Profesor Ryszard Tadeusiewicz: wkrótce taksówki będą latać, a samochody - prowadzić się same
Prof. Ryszard Tadeusiewicz, wybitny informatyk, specjalista od automatyki i sztucznej inteligencji, tym razem opowiada nam o przyszłości transportu.
Boimy się technologii przyszłości? Niepotrzebnie. To ludzie się mylą, nie maszyny. Gdyby w Smoleńsku posłuchano ostrzeżeń maszyny, prawdopodobnie nie doszłoby do tragedii
Przesiądziemy się do samochodów bez kierowcy?
Szybciej niż nam się wydaje. Po amerykańskich drogach (w niektórych stanach samochody autonomiczne są już dawno dopuszczone do użytku) „bezzałogowców” - głównie tesli i volvo ubera - jeździ już naprawdę sporo. Auto samo obserwuje otoczenie i podejmuje decyzje. Kierowca może się zdrzemnąć, odpocząć, popracować, film obejrzeć. Sukces samochodów autonomicznych jest najlepszym przykładem na to, jak sztuczna inteligencja „wgryza” nam się w rzeczywistość. Bo przecież te pojazdy mają kontakt z twardym, realnym światem, gdzie jest droga i inni uczestnicy ruchu drogowego, którzy zachowują się, jak się zachowują.
Jak?
Głupio. Ludzie popełniają błędy. A błędy na drodze oznaczają ryzyko wypadków. Przypuszcza się, że za dwie dekady, może mniej, „ręczne” prowadzenie aut będzie w ogóle zabronione. No, może na jakichś torach, jak ktoś będzie miał sentyment. Ale nie na drogach.
Tylko że autonomiczne samochody wcale bezwypadkowe nie są. Takie volvo już raz śmiertelnie potrąciło rowerzystkę.
Prawda. I choć ta kobieta złamała przepisy, to program, mimo wszystko, powinien był wykryć jej obecność. Był też drugi śmiertelny wypadek, tesli. Ofiarą był jej właściciel, były komandos amerykańskiej marynarki, Joshua Brown. Ironia losu polegała na tym, że Brown kochał ten samochód do szaleństwa, mówił o nim: moja tessie. Jeździł nim po świecie i opowiadał, jak jeden czy drugi raz automat uratował mu życie. No i pewnego bezchmurnego dnia jechał swoją ukochaną teslą, na autopilocie (bo co będzie prowadził, jak maszyna robi to lepiej?). Z boku wyjechała ciężarówka, zajechała mu drogę. Była biała, na tle białego nieba. System zgłupiał. Tesla wbiła się pod ciężarówkę, Brown zginął na miejscu. W momencie wypadku oglądał „Gwiezdne Wojny”.
Strach się bać przyszłości.
Przeciwnie. Statystyki przejechanych przez autonomiczne pojazdy (używanych jeszcze teraz głównie przez zamożnych Amerykanów) kilometrów i liczby wypadków z ich udziałem pokazują, że to bezpieczniejszy sposób podróżowania. Oczywiście przed twórcami autonomicznych pojazdów stoją pewne wyzwania, zarówno techniczne, jak i z zakresu, powiedzmy, moralności - ale to wszystko do przepracowania.
Z zakresu moralności?
Chodzi o to, na jakie działanie zaprogramować auto w niebezpiecznych sytuacjach. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: pasażer podróżuje autonomicznym samochodem, ogląda film, wypoczywa. Auto wyjeżdża zza zakrętu, a tam, na środku drogi, bawi się grupa dzieci. Komputer w ułamku sekundy wylicza, że nie ma szans bezpiecznie ich ominąć. Są dwa wyjścia: albo wjeżdża w dzieciaki, które na skutek uderzania mogą zginąć. Albo skręca gwałtownie w bok, uderza w drzewo - wtedy ginie „kierowca”. Jaką decyzję ma podjąć komputer?
Trudne pytanie. No bo przed dziećmi całe życie, jest ich więcej…
Grupa specjalistów, której zadano to pytanie, wypowiadała się w podobnym tonie. Że komputer powinien być tak zaprogramowany, aby ratować te dzieci. Ale ci sami eksperci, zapytani o to, czy chcieliby być właścicielami tak stworzonego pojazdu, odpowiedzieli: nie. Więc to są dylematy, z którymi musimy się zmierzyć. Autonomiczne pojazdy to bardzo szybko rozwijająca się gałąź sztucznej inteligencji, u nas w katedrze też nad nimi intensywnie pracujemy. A przecież pierwsze wyścigi takich pojazdów miały miejsce ledwo ponad dekadę temu. Wtedy nawet nie wypuszczono ich na ulicę, wyścigi odbywały się gdzieś po pustyniach. I wiele z maszyn w ogóle ich nie ukończyło. Pierwsze próby były więc rozczarowujące, wydawało się, że o ile robot autonomiczny sprawdza się w przemyśle, o tyle na drodze będzie to zbyt trudne. A teraz, proszę spojrzeć: mija dekada i widok bezzałogowych samochodów na drogach Kalifornii wyraźnie spowszedniał.
W czym tkwiły - i tkwią - największe trudności?
W tym, że na drodze roi się od nieprzewidywalnych sytuacji i rzeczy rozpraszających uwagę. Samochód autonomiczny musi na przykład rozpoznać, gdzie jest znak drogowy, a gdzie - reklama albo pranie wywieszone w oknie. To wszystko kwestie bardzo zaawansowanego przetwarzania obrazów, wykrywania innych pojazdów, pieszych, tego, gdzie kończy się droga, gdzie jest pobocze. Dochodzi optymalizacja ruchu w kontekście tego, co dzieje się na drodze: żeby na przykład hamować, zanim dojedziemy do miejsca, w którym zdarzyła się jakaś kraksa. Pytanie też, czy nie przenieść tego ruchu autonomicznych pojazdów w powietrze. W Dubaju już może polatać pani autonomiczną taksówką.
Naprawdę?
Tak, są takie jednoosobowe, bezzałogowe drony, z czterema pionowymi śmigłami, produkcji chińskiej. Nazywają się EHang 184. Pasażer wsiada, mówi, gdzie chce lecieć, i leci. Kto z nas nie miał pokusy, stojąc w korku, żeby wznieść się w powietrze? Jesteśmy blisko jej realizacji.
Jeśli jesteśmy przy lataniu… Czy będziemy latać bezzałogowymi samolotami?
Całkowicie bezzałogowymi? Wątpię. Ale proces pilotowania samolotów jest już bardzo zautomatyzowany. W zasadzie pilot przejmuje stery już tylko w najtrudniejszych etapach lotu - podczas startu i lądowania. To zresztą nie jest nowa rzecz, już w czasie II wojny światowej autopilot przejmował stery maszyny, gdy pilot był zraniony czy wyczerpany. Ale automatyzacja na razie tylko wspiera załogę, ostatnie zdanie należy do człowieka. I pewnie nadal tak będzie.
Nie wiem, czy to dobrze, patrząc na katastrofę samolotu Germanwings sprzed czterech lat…
Ma pani na myśli tego pilota, który rozbił w Alpach samolot ze 150 osobami na pokładzie, bo był w depresji? Po tym wypadku wprowadzono wprawdzie pewne dodatkowe procedury bezpieczeństwa, na przykład zakaz przebywania w kokpicie tylko jednego człowieka. Ale powiem tak: to ludzie zawodzą, nie maszyny. Nie bardzo chcę dotykać wątku politycznego, ale gdyby w Smoleńsku posłuchano maszyny - bo przecież samolot generował ostrzeżenia, że zbliża się niebezpiecznie do ziemi, że jest na kursie kolizyjnym z gruntem - to ta tragedia pewnie by się nie wydarzyła. Ale się wydarzyła - przez ludzi, nie przez komputery.
Niektóre pociągi, w tym podziemne, jeżdżą już bez maszynistów.
Prekursorem było paryskie metro - pierwsza linia kolei sterowana bez ludzi. Te maszyny są tak precyzyjne, że można ustalić, w którym dokładnie miejscu otworzą się drzwi - umieszcza się więc barierki, żeby pasażerowie tylko w tym miejscu mogli zbliżyć się do torów. Inne nowoczesne pociągi, w tym Pendolino, są mocno wspomagane sztuczną inteligencją - elektronika ostrzega, wspiera, zapowiada pewne rzeczy - ale jednak maszynista wciąż czuwa. Tylko że my cały czas, pani redaktor, rozmawiamy o przemieszczaniu się ludzi. Ale tak naprawdę rewolucja przyjdzie - i przyjdzie z całą pewnością - w momencie, kiedy zautomatyzujemy transport masowy.
Chodzi panu profesorowi o tiry?
Tak. Bo teraz autonomiczne samochody to ciekawostka dla zamożnych Amerykanów. Ale samochody osobowe wcale aż tak potrzebne nie są. Natomiast jeśli wielkie ładunki będą przewożone bez kierowcy - no, to zmieni wszystko.
A jeszcze niedawno mówiło się, że zawodowi kierowcy to jedna z tych profesji, których nigdy nie zastąpi się pracą maszyn.
Świat idzie do przodu. I dobrze. Patrząc na zachowanie niektórych kierowców tirów (zdecydowanej mniejszości, ale to ona najbardziej rzuca się w oczy) - to pozostaje się tylko cieszyć. Tir jest potężną maszyną, w zderzeniu z którą inni uczestnicy ruchu drogowego po prostu nie mają szans. Będzie bezpieczniej.
My rozmawiamy o tym, jak zmieni się transport. A ja zastanawiam się, czy w ogóle w tym nowym świecie ludzie będą czuli potrzebę podróżowania?
Oczywiście. Skąd ta myśl?
No bo skoro wirtualny świat będzie dawał nam nieograniczone wręcz możliwości, skoro będziemy mogli założyć okulary (w zasadzie już możemy) i przenieść się w ułamek sekundy na egzotyczne wakacje na Fidżi albo na ulice Nowego Jorku, skoro cały świat mamy w komórkach…
Myślę, że natura ludzka jest tak skonstruowana, że zawsze będziemy chcieli jeść świeże pomidory z Sycylii, zaznać wiosny na Teneryfie w środku naszej zimy, odwiedzić krewnych za oceanem - bo nic nie zastąpi rozmowy w cztery oczy i uścisku życzliwej osoby. Oceniam, że transport to rozwojowa dziedzina i wdzięczne pole do zastosowania sztucznej inteligencji. Uważam za mało prawdopodobne, żeby kolejne pokolenia poszły w stronę takiego zgnuśnienia, że każdy przeżyje swoje życie we własnym fotelu, z okularami do wirtualnej rzeczywistości na nosie. Ale może jestem optymistą…