Prokurator ma robotę, a las znikł
- Wychodzi na to, że jestem frajerem, bo przejąłem się wycinką lasu - mówi burmistrz Łeby. RDOŚ doniosła na niego do prokuratury
W poprzedni piątek burmistrz Łeby, jadąc po pracy przez miasto, zauważył wielką wycinkę drzew we wschodniej stronie Łeby, na terenach powojskowych.
To obszar około czterech hektarów, na którym rósł tzw. bór bażynowy, czyli nadmorska sosna oraz występowała chroniona listeria sercowata. Właścicielem czterech działek, na których wycięto drzewa, są dwie osoby prywatne. Jedna to obywatel Holandii.
Andrzej Strzechmiński zbulwersowany tym faktem, jak twierdzi, w sobotę powiadomił o wyciętych drzewach komendanta policji w Lęborku. W poniedziałek zaś zawiadomił o tym Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska.
Ta wysłała na miejsce inspektorów i wszczęła postępowanie. Jego wynikiem jest skierowanie do prokuratury zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez właścicieli działek, bo mogły zostać złamane zapisy miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. - Mogło też dojść do zniszczenia roślinności będącej pod ścisłą ochroną - mówi Sławomir Sowula, rzecznik prasowy RDOŚ w Gdańsku.
Jednak na tym działania RDOŚ-u się nie skończyły. Kilka dni później zawiadomiła ona prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez burmistrza Strzechmińskiego, zarzucając mu, że działał zbyt opieszale i powinien wstrzymać wycinkę oraz niezwłocznie zawiadomić odpowiednie służby.
- To absurd. Był weekend i urzędy były pozamykane, zadzwoniłem, do kogo mogłem w tamtej chwili - mówi burmistrz. - Poza tym drzewa już były powalone. Burmistrz nie pozostał RDOŚ-owi dłużny i złożył swoje zawiadomienie do prokuratury, że urząd nie wydał wcześniej decyzji o ochronie tego obszaru jako cennego siedliska przyrody, co zapobiegłoby wycince. - Wychodzi na to, że jestem frajerem, bo zareagowałem na katastrofę przyrodniczą. Paradoksem jest to, że my się kłócimy, a sprawca katastrofy, biznesmen, który skorzysta na wycince, siedzi i się z nas śmieje - mówi burmistrz.