Prof. Bogusław Kędra jest nadwornym chirurgiem świadków Jehowy
Do prof. Bogusława Kędry świadkowie Jehowy przyjeżdżają z całej Polski. Bo kierownik II Kliniki Chirurgii Ogólnej i Gastroenterologicznej USK w Białymstoku operuje bez użycia krwi.
- Porzucił pan piękny Kraków i przeprowadził się do Białegostoku. Jak to się dzieje, że specjalista chirurgii, pracujący w jednym z najlepszych ośrodków chirurgicznych w Polsce - w I Katedrze Chirurgii Ogólnej Colegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego - przyjeżdża do pracy na Podlasie?
- W pewnym momencie swego życia zawodowego każdy dochodzi do takiego etapu, że chce spróbować czegoś nowego. Podejmowanie nowych wyzwań - bez parasola ochronnego starszych kolegów czy szefa - to weryfikacja nie tylko własnych ambicji, ale również sił. A ja po prostu wystartowałem w konkursie na kierownika II Kliniki Chirurgii Ogólnej i Gastroenterologicznej ówczesnej Akademii Medycznej w Białymstoku. Wygrałem konkurs i od października 2004 r. objąłem to stanowisko.
Do dziś wiele osób, zwłaszcza z Podlasia, mnie pyta, jak można było porzucić Kraków i przyjechać do Białegostoku. Jak widać można. Dorosłe dzieci, kończące już studia, były czynnikiem ułatwiającym podjęcie tej decyzji. Do Białegostoku przeniosłem się z żoną Bożeną, stomatologiem, która też dostała tu propozycję pracy. Dzieci zostały w Krakowie.
- Znał pan wcześniej Białystok?
- Bywałem tu wcześniej zawodowo. Klinika krakowska współpracowała z białostocką kliniką chirurgii, której szefowali prof. Józef Zalewski, a następnie prof. Zbigniew Puchalski. Znałem też ze spotkań naukowych wielu białostockich gastrologów, a Klinika, którą reprezentowali, pod kierownictwem prof. Antoniego Gabryelewicza, była jedną z najprężniejszych w Polsce.
- A pan miał podobno plany, że będą w Białymstoku przeszczepy wątroby...
- Nie wykluczałem tej możliwości, ale okazała się one raczej sferą marzeń. Pracując w Krakowie byłem członkiem zespołu transplantologicznego, samodzielnie przeszczepiłem kilka nerek i byłem gotowy do podjęcia tego wyzwania. Technicznie byłoby to więc możliwe, ale logistycznie okazało się zbyt skomplikowane. Wybór i przygotowanie pacjentów do transplantacji oraz prowadzenie po zabiegu operacyjnym jest dużym problem logistycznym, wymagającym współpracy interdyscyplinarnej wielu zespołów lekarskich. Chirurg jest w tym łańcuszku jest tylko jednym z ogniw. Dodatkowo „polityczny krach” w transplantacji polskiej w latach 2006-2010 wystudził zapały gorących głów.
Natomiast mogę powiedzieć, że udało mi się przeszczepić - z Krakowa do Białegostoku - wiele elementów krakowskiej szkoły chirurgii. W klinice wykonujemy obecnie wszystkie zabiegi z zakresu chirurgii gastroenterologicznej poza przeszczepami narządów. W dużej mierze zajmujemy się schorzeniami nowotworowymi całego przewodu pokarmowego, ale nie tylko. Znaczną grupę chorych stanowią chorzy z różnego typu powikłaniami po wcześniejszych interwencjach chirurgicznych. W leczeniu pacjentów staramy się utrzymać najwyższe, europejskie standardy medyczne. Ostatnia modernizacja szpitala klinicznego, która umożliwiła lokalizację Kliniki w nowym miejscu, spowodowała, że mamy teraz także doskonałe warunki socjalne dla pacjentów.
- Jechał pan do Białegostoku z myślą, że zostanie tu na zawsze?
- Nie wiedziałem jak będzie. Na początku niektórzy znajomi, na których liczyłem, trochę zaczęli mi podkładać kłody pod nogi. A jako że moja babcia zawsze powtarzała, że jak umiem liczyć do 10, to mam liczyć na siebie, to posłuchałem tej starej prawdy. I radziłem sobie sam. Już po pierwszych miesiącach przekonałem się, że mam dobry, młody i kreatywny zespół lekarsko-pielęgniarski. Jest dobra atmosfera pracy, którą tylko należy podtrzymywać.
- Kiedy poczuł pan, że jest już „swój”, tutejszy?
- „Swój” to nie wiem, czy jestem do dziś, ale po 5-6 latach zacząłem być rozpoznawalny przez pacjentów. To zawsze największa satysfakcja, jeśli pacjent jest zadowolony z opieki, rozpoznaje i kłania się na ulicy, poza szpitalem. Cieszy również fakt, kiedy przychodzą rodziny czy pacjenci i - dziękując za leczenie - chwalą cały zespół lekarsko-pielęgniarski. Ostatnio na przykład, odwożąc na dworzec moją kuzynkę, zamówiłem taksówkę. Kierowca, pakując walizki do bagażnika, zagadnął: „pewnie do Krakowa?” „Skąd pan wie?” - zapytałem. „Pan jest z Krakowa - ja pana znam, operował pan mojego brata dwa lata temu”. Są to właśnie te zaskakujące momenty, które utrwalają przekonanie, że ta praca ma sens.
- Jak operuje się bez krwi?
- Tak samo jak z krwią. Przetoczenie krwi nie jest obligatoryjne. Stosując atraumatyczną, anatomiczną i uważną technikę operacyjną można do minimum ograniczyć śródoperacyjną utratę krwi. Trwa to nieco dłużej, ale taki pacjent nie zgadza się na przetoczenie nawet kropli krwi czy produktów krwiopochodnych. Dlatego większość chirurgów boi się podjąć tego ryzyka. Ja nauczony jestem, przez mojego szefa, chirurgii eleganckiej, bezkrwawej. Oczywiście przed każdym takim zabiegiem kalkuluje się ryzyko, czy jest szansa, aby odbył się on bez podawania krwi. I nasze zabiegi kończą się powodzeniem. Takie operacje to oczywiście duże wyzwanie dla chirurgów, ale szanujemy wyznanie wiary każdego pacjenta. W klinice leczymy zresztą pacjentów różnych wyznań oraz o różnych światopoglądach. Wszyscy chorują tak samo i wszystkich traktujemy tak samo.
- Pan zawsze chciał być chirurgiem?
- Jak już zdecydowałem się na medycynę, to tak. Wcześniej planowałem być fizykiem jądrowym. Zawsze miałem bowiem ścisły umysł, a matematykę uznawałem za królową nauk. Na maturze zdawałem fizykę i chemię. W ostatniej chwili zdecydowałem się zdawać na medycynę. Zaczęło mnie bowiem zastanawiać, jak funkcjonuje ludzkie ciało, jak to możliwe, że widzę czy ruszam ręką. Tak mnie to zaintrygowało, że porzuciłem matematykę. Ale studiując medycynę stwierdziłem, że biologia jest również wyliczalna, niezwykle matematyczna. Tam nie ma zbędnych procesów, czy niesprawdzających się w życiu zjawisk. Wielu lekarzom brakuje matematyki, która umożliwia właściwą kalkulację czy ocenę ryzyka w codziennej praktyce. Również współczesna technizacja medycyny oparta jest na matematyce i fizyce - to nowoczesna aparatura diagnostyczna (usg czy tomografia komputerowa). Jak ktoś rozumie, jak to wszystko działa, to ułatwia właściwą ocenę zalet i ograniczeń danego urządzenia. Należy jednak podkreślić, że żadne najnowocześniejsze instrumentarium diagnostyczne nie zastąpi bezpośredniego kontaktu lekarza z pacjentem. Nie ma przecież stuprocentowych metod diagnostycznych do wykrywania chorób. Dlatego nadal są to tylko badania pomocnicze.
Nadmierne poleganie na technice często prowadzi do dehumanizacji medycyny. Pacjent staje się wtedy „przedmiotem”, a nie podmiotem naszych działań.
- Ale też dzisiaj, także dzięki technice, możliwości chirurga są dużo większe, niż przed laty.
- Na pewno dzisiaj, dzięki postępowi medycyny posiadamy większe możliwości operowania. Ale wypracowane przez pionierów zasady chirurgii nie zmieniły się i są te same, co 60-120 lat temu. Oczywiście, wtedy był wysoki, zniechęcający odsetek powikłań czy śmiertelności okołooperacyjnej, który nie zawsze był zależny od chirurga. Nie znano jeszcze wówczas zasad gospodarki wodno-elektrolitowej czy metabolizmu, grup krwi, przetoczeń dożylnych, układu krzepnięcia, insuliny, antybiotyków itp. Dlatego w przeszłości miarą klasy chirurga była jego szybkość. Współcześnie pacjent chce być dobrze zoperowany. Dzięki nowoczesnej anestezjologii operacje „na czas” przechodzą do lamusa. Stały rozwój techniczny instrumentarium chirurgicznego ułatwia i skraca czas zabiegów operacyjnych. Rozwijają się metody mało inwazyjne, mniej urazowe i jednocześnie bezpieczne dla pacjenta. Ale nawet najnowocześniejszą techniką nie da się zastąpić podstawowych zasad chirurgii. I tutaj znowu odzywa się matematyczna kalkulacja na etapie kwalifikacji. Jak i jakim sposobem chorego leczyć? I bywa, że zwłaszcza młodzi lekarze, tak przyzwyczajają się do mało inwazyjnych metod, że gdy trzeba wykonać operację klasyczną, to następuje kompletny paraliż.
- Pan woli operować klasycznie?
- Nie, korzystam z wszystkich udogodnień. W niektórych przypadkach, np. przy zaawansowanych nowotworach, zabiegi klasyczne są niezastąpione. Ale ubolewam nad czymś innym. Np. w leczeniu raka żołądka cofnęliśmy się o 20 lat. Bo chociaż mamy już w Polsce techniczne możliwości wykrycia wczesnych zmian nowotworowych i zoperowania metodami mało inwazyjnymi, to większość przypadków trafia do leczenia operacyjnego w bardzo zaawansowanym stadium. I przeprowadzone zabiegi operacyjne nie są lecznicze tylko często poprawiające komfort spowolnionego umierania. W Japonii nawet do 80 proc. przypadków tego nowotworu jest wykrywana we wczesnym stadium i leczona metodami endoskopowymi bez chirurgii. Ale tam badanie gastroskopowe jest obligatoryjne do uzyskania zdolności do pracy. Gdy ktoś go nie wykona, to nie ma tej zdolności. I są tego efekty. A w Białymstoku są tylko dwa instrumenty do gastroskopowego USG, do tego często zepsute.
Do dziś wiele osób, zwłaszcza z Podlasia, mnie pyta, jak można było porzucić Kraków i przyjechać do Białegostoku - śmieje się prof. Bogusław Kędra
- Dzisiaj ma pan na koncie tysiące operacji. Pamięta pan swój pierwszy samodzielny zabieg?
- To oczywiście wyrostek robaczkowy na „ostrym” dyżurze. A pierwszy planowy to była strumektomia, czyli wycięcie tarczycy - trudny zabieg techniczny dla początkującego chirurga. Najsilniej unaczyniony narząd ogranizmu, małe pole operacyjne, sąsiedztwo ważnych struktur naczyniowych i nerwowych szyi - to wszystko są czynniki, które deprymują szkolącego się chirurga. Ale w klinice, w której się szkoliłem, był to najmniejszy zabieg chirurgiczny wykonywany planowo. Przez pierwsze dwa lata szkolenia nienawidziłem tych tarczyc, aż do momentu kiedy opanowałem technikę i nabyłem doświadczenia.
- Dzisiaj uczy pan innych bycia chirurgiem.
- Wychodzę z założenia, że młodzi też mają operować, uczyć się. Wyszkoliłem kilkunastu specjalistów, doktorantów, docentów, którzy umieją operować. Niestety, chirurgów brakuje, także na Podlasiu. Kiedyś młodzi lekarze bili się o te rezydentury, teraz są wolne miejsca. Ale nic dziwnego. Zanim chirurg stanie się samodzielny, trzeba 8-10 lat, gdy np. specjalizacja na lekarza rodzinnego trwa o połowę krócej. Poza tym to ciężka praca fizyczna i psychiczna, trzeba wykupywać wyższe ubezpieczenie. A nie przekłada się to w zarobkach. Wielu specjalistów wyjechało. Na koniec 2014 r. w woj. podlaskim było zaledwie 95 czynnych chirurgów, w tym pięciu emerytów, a ponad 60 proc. z nich to lekarze w wieku powyżej 50 lat. Teraz jeszcze emeryci pracują, uzupełniają dziury w powiatach, choć mają ponad 70 lat. Ale co dalej? To będzie olbrzymi problem. Niestety, chirurgia w Polsce jest spychana na margines. Na niedawny ogólnopolski zjazd ordynatorów, nie przyjechał nikt z NFZ czy ministerstwa, nawet grzecznościowego adresu w postaci listu nie przysłali.
- Cieszy pana mieszkanie na Podlasiu?
- Oczywiście, że tak. Wśród wszystkich przyjaciół i znajomych promuję nie tylko Białystok, ale całe Podlasie, które jest przepiękne o każdej porze roku. Pływając kajakiem po Biebrzy czy Narwi człowiek czuje się jak w buszu. Jest cisza, spokój. Jest również piękna Puszcza Białowieska. Wszyscy nasi przyjaciele z południa Polski są zauroczeni tym regionem. Podoba mi się też wielokulturowość, to przenikanie się języków, kultur, wielu wyznań.
Prof. Bogusław Kędra - specjalista chirurgii, absolwent Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Od 2004 r. kierownik II Kliniki Chirurgii Ogólnej i Gastroenterologicznej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Pełni również funkcję podlaskiego konsultanta ds. chirurgii ogólnej.
Profesor ma też czas na swoje pozamedyczne zainteresowania. Pasjonuje się historią II wojny światowej, a ostatnio również I wojny.
- Druga moja pasja to podróże - mówi. - Regularnie z żoną staramy się wybierać w miejsca w Polsce czy na świecie, w których jeszcze nie byliśmy, organizując indywidualne wyprawy.
Dzieci nie poszły w ślady rodziców. Jeden syn jest prawnikiem (po UJ), drugi elektronikiem (po AGH).