Prof. Ryszard Tadeusiewicz: Połowa nowych odkryć nie istnieje
Szczególnie często nie potwierdzały się te wyniki naukowe, które media anonsowały jako wybitne
W zeszłym tygodniu próbowałem Państwa zainteresować faktem, że presja ciągłego osiągania sukcesów wywierana na naukowców skutkuje tym, że tradycyjna wiara, iż doniesienie naukowe można zawsze uważać za absolutnie pewne, musi być rewidowana. Oczywiście nadal informacje naukowe są o wiele pewniejsze od doniesień publikowanych w mediach, ale bywają doniesienia naukowe oparte na zbyt małej liczbie badań i argumentów, bo badacz chciał koniecznie mieć pierwszeństwo w anonsowaniu nowego odkrycia. Niestety, uzyskanie naukowej pewności wymaga zwykle dużo wysiłku, czasu i pieniędzy - a ambitni badacze angażują tego zbyt mało.
Ponieważ temat jest bardzo bliski temu, co na co dzień robię, więc chciałbym ogólne stwierdzenia, które zostały przedstawione tydzień temu i przypomniane powyżej - uzupełnić kilkoma przykładami.
W 2005 roku John P.A. Ioannidis prowadził badania na przykładzie bardzo wielu opublikowanych „odkryć naukowych”, z których ponad połowa nie potwierdziła się w badaniach kontrolnych w innych ośrodkach naukowych. Znamienne było to, że szczególnie często nie potwierdzały się te wyniki naukowe, które media w momencie ich ogłoszenia anonsowały jako znamienne, wybitne, epokowe, czy wręcz genialne. Wyścig do sławy nie służy rozwojowi nauki!
Szczególnie narażone na efekt weryfikacyjnej porażki są wyniki badań prowadzonych dla potwierdzenia pewnej z góry założonej tezy. Okazuje się, że badacze wtedy szczególnie gorliwie rejestrują wyniki badań potwierdzających ową tezę, a mniejszą wagę przywiązują do tych, które jej nie potwierdzają. Przykładem są badania japońskiego zespołu naukowego Shinichi Nakagawy, który poczynając od 2018 roku publikował wyniki na temat wpływu zmian klimatu na różne organizmy (głównie morskie). Założenie, że taki wpływ istnieje, tak silnie wpływało na selekcję wyników badań (te potwierdzające tezę dokładnie rejestrowano, a inne ignorowano), że opublikowane wnioski naukowe przeszacowały ów wpływ ponad czterokrotnie - chociaż sam wpływ istnieje i nikt go nie kwestionuje.
Co ciekawe, na podstawie dokładnie tych samych danych różni badacze mogą naukowo dowodzić absolutnie przeciwnych tez. Amerykańska Akademia Nauk (National Academy of Science) w 2020 roku zachęciła 161 naukowców pochodzących z 73 zespołów badawczych, by w oparciu o dostarczone dane naukowo sprawdzili, czy wzrost liczby imigrantów prowadzi do obniżenia społecznego poparcia dla rządowej polityki społecznej przyznawania zasiłków. Okazało się, że liczba wyników pozytywnych i negatywnych była niemal dokładnie taka sama. Wynikało to w dużej mierze z tego, że poszczególni badacze używali różnych (wybranych przez siebie) metod statystycznej analizy danych. No i te same dane prowadziły do przeciwstawnych wniosków!
Jednym z mechanizmów, który może wpływać na obniżenie wartości wniosków wyciąganych z wyników badań naukowych, jest tendencja do wyolbrzymiania wyników, które wydają się ujawniać jakieś nieznane zjawisko albo proces - bo nieznane może przy bliższym zbadaniu okazać się bardzo istotne. Gdy tak się stanie (to znaczy, gdy owo zjawisko lub proces zostaną powszechnie uznane) - na pierwszego odkrywcę spłynie sława i związane z nią korzyści (z Nagrodą Nobla włącznie).
Skutek jest jednak taki, że wrzawa generowana przez całe zastępy owych samozwańczych pierwszych odkrywców ogromnie utrudnia „odsianie ziaren od plew”.
No bo kto ową „czarną robotę” ma wykonać? Przecież bardziej atrakcyjne i potencjalnie bardziej korzystne jest opublikowanie własnych wyników naukowych, niż sprawdzanie wyników innego badacza, gdzie potwierdzenie hipotezy przyniesie sławę - ale nie temu, kto to potwierdził. Chętnych do tego brakuje...