Prof. Andrzej Nowak: Manifest PKWN oznaczał podporządkowanie Polski Moskwie

Czytaj dalej
Fot. FOT. NAC
Anita Czupryn

Prof. Andrzej Nowak: Manifest PKWN oznaczał podporządkowanie Polski Moskwie

Anita Czupryn

System komunistyczny okazał się ślepym zaułkiem historii, z którego wychodzimy powoli i z oporami już od ponad 30 lat. Można obracać się wstecz i oglądać go raczej w poszukiwaniu przestrogi przed błędami, które zostały popełnione. Nie wolno zapomnieć o dziesiątkach tysięcy ofiar zamordowanych przez ten system i z tym przede wszystkim powinno się kojarzyć święto 22 lipca – mówi prof. Andrzej Nowak.

Jakie uczucia, myśli i wspomnienia budzi w Panu dzień 22 lipca?

Prof. Andrzej Nowak: Manifest PKWN oznaczał podporządkowanie Polski Moskwie
Anna Kaczmarz / Polska Press prof. Andrzej Nowak

Urodziłem się w 1960 roku, zatem pamiętam z lat dziecinnych i lat młodzieńczych oficjalne obchody święta PRL 22 lipca. Rzecz jasna, nie były one przeżywane specjalnie głęboko ani w moim domu, ani w środowisku, w którym się wychowywałem. Pamiętam to jako coś sztucznego, obcego, powierzchownego. Z przekazów historycznych pamiętam groteskowe próby wprowadzenia nowego kalendarza w historii Polski, na wzór kalendarza liczonego od narodzenia Chrystusa. Andrzej Szczypiorski, pisarz głęboko uwikłany w PRL-owskie służby specjalne, proponował w oficjalnej radiostacji w roku 1952 wprowadzenia takiego właśnie sposobu liczenia czasu – a więc rok pierwszy zaczynałby się 22 lipca 1952 roku, bo wtedy ogłoszono konstytucję i od konstytucji stalinowsko-bierutowskiej miałoby się to święto zaczynać.

Dla komunistów 22 lipca było najważniejszym świętem w PRL. Ustanowione zostało rok po ogłoszeniu Manifestu PKWN i od początku było kłamstwem. Już pierwsze kłamstwo dotyczyło tego, że tymczasowy komitet PKWN miał być utworzony przez Polaków. Jak do tego doszło i na czym polegały kolejne kłamstwa?

Czy było to najważniejsze święto? Paradoks polega na tym, że większym świętem była rocznica bolszewickiego przewrotu w roku 1917, tzw. Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Polska zwana PRL-em była częścią systemu imperialnego, którego centrum mieściło się w Moskwie. To święta moskiewskie były ważniejsze od świąt polskich. Byliśmy tylko lokalną odmianą jednego systemu komunistycznego. Wisława Szymborska swoimi wczesnymi wierszami podkreślała, że nowego człowieczeństwa Adam to Lenin, od niego wszystko się zaczyna i to jednak Październik 1917 roku jest najważniejszy. Myślę, że to jest bardziej prawdziwe spojrzenie, jeśli pyta pani o charakter święta 22 lipca. Prawdziwe, to znaczy takie, które odzwierciedla to, skąd się to święto wzięło. W istocie nie było ono uchwalone w Polsce. Manifest PKWN nie został napisany przez Polaków, tylko został podyktowany w Moskwie przez grupę wybraną przez Stalina, jako pełniących obowiązki Polaków, zwaną Związkiem Patriotów Polskich. Nie został napisany ani w Lublinie, ani w Chełmie Lubelskim, tylko w siedzibie nowej jaczejki stalinowskiej władzy dla Polski. To zresztą przypomina jeszcze głębsze tradycje czasów zależności upadającej Polski od Imperium Petersburskiego.

To znaczy?

Przypomnę manifest konfederacji targowickiej z maja 1792 roku, który w istocie został napisany w wcześniej Petersburgu. Taka tragiczna koincydencja historycznych rocznic zdarzyła, że zanim był 22 lipca, mieliśmy równie smutny 23 lipca – dzień, w którym w roku 1792 król Stanisław August podpisał deklarację przystąpienia do konfederacji targowickiej, co oznaczało de facto początek końca państwowości polskiej. A ponad 150 lat później podpisany zostaje manifest, który de facto oznaczał podporządkowanie Polski Moskwie raz jeszcze.

To podporządkowanie ukryte było w słowie „wyzwolenie”, bo Rosja często podbijając inne kraje, mówiła o „wyzwalaniu”. Nawiasem mówiąc, dziś „wyzwala” Ukrainę od faszyzmu.

Może nawet dobrze się stało, że wspomniałem o tym wcześniejszym aspekcie związanym z końcem I Rzeczpospolitej i z Targowicą, bo przecież Targowica była odpowiedzią na Konstytucję 3-go Maja 1791 roku. Konstytucja 3-go Maja w okresie zaborów była traktowana jako autentyczne, czyste wspomnienie tego właśnie, że Polska się odrodziła z upadku, sama; że własnymi siłami potrafiła uchwalić pierwszą w Europie konstytucję, jasno deklarująca wolę niepodległości państwa polskiego i jego obywateli. Dlatego właśnie to 3 Maja było świętem prawdziwej, niepodległej Polski i tak było obchodzone w okresie zaborów na emigracji i na manifestacjach patriotycznych przeciwko zaborcom w kraju. Rzecz jasna, ta ranga święta 3 Maja utrwaliła się w okresie II Rzeczpospolitej i tak też było ono obchodzone w sercach bardzo wielu Polaków po II wojnie światowej. A bezpośrednim momentem konfrontacji tych dwóch dat – 3 Maja i 22 lipca stał się rok 1946, kiedy już, jak pani przypomniała, miano w PRL obchodzić święto PKWN czyli manifestu z 22 lipca…

… nazwanego Świętem Odrodzenia Polski.

Tak jest. A jednocześnie największe święto patriotyczne odbyło się 1946 roku w wielu miastach Polski, w tym największa manifestacja licząca kilkadziesiąt tysięcy zwłaszcza młodych ludzi, którzy chcieli uczcić 3 maja na Rynku Głównym w Krakowie. Została ona brutalnie rozpędzona przez służby specjalne komunistycznego państwa. 1400 manifestantów zostało aresztowanych. To pokazywało, na czym polega owo „odrodzenie” niepodległości po 1944 roku. Prawdziwe święto odrodzenia Polski – 3 Maja – zostało nie tylko zdelegalizowane, ale potraktowane jako akt wrogi wobec nowej władzy.

Świętowanie 22 lipca polegało na tym, że tego dnia starano się wyznaczać ważne wydarzenia. W Warszawie – co propagandowo wspierał popularny serial „Czterdziestolatek”, 22 lipca nastąpiło otwarcie trasy W-Z, mostu Poniatowskiego, mostu Łazienkowskiego, Pałacu Kultury i Nauki, czy Stadionu X-lecia. Oczywiście spieszono się z oddaniem, więc nierzadko inwestycje pełne były niedoróbek, fuszerek, co niejako też stało się symptomem PRL-u.

Warto przypomnieć jeszcze i to, że nie tylko dokonywano odsłonięć różnych budów sztandarowych dla władz PRL, opartych często na fuszerce i przyspieszeniu, które nie zawsze prowadziło do dobrych rezultatów ekonomicznych. Ale również dokonywano zmian ważnych symboli i znaków firmowych Polski. 22 lipca miał przykryć to, co było wcześniej. Przykładem niech będą Zakłady Cukiernicze Wedla, które zostały przemianowane na „22 Lipca”. Ogólnie rzecz biorąc cały ten proces podstawiania rzekomego odrodzenia i wiązania wszystkiego, co ma symbolizować sukces „ludowej” Polski, nawet ten przyjemny aspekt, który łączy się z jedzeniem czekolady – wszystko to miało być firmowane 22 lipca. Owo „dobrodziejstwo” zaczynało się jednak w istocie nie od czekolady, ale od czołgów, które przywiozły nam ekipy „Związków Patriotów Polskich” z Moskwy. Świętowanie 22 lipca miało przykryć tę smutna genezę i przekonać nas, że teraz to jest nasz dom: PRL. Krótko mówiąc, 22 lipca miał symbolizować wszystko, co dobre.

Tego dnia można było kupić artykuły spożywcze, które na co dzień były w sklepach niedostępne. Organizowano festyny, kwitło współzawodnictwo między firmami, bito rekordy ku chwale socjalizmu. Mówiło się o osiągnięciach gospodarczych, o budowaniu socjalizmu. Czy to wszystko miało być formą grożenia Zachodowi?

Z grożeniem Zachodowi bardziej kojarzyło się święto Rewolucji Październikowej, zawsze transmitowane przez PRL-owską telewizję, bo wtedy sunęły rakiety balistyczne, interkontynentalne i te mniejsze, średniego zasięgu, przez Plac Czerwony w Moskwie, pokazując potęgę militarną Związku Sowieckiego, który oczywiście nas ochroni przed „rewizjonistami” z Niemiec, z NRF, jak wtedy mówiono, przed grożącymi całemu światu „imperialistami amerykańskimi”. Tak to było komentowane w PRL-owskiej telewizji.

W Pana książce „Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X – XXI wiek” która wyszła niedawno, znalazłam fragment, który opowiada o takim czasie, kiedy to Rosja Polskę naśladowała, żeby nie powiedzieć potocznie – małpowała. Wtedy w Rosji czytało się polskie książki, ubierało się, jak w Polsce, inspirowano się sarmacką modą. Ale nie trwało to długo.

Były dwa takie momenty w naszych dziejach – ten dalszy, do którego pani nawiązała, to wiek XVII, kiedy Polska przegrała z Rosją strategiczną wojnę o przyszłość Europy wschodniej, godząc się traktatem Grzymułtowskiego na podział Ukrainy, uprzywilejowujący Rosję. Rosja szukała wtedy drogi na Zachód poprzez Polskę. Drugi przypadek może być nawet ciekawszy z punktu widzenia naszej dzisiejszej rozmowy, a mianowicie, sytuacja, kiedy w Związku Sowieckim, wśród sowieckiej inteligencji zapanowała swego rodzaju moda na Polskę. Miała ona miejsce w końcu lat 50. i w latach 60. XX wieku. Wiązało się to z odwilżą po śmierci Stalina, po XX Zjeździe KPZR w1956 roku, kiedy Chruszczow zadeklarował zerwanie z kultem jednostki, czyli z kultem Stalina. To lekkie poluzowanie w Związku Sowieckim po 1956 skończy się wraz z Chruszczowem w 1964. Tymczasem w Polsce, po 1956 roku wciąż trwał i poszerzał się nawet dostęp do pewnych treści z Zachodu. Stąd właśnie czasopisma z Polski, zwłaszcza kobiece, takie jak „Kobieta i Życie”, „Przyjaciółka”, dostępne również w większych miastach Rosji, stały się tam bardzo popularne. Powód był prosty: pokazywały, jak wygląda moda, nie ohydne sowieckie worki, ale eleganckie sukienki, stroje na różne okazje. Oprócz tego pokazywały, jakie filmy się produkuje na Zachodzie, a przynajmniej niektóre; jakie prezentuje się nowe trendy w sztuce, w filozofii. Książki tłumaczone z zachodnich języków na polski były wręcz rozrywane w Rosji przez chętnych czytelników, którzy gotowi byli uczyć się polskiego, bo w ten sposób otrzymywali dostęp do zachodnich trendów, od kultury masowej poczynając, a na intelektualnych ideach kończąc. To właśnie ten okres, dla nas lata gomułkowskie, a więc nie najlepiej się kojarzące przeciętnemu odbiorcy historii, dla inteligencji sowieckiej były latami największej popularności Polski jako medium Zachodu. To osobny, trochę zapomniany moment, ale bardzo ciekawy; popularyzował polskość również dzięki takim gwiazdom jak Anna German, która była u Rosjan mega gwiazdą.

Była nią też Barbara Brylska.

Oczywiście! Była też trzecia – piosenkarka u nas mniej znana, ale w Związku Radzieckim traktowano ją zupełnie jak bóstwo – Edyta Piecha.

Kiedy zaczyna się historia PRL-u jako najweselszego baraku w obozie komunistycznym? Gdy mówiło się o Polakach, że wśród innych „demoludów” to my jesteśmy najodważniejsi, potrafimy kpić z Rosjan i nie daliśmy się wziąć pod sowiecki but, jak inne kraje?

Mamy tu dwa różne aspekty. Jeden to odwaga, o której pani wspomniała; odwaga protestu. Jego symbolem jest przecież, przede wszystkim, Powstanie Warszawskie i jego tragedia związana z tym zimnym wytrzymaniem jego przebiegu przez Stalina. Stalin chciał, aby Niemcy wykonali za niego brudną robotę i wymordowali polską elitę w Warszawie. W ten sposób Powstanie Warszawskie tym bardziej stawało się symbolem protestu nie tylko przeciwko zniewoleniu niemieckiemu, hitlerowskiemu, ale i aktem protestu przeciwko nowej władzy, która szła od wschodu, od Związku Sowieckiego. Była to odwaga heroiczna, dla niektórych desperacka w obronie polskiego honoru. Stalinizm, który potem nasuwa się na Polskę w swojej najbardziej brutalnej postaci, w pierwszej fazie nie jest tak przerażający, jak to, co już zdążył „osiągnąć” w Związku Radzieckim po dwudziestu paru latach wdrażania tego nieludzkiego systemu komunistycznego. Niemniej stalinizm rozwijał się w Polsce bardzo energicznie. Doprowadził do śmierci dziesiątki tysięcy ludzi; uwięzionych i torturowanych było jeszcze więcej. Wtedy trudno było mówić o tym, aby Polska była jakimś szczególnie wesołym, czy wyróżniającym się barakiem w systemie komunistycznym. Sytuacja zmienia się w 1955 i 1956 roku. Rok 55 to Światowy Festiwal Młodzieży w Polsce. Rzecz jasna, była to impreza w pełni kontrolowana przez partię, ale jednak bardzo poszerzała kontakt polskiej młodzieży z przybyszami z egzotycznych czasem krajów czy z Europy zachodniej. To powiększało na pewno wewnętrzną swobodę i poszukiwania młodych ludzi w Polsce do czegoś więcej niż tylko naśladowanie wzorów dyktowanych przez „Trybunę Ludu” czy aktualną linię partyjną. To jest także czas rozwoju polskiego jazzu, czas Komedy, jeśli można to sprowadzić do jednego nazwiska, ale oczywiście tych nazwisk jest cały legion. To jest czas polskiej szkoły filmowej, która zaczyna od propagandowych zamówień, co realizują pierwsze filmy Wajdy, ale szybko zdobywa swoisty, oryginalny ton, aluzyjnie nawiązujący właśnie do heroicznej, bardzo świeżej polskiej przeszłości, wyrażający tęsknotę za wolnością w sposób nie wprost, ale przecież bardzo poruszający i chyba niemożliwy wtedy w żadnej innej kinematografii tego czasu. Wystarczy obejrzeć „Człowieka na torze” Andrzeja Munka, genialne moim zdaniem dzieło filmowe. Czy w ogóle trzy filmy Munka, które zdążył nakręcić, jako hasło wywoławcze tego, co wyróżniało polską szkołę filmową. To dotyczyło również sztuk plastycznych, które po 56 roku rozwijają się właściwie swobodnie; dotyczyło to w jakimś stopniu literatury, chociaż tu szybciej następuje interwencja władz – mam na myśli przykład Marka Hłaski. Jednak na tle całego obozu komunistycznego po 56 roku Polska niewątpliwie wyróżnia się największą różnorodnością, otwartością na Zachód, poczuciem wolności. Przypomnijmy jeszcze jeden symbol – Kabaret Starszych Panów.

Doskonali Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski!

Kabaret nadawany w telewizji od końca lat 50. był arcydziełem dowcipu, wyrafinowanego smaku, który w żaden sposób nie może kojarzyć się z siermiężną socrealistyczną, a tym bardziej stalinowską propagandą, jaka wciąż jeszcze funkcjonowała w takich krajach jak Czechosłowacja, NRD, a nawet reformowane odgórnie po straszliwej rzezi w 1956 roku Węgry. Tam, mimo że nie było aż tak źle pod pewnymi względami jak w Czechosłowacji, w NRD, czy w Związku Sowieckim, to jednak kultura węgierska nie miała takich możliwości funkcjonowania, jak Polska w tamtym czasie końca lat 50. i w latach 60.

Czy można powiedzieć, że dzisiaj ta ogromna pomoc, jaką Polska niesie Ukrainie, jest poniekąd pokłosiem niechęci, poczucia krzywd, których doznaliśmy od Rosjan?

Nie do końca zgodziłbym się z opinią, że Polska sympatia i wsparcie dla Ukrainy walczącej o swoją niepodległość w starciu z rosyjską agresją wynika z jakiejś fobii antyrosyjskiej, którą dziedziczymy z historii. Raczej myślę, że ta agresywna wojna, prowadzona przez Rosję przeciw Ukrainie nabudowuje się w naszej świadomości na poczucie realnego zagrożenia, które żyjący wciąż wśród nas przedstawiciele starszych pokoleń pamiętają z własnych losów. Przecież są wciąż w Polsce ludzie, którzy byli wywiezieni na Sybir z ziem wschodnich w latach 1939-1941 czy też byli wywiezieni do obozów w latach 1944-1949, w czasie, kiedy operowały tutaj, przeciwko polskiemu podziemiu niepodległościowemu i środowiskom patriotycznym całe dywizje NKWD. A więc ta pamięć bezpośrednia, żywa, nie tylko własnych ofiar czy traum, ale pamięć tego, że Rosja czy ten system, który w Rosji wciąż się odnawia, jest zdolny do agresji i do wyjątkowej brutalności, nieporównywalnej z żadnym innym doświadczeniem poza hitlerowskim (które, na szczęście, po stronie niemieckiej wydaje się już w dającej się wyobrazić przyszłości wygasłe). Natomiast w Rosji, jak widać, ta gotowość do brutalnego, militarnego i fizycznego gwałtu jest czymś, co wciąż daje znać o sobie. I w Polsce istnieje tego rozumienie, nie oparte na żadnych fobiach, tylko na realnym, historycznym, wciąż świeżym, wciąż bolesnym doświadczeniu.

W swojej książce próbuje Pan odpowiedzieć na pytanie, dlaczego 85 procent obywateli Federacji Rosyjskiej popiera Putina. Zatem – dlaczego?

Myślę, że powody są, najogólniej rzecz biorąc, dwa. Po pierwsze, bardzo głęboko zakorzenione jest w kulturze politycznej rosyjskiej coś, co przypominam w książce, a zostało określone przez rosyjskiego antropologa, Władymira Boczarowa, mianem kultury przemocy. To prawo władzy do przemocy, zarówno wobec sąsiadów, czyli do podbijania sąsiednich krajów, jak i do własnych obywateli. Przemoc wobec własnych obywateli, a raczej poddanych niejako utwierdza autorytet władzy – ojcowskiej władzy, która ma prawo bić, a nawet zabijać swoich poddanych, żeby tylko zapewnić potęgę i strach przed potęgą emanującą wokół państwa rosyjskiego. Tym specyficznym elementem kultury politycznej jest przesycona bardzo duża część historii Rosji; bardzo dużo dzieł kulturalnych rosyjskich wciąż karmi wyobraźnię kolejnych pokoleń Rosjan. Są wiersze Puszkina, przerażające w swoim szowinizmie. Mam na myśli antypolską trylogię z czasów powstania listopadowego napisaną przez Puszkina. To niektóre dzieła Dostojewskiego, oszałamiające w otwartym wezwaniu do podboju całego świata przez Rosję (do spółki z Niemcami) – mam na myśli np. jego „Dziennik pisarza”. To opery rosyjskie Musorgskiego – „Borys Godunow” czy „Chowańszczyzna”, pokazujące Polskę jako głównego wroga, którego trzeba zniszczyć, który dybie na Rosję. Można tak wymieniać wiele sztandarowych dzieł kultury rosyjskiej i sowieckiej, które niejako karmią tę postawę wspierającą absolutną władzę, samodzierżawną władzę cara i gotowość do przemocy zarówno zewnętrznej jak i wewnętrznej.
Drugi natomiast powód, dla którego Rosjanie popierają Putina, jest związany już z jego władzą. To znaczy z tym, że przez 22 lata, odkąd sprawuje władzę, praktycznie rzecz biorąc zlikwidował wszelkie niezależne źródła informacji i kultury w Rosji. Wszystkie telewizje bez wyjątku od 2003 roku nadają jeden komunikat ideologiczny i to właśnie sprawia, że już przez dwie dekady Rosjanie poddawani są bardzo intensywnemu praniu mózgu, który nabudowuje się na głębokie tradycje kultury rosyjskiej, jej ważnej części i przez to tym skuteczniejszy jest ten przekaz. A przekaz ten mówi: „Liczy się wielkie imperium, nie boimy się nikogo, każdego możemy zniszczyć; naród musi być gotowy do ofiar w imię walki z całym światem, a zwłaszcza z sąsiadami, których trzeba pozabijać, zgwałcić, pokazać, gdzie jest ich miejsce w przyrodzie – miejsce podporządkowane wielkiemu imperium rosyjskiemu”. Ten przekaz niestety dominuje w sposób absolutny.

Wracając do 22 lipca – w 1994 roku miało się odbyć wielkie świętowanie 50-lecia PRL-u. Powstał nawet scenariusz tego wielkiego wydarzenia – przewidywał wizyty przywódców innych krajów, artystów światowej sławy. Plany te wzięły w łeb po 1989 roku.

Scenariusza nie widziałem, ale oczywiście cały system nastawiony był na długie trwanie; były rozmaite komitety planowania, nie tylko gospodarczego, w rytmie 5-letnim, ale długofalowego, które przedstawiały raporty na temat wizji PRL-u w roku 2000. Socjologowie, ekonomiści pracowali nad tym, co miało służyć transformującej się wizji jednego systemu – komunistycznego, PRL-owskiego, w którym, jak mówił towarzysz Gierek, ludziom będzie się żyło dostatnio. Ta wizja rozpadła się w zderzeniu z rzeczywistością; tego dostatku ani zadowolenia społeczeństwa PRL na pewno nie był w stanie produkować. Wyprodukował stan wojenny, wyprodukował emigrację 2 milionów najbardziej aktywnych młodych ludzi w latach 80. Wyprodukował marazm, zmęczenie, znużenie, co było chyba głównym składnikiem doświadczenia Polaków w drugiej połowie lat 80. Krótko mówiąc, ten system okazał się ślepym zaułkiem historii, z którego wychodzimy powoli i z oporami już od ponad 30 lat. Można obracać się wstecz i oglądać tamten system raczej w poszukiwaniu przestrogi przed błędami, które zostały popełnione. Nie wolno zapomnieć o dziesiątkach tysięcy ofiar zamordowanych przez ten system i z tym przede wszystkim powinno się kojarzyć święto 22 lipca.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.