Prof. Paweł Rowiński: Tam, gdzie teraz jest sucho, będzie jeszcze suszej
Kujawy, Wielkopolska, województwo zachodniopomorskie - to są rejony, o których bardzo często mówi się, że pustynnieją, bo okresy suche tu są dłuższe, opadu jest znacznie mniej. Warunków geograficznych nie zmienimy. Pierwszą zasadniczą rzeczą, jaką musimy robić, to zatrzymywać wodę tam, gdzie ona spada – mówi prof. Paweł Rowiński, hydrolog, wiceprezes PAN.
Latem znów czeka nas susza?
Nie chciałbym wróżyć z fusów, bo przecież nie wiemy, co się wydarzy. Ale doświadczenie z ostatnich lat, kiedy mieliśmy do czynienia z poważnymi deficytami wody, wskazuje, że susza może się zdarzyć. Nie musi i miejmy nadzieję, że tak nie będzie; ten początek roku i tak jest lepszy niż ubiegły, a właściwie niż ostatnie cztery lata. Ale zdarzyć się może, zwłaszcza, że znów mamy długie okresy bezdeszczowe a maj - według wielu prognoz na być cieplejszy niż zwykle. Na szczęście w kwietniu trochę padało i to nam bilans wodny poprawia.
Od kiedy susza stała się problemem w Polsce i na czym dokładnie ten problem polega?
Odpowiedź na to pytanie też jest dość złożona. Z suszami mieliśmy do czynienia zawsze; to nie jest nowe zjawisko, ale tak samo jest i z powodziami. Kwestią jest częstotliwość ich występowania. Faktycznie, to, co wcześniej obserwowaliśmy raz na kilka lat, w tej chwili staje się już coroczną normą. Co roku jest taki moment, kiedy media alarmują, że znów mamy suszę, że Polska wysycha. To zaczyna być powtarzalny cykl. Powodów tego jest kilka. Jeden – to sposób, w jaki gospodarowaliśmy wodą w przeszłości. Nie zadbaliśmy o to, żeby zatrzymywać wodę. Kiedy mówię o zatrzymywaniu wody, to mam na myśli, żeby zatrzymywać ją tam, gdzie ona spadnie, czyli powinniśmy szukać różnych sposobów retencjonowania wody lokalnie, wszędzie, gdzie to jest możliwe. Wręcz przeciwnie – historycznie to my wody się pozbywaliśmy. Ona nam przeszkadzała, więc jak najszybszą drogą była odprowadzana do morza. Na potęgę przeprowadzano melioracje pól, odprowadzając wodę do rzek, w miastach wodę bardzo szybko odprowadzano do kanalizacji. Miasta zabetonowaliśmy wszędzie, gdzie się dało, co powoduje bardzo szybki odpływ wody, w krajobrazie wiejskim wycinano drzewa śródpolne, powodując, że ta wilgoć nie miała jak się zatrzymywać. Albo prowadząc uprawy w taki sposób, by pod ziemią tworzyła się twarda, nieprzepuszczalna skorupa, co powoduje, że ta woda zamiast penetrować glebę, szybko po powierzchni gruntu spływała. A druga sprawa, która się na to nakłada, to zmiany klimatyczne.
Co powodują?
Powodują, że jest coraz więcej gorących dni, że fale upałów trwają dość długo. Kiedy fala upałów napotyka moment, gdy nie ma deszczu, to oczywiście natychmiast mamy do czynienia z poważnym problemem. Pomijając fakt, że sam upał zabija. W latach 70.-80. ubiegłego wieku dni upalnych było kilka w ciągu roku. Teraz jest ich trzykrotnie, a nawet czterokrotnie więcej w ciągu roku. I to się wiąże ze zmianami klimatycznymi. Zmiany klimatyczne to nie tylko wyższa temperatura. Musimy się liczyć z częstszym występowaniem zarówno suszy jak i nadmiaru wody. W tym samym roku, czasem zaraz po sobie może wystąpić najpierw susza a potem powódź. Zmienia się też faza opadów, innymi słowy zimą spodziewamy się mniej śniegu, a więcej deszczu. Zmaleje liczba dni z opadem, za to zwiększy się intensywność opadów. Na to nakłada się wspomniana zła gospodarka wodna, no i to powoduje wyostrzenie problemu deficytów wody.
Już od jakiegoś czasu słyszymy o stepowieniu, o pustynnieniu kraju, o degradacji gleby. Które rejony kraju są najbardziej na to narażone?
Ważne, że pyta pani o rejony, dlatego że Polska jest dość dużym krajem, kiedy mówimy o średnim opadzie, powiedzmy 600 milimetrów w skali roku; to jest tylko średnia wielkość. W Tatrach będzie, dajmy na to, 1000 milimetrów, a na Kujawach czy Wielkopolsce może być poniżej 500 mm. To pokazuje, że ten problem w różnych rejonach kraju jest bardzo różny. Zasadniczo pas nizin biegnących przez środek Polski jest bardzo mocno zagrożony. O największych zagrożeniach mówi się w odniesieniu do Kujaw, Wielkopolski, często też o województwie zachodniopomorskim; to są rejony, o których bardzo często mówi się, że pustynnieją, bo okresy suche tu są dłuższe, opadu jest znacznie mniej. Polska ma jeszcze i taką specyfikę, że jest w strefie wilgoć dochodzi znad Atlantyku, a my od tego Atlantyku jesteśmy dość mocno oddaleni. Jednocześnie góry mamy ułożone ze wschodu na zachód i one nie zatrzymują wilgoci nad naszym terytorium i ta wilgoć przelatuje przez Polskę niczym przeciąg przez korytarz. Dlatego mamy dużo gorszą sytuację, jeśli chodzi o wilgoć niż kraje położone bliżej Oceanu. Jeśli chodzi o suszę, to jesteśmy porównywalni z krajami południa Europy.
Jak wobec tego nasz kraj będzie wyglądał za 50 lat?
Wszystko jest w naszych rękach. Po pierwsze, zależy od tego, jaki scenariusz klimatyczny się zrealizuje, bo to też zależy od człowieka, czy jesteśmy w stanie spowolnić te procesy, czy nie. Czy zrealizuje się wariant optymistyczny, że średnia temperatura na globie pod koniec tego stulecia będzie wyższa o półtora stopnia Celsjusza w porównaniu do poziomu sprzed epoki przemysłowej, co w tej chwili traktowane jest jako najbardziej ambitny, ale niestety coraz mniej realistyczny plan. Czy będziemy w sytuacji takiej, że pod koniec tego stulecia temperatura nam wzrośnie o blisko 4 stopnie. To są zupełnie różne scenariusze. W odniesieniu do Polski może to oznaczać, że będziemy tu mieli kompletnie inny klimat; będzie sucho, gorąco. Już mamy bardzo mało wody powierzchniowej. Pod względem odnawialnych przepływów rzecznych na jednego mieszkańca jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w Europie, mamy tej wody trzykrotnie mniej niż średnio kraje Unii Europejskiej. Jesteśmy pod tym względem poniżej pewnego progu bezpieczeństwa – przyjmuje się, że tym progiem jest 1600 metrów sześciennych rocznie A wszelkie scenariusze klimatyczne mówią skrótowo – tam, gdzie teraz jest sucho będzie jeszcze suszej.
Jesteśmy uważani za kraj ubogi w wodę, ale skąd się bierze ten deficyt? Zwłaszcza, że wcale go aż tak nie odczuwamy.
Ależ odczuwamy. Proszę przypomnieć Skierniewice; w 2019 roku w tym mieście zabrakło wody. Takie sytuacje zaczynają się już pojawiać. Rolnicy problem suszy odczuwają szczególnie, bo dotyka ich ekonomicznie. Częstsze susze, to również dewastujące pożary. Jeśli chodzi o zasoby wodne mamy pewien bufor bezpieczeństwa, o czym się często nie mówi, w postaci dość bogatych zasobów wód podziemnych, ale z nimi trzeba bardzo uważać, bo wbrew pozorom niekontrolowane pobory tych wód mogą prowadzić do fatalnych skutków środowiskowych. Eksploatacja tych wód wymaga monitoringu i szczególnej ochrony. Raz zanieczyszczone wody podziemne pozostaną zanieczyszczone przez bardzo długi czas. Ale warto pamiętać, że to wody podziemne w dużej części dają nam bezpieczeństwo, jeśli chodzi o wodę dla mieszkańców. Mamy też sporo wody zachowanej w krajobrazie – myślę tu np. o jeziorach. Niestety, jak wspominałem, oprócz zmian klimatycznych, których doświadczamy coraz bardziej, problem dotyczy gospodarowania wodą. Nie potrafimy jej zatrzymywać, co jest chyba kluczowym kłopotem. W Polsce zatrzymuje się ok. 6,5 rocznego odpływu rzecznego, w Hiszpanii – 50 procent. To coś, co niewątpliwie musimy zmienić. Retencja to lekarstwo na zmienność czasową opadów – powinniśmy wodę przechwytywać, kiedy jest jej nadmiar i oddawać, kiedy panuje susza.
Wysychają bagna. Trudno mi sobie wyobrazić, że mogłyby wyschnąć bagna biebrzańskie, królestwo ptaków. Puszcza Kampinoska realizuje specjalne programy, by przywracać bagna, by chronić swoje mokradła.
Istotnie, dążąc do pozyskania lepszych terenów pod uprawę i zabudowę, do lat 90-tych pozbyliśmy się ok. 60-70 procent mokradeł w Polsce. Bagnom zagrażają regulacje rzek, budowa zbiorników retencyjnych. Tymczasem bagna są doskonałym miejscem retencjonowania wody, nie mówiąc już o funkcji ochrony bioróżnorodności. Mokradła stanowią też swoisty filtr, który zmniejsza przepływ zanieczyszczeń do wód powierzchniowych i podziemnych. Na marginesie warto pamiętać, że w mokradłach zmagazynowane jest mnóstwo węgla organicznego. Kiedy więc dbamy o mokradła i nie pozwalamy, żeby uwalniały dwutlenek węgla, dbamy również o klimat.
Wysychają też rzeki. Co z Wisłą? Uratuje ją to, że ma nieuregulowane brzegi?
Daleko jest od tego, żeby Wisła wyschła, ale w okresach długotrwałej suszy doświadczyliśmy już tych momentów, kiedy zaczęliśmy wydobywać z Wisły skarby zrabowane przez Szwedów, bo poziom wody w Warszawie był tak niski. To wiąże się z wieloma innymi kłopotami – na brzegach rzek funkcjonują jeszcze elektrownie o tzw. otwartym systemie chłodzenie bloków energetycznych, dla tych elektrowni niskie stany wód to istotne zagrożenie. Nasze rzeki tej wody mają po prostu mało. Nieuregulowane brzegi, a dokładniej nieuregulowany bieg rzeki, powoduje, że woda płynie wolniej i nie przemieszcza się do morza tak szybko jak w przypadku wyprostowanego koryta rzecznego. Mamy też dowody, że taka rzeka znacznie lepiej radzi sobie z zanieczyszczeniami. I trochę na marginesie Pani pytania, bo te wszystkie pytania w istocie odnoszą się do tego jak gospodarować wodą. Utrzymanie rzek jest częścią tej gospodarki. W skrócie wodą trzeba gospodarować tak, żeby się przygotować zarówno na okresy suche, jak i na te, kiedy wystąpi powódź. Na tym polega kłopot, by znaleźć właściwy kompromis. Jest jeszcze jeden problem, który trwa przez cały rok: wciąż mamy w Polsce kłopoty ze spełnieniem warunku dobrej jakości wody. Kłopot z jakością wody jest chyba naszą największą bolączką. I to jest zagadnienie, które trzeba rozwiązywać równolegle. Nowoczesna gospodarka wodna to gospodarka zintegrowana, która rozwiązuje te wszystkie trzy problemy jednocześnie.
W jaki sposób zaradzić tym problemom? Co robić, aby susza nie prowadziła do tego, by Polska w połowie kraju nie zamieniała się w step? Jak zbierać wodę podczas powodzi?
Warunków geograficznych nie zmienimy. Pada tyle, ile pada, są zmiany klimatyczne, które niespecjalnie wpływają na ilość opadów, ale na ich rozkład czasowy już tak; wpływają oczywiście na temperaturę i to wszystko się przekłada później na nasz kłopot, jeśli chodzi o bilans wodny. Natomiast pierwszą zasadniczą rzeczą, jaką musimy robić, to zatrzymywać wodę tam, gdzie ona spada. W mieście musimy sobie przypomnieć o tzw. błękitno-zielonej infrastrukturze, tzn. o zielonych elewacjach, o tym, że parking to nie musi być wielka, betonowa płyta, z której woda spływa natychmiast, ale że może mieć przepuszczalną nawierzchnię. Ważne są ogrody deszczowe z roślinnością gromadzącą wodę, ale również filtrującą zanieczyszczenia; mówi się o tworzeniu miast-gąbek, w których woda będzie zatrzymywana jak w przysłowiowej gąbce. Czyli – zatrzymujemy wodę, gdzie się da, a jednocześnie jej nie marnujemy. Bo drugim końcem tego kłopotu jest niepotrzebne zużywanie wody. Na przykład zużywanie wody czystej, pitnej do spłukiwania naszych toalet. To jest marnotrawstwo, z którego wielu zdaje już sobie sprawę. Na przykład w Danii często przyjmuje się takie rozwiązania, że do spłukiwania toalet korzysta z szarej wody. Chodzi też również o niemarnowanie wody na poziomie konsumenckim. Wyrzucenie bochenka chleba oznacza wyrzucenie ponad 450 litrów wody, bo tyle jej potrzeba, żeby ten bochenek wyprodukować. Nie mówiąc już o produkcji wołowiny, która nie tylko jest problemem ze względów klimatycznych, ale również z powodu zużycia wody – potrzeba piętnastu tysięcy litrów wody, by wyprodukować kilogram wołowiny. Powinniśmy sobie z tego zdawać sprawę, na poziomie konsumenckich przyzwyczajeń.
A sianie łąk zalewowych, naprawa rzek, melioracji?
Trzeba to wszystko robić! Kiedy mówiłem o tym, aby zatrzymywać wodę, gdzie się da, to jest tu cały szereg rozwiązań: wspominałem o przywracaniu czy restytucji mokradeł. W miastach, przy budowaniu nowych osiedli powinny powstawać małe zbiorniki retencyjne, które mogą też pełnić funkcję poprawiające nasz komfort życia. Wspominaliśmy o roślinności hydrofitowej, która absorbuje wodę, również na elewacjach ścian. To jest nowy trend architektoniczny.
Wśród moich znajomych, którzy mają domy i ogrody obowiązkowym trendem już jest umieszczanie w ogrodzie zbiornika do łapania deszczówki, którym podlewają rośliny.
Takie działania rozproszone są niezwykle istotne; również na poziomie indywidualnych domów możemy sporo zrobić. Zamiast ciągnąć wodę z wodociągów, żeby podlać ogród, wykorzystujmy moment, kiedy tego deszczu spada dużo; możemy w zbiornikach zatrzymać bardzo dużo wody, która wystarczy do podlania ogródka. Nie mówiąc już o doborze roślin, który może być taki, by tę wodę w odpowiednich miejscach zatrzymywać.
A co należy zrobić na poziomie systemowym?
Do systemowych działań należy tworzenie retencji, ale retencji naturalnej i małej – retencji korytowej, w mokradłach, w dolinach zalewowych, również retencja krajobrazowa by, jak już mówiłem, zatrzymywać wodę tam, gdzie ona spadnie. Duży zbiornik statystycznie pokaże nam dobry wynik, ale nie rozwiąże problemu, szczególnie w obszarach nizinnych. Trudno sobie wyobrazić, by teraz do pól uprawnych rozprowadzić wodę systemem grawitacyjnym, bo to ogromny koszt. Lepiej, by była rozproszona ilość różnego typu małych i większych zbiorników. Niezwykle istotna jest ochrona cieków w stanie naturalnym lub półnaturalnym; tam, gdzie to możliwe powinniśmy odtwarzać naturalny bieg cieków i ich łączność z dolinami rzecznymi. W ochronie przeciwpowodziowej bardzo przybliżyliśmy wały do koryta rzeki, a powinniśmy starć się dać tej rzece więcej przestrzeni. Pamiętajmy, że polskie rolnictwo zależy od deszczu i musimy pamiętać, żeby wodę do nawadniania upraw używać oszczędnie. Ważna jest co i jak uprawiamy. Trzeba na przykład zmieniać głębokość orki, żeby nie powstawała nieprzepuszczalna skorupa ziemi. Jeśli za każdym razem kopie się na inną głębokość, to ziemia staje się bardziej chłonna, jeżeli chodzi o przyjmowanie wody.
Co się już poprawiło w tym względzie? Można to zmierzyć?
Najpierw się systematycznie pogarszało – mam tu na myśli to szybkie odprowadzanie wody, te melioracje, które spowodowały dewastacje, suszenie gruntów. W tej chwili mamy pewne elementy poprawy, jeśli chodzi na przykład o jakość wody. Jest dużo większa liczba oczyszczalni ścieków, są środki finansowe z Unii Europejskiej, które pozwoliły je budować. Sytuacja się poprawiła. Z tego punktu widzenia jest lepiej, ale nie wystarczająco dobrze. Pojawiają się nowe zanieczyszczenia, nowe kłopoty, jeśli chodzi o jakość wody; to jest dynamiczny proces, który wciąż wymaga nowych technologii, nowych sposobów podejścia. Jeśli chodzi o zatrzymywanie wody, to mamy problem na poziomie filozoficznym.
Co Pan ma na myśli?
Jedno podejście, nazwijmy je hydrotechnicznym oznacza budowanie olbrzymich zbiorników zaporowych. Ale jednocześnie za tym idą prace regulacyjne, produkowanie energii i prostowanie brzegów rzek, wprowadzenie ruchu statków. Ale z drugiej strony można się zastanowić – co będziemy przewozić tymi rzekami, kiedy tej wody będzie coraz mniej, bo na to wskazują scenariusze klimatyczne. Trzeba tu zachować zdrowy rozsądek. Raczej należy myśleć o przywróceniu natury, o tym, żeby zatrzymywać wodę, gdzie się da. A to jest sprawa na poziomie dyskusji strategicznej: czy budować wielkie zbiorniki, czy budować małe, za to dużo; w jaki sposób te retencję osiągnąć. Na tego rodzaju pytania należy sobie odpowiedzieć, ale przede wszystkim nie powinniśmy patrzeć tylko na jeden problem. Mamy program „Stop suszy”, bardzo istotny, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że to nie tylko susza jest problemem, że każdego roku mamy kłopot z poważnymi powodziami w kraju. Nie wystarczy więc rozwiązać jeden problem, trzeba patrzeć wieloaspektowo. Trzeba pozwalać rzece wylewać, ale pilnować, by nie spowodowała skutków społecznych, w infrastrukturze, by wylewała w sposób kontrolowany.
Czego więc nie robimy w tym względzie, a co powinniśmy? Co robi Europa?
W różnych krajach europejskich jest różnie; są takie programy jak „Więcej przestrzeni dla rzek”. To znakomity, bardzo ambitny, holenderski program. To kraj, który wie, co robi z wodą i wie, jak się chronić. Oni szczególnie muszą się przygotować na skutki zmian klimatu. Ale my w Polsce nie myślimy o tym w takich kategoriach, że wylewy rzeki to naturalny proces i należy jej na to pozwolić. Nie wystarczy stawiać coraz wyższe wały, to działanie często przeciwskuteczne, zresztą ich stawianie to też jest olbrzymi koszt. Holendrzy odsunęli wały powodziowe od koryt rzecznych. W hydrologii jest nowy trend – mówi się o rozwiązaniach inspirowanych naturą. To nowa dyscyplina naukowa, która mówi: obserwujmy naturę i róbmy tak, jakby to zrobiła sama natura, by sobie poradzić z problemem. Na przykład ważne jest wykorzystanie odpowiedniej roślinności na terenach zalewowych i utrzymanie ich w dobrym stanie. Wcześniej na nadrzecznych łąkach wszystko koszony, tymczasem roślinność spowalnia przejście fali wezbraniowej, pozwala na retencjonowanie wody w suchych okresach i jest świetnym filtrem. Tego typu rozwiązania to na pewno rozwiązania przyszłości. A my z nich korzystamy w bardzo znikomym stopniu.
Jak sprawić, abyśmy z tych rozwiązań korzystali?
Jak zwykle, myślę, to sprawa priorytetów, co uważamy za ważne i na co chcemy wydawać pieniądze. To – brutalnie mówiąc – często problem krótkowzroczności polityków, bo polityk myśli w kategorii kadencji. A rozwiązania w gospodarce wodnej są rozwiązaniami wieloletnimi i drogimi. W miastach często rządzą deweloperzy – chcą pobudować jak najwięcej na jak najmniejszej przestrzeni. A może prawnie należałoby ich zmusić do tego, by stosowali rozwiązania z dużą ilością roślin, z szarą wodą do podlewania, rozwiązania inspirowane naturą. Ale to są już rozwiązania należące do sfery prawnej, które na początku może i są drogie, ale docelowo sprawią, że będzie taniej, jak nie będzie skutków powodzi, nie będzie skutków suszy, to nie będzie kosztów. Jak się to zrobi dobrze, ryzyko katastrofy się zmniejsza, a jeśli ta katastrofa nie wystąpi, wtedy nawet nie wiemy, że się oszczędziliśmy pieniądze. Potrzebujemy więc sporo dalekowzroczności, decyzji podejmowanych nie tu i teraz, żeby mieć sukces, ale z myślą o następnych pokoleniach.