalony, ale mężczyzna musi mieć jakieś wariactwo w sobie, całkiem normalny być nie może. W przeciwieństwie do kobiety. Kobieta musi być normalna, żeby udźwignąć te wszystkie trudy codzienności: zadbać o dom, o dzieci. Nie ma kobiety - nie ma kto prowadzić domu. Nie ma mężczyzny - nie ma dla kogo.

Andrzej Banas / Polskapresse

Ja, muszę przyznać, ze swoją żoną miałem w życiu wyjątkowe szczęście. Z mamą również. Gdy urodziłem się w 1922 roku, mieszkaliśmy przy Rynku Głównym 15 w Krakowie, na trzecim piętrze, tam, gdzie dzisiaj jest restauracja Wierzynek (widzi więc pani, że jestem najrodowitszym krakowianinem). Ale wkrótce pojawiła się konieczność oszczędności, rodzice zdecydowali się więc, by wybudować ten domek na Podgórzu, wówczas - na końcu świata. Ojciec jednak wkrótce zmarł i moja mama sama, wychowując trójkę małych dzieci, dokończyła budowę tego domu. Podołała temu i to jest dla mnie prawdziwa bohaterka. Polskie kobiety zresztą są niezwykłe, ja zawsze wyrażam się o nich z wielkim szacunkiem.

O polskich mężczyznach nie?

Polscy mężczyźni już tacy wspaniali nie są. Leniwi, roszczeniowi, nie doceniają tego, co mają. Tak w sprawach rodzinnych, jak i w sprawach Polski, Europy. Wyjątkowo długo już panuje okres pokoju; niektórym wydaje się to nudzić. Wie pani, ja przeżyłem wojnę światową, kilka ustrojów. Podczas drugiej wojny światowej zginęli moi przyjaciele z klasy tylko dlatego, że byli Żydami. I mam wrażenie, że jak ktoś nie doświadczył tragicznej historii, nie potrafi docenić tego, co ma. Więc rosną te wszystkie nastroje nacjonalistyczne, ksenofobiczne.

Pokój w Europie, według Pana Profesora, jest zagrożony?

Ja jednak mam nadzieję, że nie. Wojna przecież nikomu by się nie opłaciła, szczególnie, że w dzisiejszych czasach, dzisiejszymi środkami mogłaby oznaczać najgorsze: upadek cywilizacji. A wygrałyby jedynie Chiny, co już dawno przewidział Stanisław Wyspiański. Trzymam się więc optymistycznej myśli, że ludzie są mocni jedynie w słowie, a na wojnę nikt się nie odważy.

Jeśli chodzi o Europę, musimy jednak uporać się z różnymi problemami, w tym z napływem uchodźców czy imigrantów. I to będzie nas dotykać, bo tych ludzi - różnych kultur, różnych wyznań - jest i będzie coraz więcej, a Europejczyków, jak wiadomo, jest coraz mniej. Wskaźniki demograficzne są bardzo niepokojące. Ale akurat nam, Polakom, żadna fala imigracji nie grozi. Nie jesteśmy tak atrakcyjni dla cudzoziemców, jak mogłoby nam się wydawać.

Pan lubi porównywać Unię Europejską do Imperium Rzymskiego.

Europa zawsze dążyła do jedności. Choć Cesarstwo Rzymskie upadło, idea Europy wielu narodów przetrwała.

A czy i Unia - patrząc na to, co się dzieje - nie chyli się ku upadkowi?

Unia Europejska przeżywa trudny czas. Decyzja Brytyjczyków, by opuścić jej struktury (nie mają pojęcia, co robią), wzrost poparcia ugrupowań nacjonalistycznych w różnych krajach, kryzys lewicy, choćby w Polsce (żeby lewicy nie było we Sejmie, to jest rzecz niebezpieczna i zagrażająca wartościom demokratycznym) - to wszystko niepokoi. Ja jednak myślę, że to jeszcze nie kres Unii. Ludzie jednak doceniają korzyści: możliwość swobodnego przekraczania granic, wspólny rynek zbytu. Imperium Rzymskie, owszem, w końcu upadło, ale było wówczas dużo starsze niż Unia Europejska.

Dobrze jednak, byśmy znali historię, uczyli się jej, szanowali i wyciągali odpowiednie wnioski. Wtedy uniknęlibyśmy wielu dramatów i złych decyzji. Oczywiście - nigdy się tak nie dzieje. Ludzie zawsze popełniają te same błędy. A historia uczy, jak czasem bezsensowna decyzja jednego człowieka może zmienić losy całych narodów. Na przykład Zygmunt III Waza, przenosząc pod koniec XVI wieku stolicę ze światłego i inteligenckiego Krakowa do Warszawy, zmienił bieg naszej historii tylko dlatego, że chciał być bliżej do swoich, szwedzkich, interesów.

Nie mam czego w życiu żałować. Wykorzystywałem szanse, jakie dawało mi życie. Dbałem o dom, pisałem, życie lubiłem

A gdyby stolica została w Krakowie, to pewnie byśmy Śląsk zachowali, całe Tatry, być może nie doszłoby do rozbiorów. Zresztą, im jestem starszy, tym bardziej widzę, jak losami świata i losami ludzi rządzi przypadek; jedna decyzja uruchamia lawinę zdarzeń. I może właśnie dlatego nie warto się specjalnie nad swoimi decyzjami zastanawiać, nie ma co specjalnie planować, bo i tak wszystkiego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, nad wszystkim zapanować.

Pan Profesor był całe życie bardziej typem spontanicznym niż planującym?

Powiedziałbym, że byłem typem wykorzystującym szanse, które dawało mi życie. Nie miałem sprecyzowanego planu, życia rozpisanego w punktach. Wiedziałem dwie rzeczy: trzeba robić to, co się kocha (stąd w czasach, kiedy łacinę i grekę wycofywali ze szkół, wybrałem historię i filologię klasyczną, choć inni pukali się w czoło, mówili, żebym myślał o swojej przyszłości) i że trzeba wykorzystywać szanse, jakie daje nam życie. Gdy pojawiała się jakaś propozycja, a była ona zgodna z prawem, moim sumieniem i po prostu ciekawa, to ją przyjmowałem.

I żadnej Pan nie żałuje?

A czego mam w życiu żałować: byłem uczciwy, napisałem trochę książek, z których wciąż uczą się studenci, mam synów, dbałem o rodzinny dom, wybudowałem kolejny, w Gorcach. Robiłem to, co należy do obowiązków mężczyzny, życie lubiłem. To daje w dojrzałym wieku poczucie spokoju.

A to, że Pan zgodził się zostać ministrem kultury w PRL-owskim rządzie? Nigdy Pan tego nie żałował?

Nie. Sądzę, że żałowałbym, gdybym się nie zdecydował przyjąć tej funkcji. Ja jestem miłośnikiem i znawcą starożytnych ustrojów i państw, a w starożytnych Atenach odmówienie działania na rzecz społeczeństwa, niezaangażowanie się w politykę było wręcz karane. Myślę, że dzięki tej decyzji dołożyłem swoją cegiełkę do tego, by zmiana ustrojowa dokonała się w sposób łagodny, bez przelewu krwi. Wywalczyłem, by na kulturę przeznaczano znaczną część budżetu, by oficjalnie drukować autorów drugiego obiegu.

Poza tym, proszę pani, gdybym nie został ministrem, a potem posłem, to już pewnie nawet bym nie żył. Straciłem przytomność akurat na sali sejmowej, więc odratowano mnie. Gdyby to wydarzyło się gdzie indziej, już dawno mogłoby mnie nie być.

Pan twierdzi czasem, że wierzy w starożytnych, wielu bogów. Kokietuje pan?

Żona: Kokietuje.

Profesor Krawczuk: Czemu miałbym kokietować? Urodziłem się w polskim Atenach, czyli w Krakowie. Afrodyta dała mi wspaniałą żonę, Apollo trochę umiejętności pisarskich, Asklepios - zdrowie, a Hera dba o rodzinę. A tak całkiem poważnie: wielobóstwo prowadziło do naturalnej tolerancji, bo wierzono w wielu niedoskonałych bogów. W politeistycznych społeczeństwach mniej było nienawiści, zwalczania się. A religie monoteistyczne prowadzą do wojen, do nienawiści, do agresji - bo skoro jest jeden, doskonały Bóg, w którego wierzymy my, to znaczy że tych „innych” bogów trzeba zwalczać, tak jak trzeba zwalczać ich wyznawców. Mówię więc półżartem, że jestem poganinem, ale coś w tym jest.

Co by Pan powiedział sobie sprzed 50 lat? Ostrzegłby Pan siebie przed czymś, udzielił jakiejś rady?

Powiedziałbym sobie: żyj tak, jak zamierzasz żyć i nie odmawiaj sobie możliwości działania. Wybaczaj i proś o wybaczenie.

Maria Mazurek

Jestem dziennikarzem i redaktorem Gazety Krakowskiej; odpowiadam za piątkowe, magazynowe wydanie Gazety Krakowskiej. Moją ulubioną formą jest wywiad, a tematyką: nauka, medycyna, życie społeczne. Jestem współautorką siedmiu książek, w tym czterech napisanych wspólnie z neurobiologiem, prof. Jerzym Vetulanim (m.in. "Neuroertyka" i "Sen Alicji"), kolejne powstały z informatykiem, prof. Ryszardem Tadeusiewiczem i psychiatrą, prof. Dominiką Dudek. Moją pasją jest łucznictwo konne, jestem właścicielką najfajniejszego konia na świecie.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.