Protest fizjoterapeutów i diagnostów: Strajkujących jest coraz więcej. W środę rozmowy z ministerstwem zdrowia
Fizjoterapeuci i diagności laboratoryjni nie dają za wygraną i już drugi tydzień strajkują. Z powodu protestu nadal wiele szpitali zawiesza wykonywanie badań diagnostycznych, a na oddziałach rehabilitacyjnych wciąż brakuje rąk do pracy. Jak mówią strajkujący, wszystko zależy od wyników rozmów z ministerstwem zdrowia. Te mają odbyć się w środę.
Ubiegły tydzień pokazał, że zarówno fizjoterapeuci, jak i diagności są zdeterminowani, by dalej walczyć o swoje. W wielu szpitalach posypały się masowe zwolnienia L4 lub urlopy na żądanie. W Kaliszu ze 117 osób do pracy nie przyszło aż 60, a poznański Szpital Kliniczny im. Heliodora Święcickiego musiał odroczyć część badań.
Po kilku dniach sytuacja niewiele się zmieniła. Fizjoterapeuci i diagności nadal protestują, choć w każdej placówce strajk przybiera różne formy. – Jest podobnie – krótko komentuje obecną sytuacje dr Maciej Błaszczyk, naczelny lekarz szpitala przy ul. Przybyszewskiego.
Kolejni fizjoterapeuci i diagności protestują
W poniedziałek do strajkujących już fizjoterapeutów Szpitala Wojewódzkiego w oddziałach w Kiekrzu i Kowanówku dołączył oddział z Poznania (Lutycka).
– Zarówno w Kowanówku jak i dwóch oddziałach w Kiekrzu nie ma 100 proc. fizjoterapeutów. Od poniedziałku dołączyli do niech fizjoterapeuci z Lutyckiej, została tu tylko trójka, która działa na „urazówce” – tłumaczy Konrad Napierała, rzecznik szpitala.
W niektórych szpitalach protestujący obrali taką formę strajku, by nie wpływała ona na pacjentów. Tak jest m. in. w szpitalu przy ul. Szwajcarskiej.
– Protest nadal trwa, ale jest on symboliczny. Fizjoterapeuci i diagności mają na sobie czarne koszulki i przypinki na znak strajku. Szpital również został oplakatowany. Nadal brakuje nam około 60 osób
– szacuje Stanisław Rusek, rzecznik szpitala.
W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Kaliszu sytuacja trochę się poprawiła, jednak nie oznacza to, że protestujący się poddali.
– Wróciła nam sprawność, jeśli chodzi o rentgen i faktycznie, część pracowników wróciła do pracy, jednak wynika to z tego, że skończyły im się już urlopy na żądanie i zwolnienia lekarskie. Ale protest cały czas trwa i dalej mamy braki jeśli chodzi o rehabilitację ambulatoryjną – relacjonuje Paweł Gawroński, rzecznik szpitala.
Mimo protestów i utrudnień, żaden ze szpitali nie zgłosił jakichkolwiek nieprawidłowości.
– Ciągłość świadczeń jest zachowana, a protest nie wpływ na funkcjonowanie szpitali – podsumowuje Tomasz Stube z biura prasowego Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Żadnej placówki, która nie wywiązałaby się z kontraktów, nie odnotowano też w wielkopolskim oddziale NFZ.
– Takie zagrożenie było w Kaliszu w ubiegłym tygodniu. Ale dziś już sytuacja się poprawiła – przyznaje Marta Żbikowska-Cieśla z biura prasowego WOW NFZ.
„Nic się nie zmieniło. Jesteśmy drugą, gorszą kategorią”
W środę ma odbyć się spotkanie przedstawicieli ministerstwa zdrowia ze związkami zawodowymi fizjoterapeutów i diagnostów. Jednak protestujący przyznają, że nie wierzą w to, by środowe rozmowy przyniosły pozytywne efekty.
– Kontynuujemy strajk, bo nadal nic się nie zmieniło. Przez cały ten czas niczego nam nie zaproponowano. Wciąż jesteśmy traktowani jako druga, gorsza kategoria. Ministerstwo nie podało żadnych konkretów w naszej sprawie
– skarży się Matylda Kłudkowska, wiceprezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych.
I dodaje: – W środę nasze związki mają spotkać się z ministerstwem, ale szczerze wątpię w to, by to cokolwiek zmieniło. Podczas spotkania ministerstwo ma przedstawić zebrane przez siebie informacje dotyczące pieniędzy przekazanych dyrektorom szpitali na podwyżki dla nas. My również zbieramy swoje informacje. Wszystko zależy od tego, jakie dane będą ze sobą w środę porównywane. Jeśli ministerstwo pokaże, że 70 proc. z nas dostało podwyżki, a my udowodnimy, że tylko 30 proc., to będzie to bardzo skrajna różnica.
Przypomnijmy, że fizjoterapeuci i diagności laboratoryjni domagają się podwyżek nie niższych niż 1200 złotych netto.
– Większość z nas za 5 dni pracy w tygodniu dostaje od 1650 do 2400 złotych netto – piszą przedstawiciele związków zawodowych.