Protest licealistów z I LO w Rzeszowie: Będą nam dyktować, jak mamy się ubierać?
Protest uczniów I Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie przeciw narzucaniu im zasad ubioru odbił się echem w całej Polsce. Zaczęło się w Internecie, ale przeniosło do „reala”. W poniedziałek licealiści manifestowali przed szkołą prawo do wyrażania siebie poprzez wygląd.
Wydarzenie pod nazwą „Protest przeciwko nowemu dress code’owi I LO” założyła kilka dni temu na Facebooku absolwentka liceum. Jak tłumaczy w jego opisie, powodem były słowa, które miały paść na wywiadówce oraz apelu, na którym jedna z nauczycielek szkoły miała nawoływać do stonowanego, bardziej klasycznego ubioru.
- Jak relacjonują uczniowie, na wywiadówce dyrektor placówki Piotr Wanat zaapelował do rodziców o „pilnowanie swoich córek”. „Wszyscy wiemy, w jakim kontekście. I wszyscy wiemy, jak bardzo było to krzywdzące” - czytamy w opisie wydarzenia.
Czego „nie wolno” nosić?
Organizatorka protestu wymienia też zalecenia szkoły, co do ubioru, zaznaczając, że dowiedziała się o nich od uczniów. Padają tam między innymi takie określenia jak:
- nieubieranie koszulek na ramiączkach,
- odpowiednia do szkoły bielizna,
- niepokazywanie dekoltu, ramion, brzucha, pleców,
- zakaz sztucznych paznokci,
- włosy spięte, w kolorze naturalnym, niefarbowane,
- delikatny makijaż, który miałby jedynie podkreślać urodę,
- zakaz noszenia przez chłopców krótkich spodni,
- stonowane kolory ubioru.
Te i inne „nakazy” nie spodobały się uczniom, dlatego facebookowe wydarzenie nawoływało do wzięcia udziału w proteście. Uczniowie mieli przyjść w poniedziałek do szkoły ubrani tak, jak im się podobało, ignorując statut. Później, o 12:30 wszyscy mieli zebrać się na szkolnym placu i wysłuchać manifestu.
W poniedziałkowym proteście ku zaskoczeniu samej organizatorki wzięło udział ok. 200 osób. Oprócz uczniów pojawili się również absolwenci „pierwszego”, którzy celowo zdecydowali się na dość odważne stylizacje. W ten sposób chcieli wspierać swoich młodszych kolegów.
- Nie jesteśmy dziwni, po prostu tak wyrażamy siebie - mówiła Maja, uczennica I LO. - Ten nowy statut to skandal i brak poszanowania dla człowieka. Może to jakieś wewnętrzne zarządzenie kuratorium z nadania jedynej słusznej partii rządzącej? - zastanawia się Karol, absolwent I LO.
Dyrektor liceum: to pogoń za sensacją
Wielu uczestników protestu odwoływało się do tego, że „pierwsze” od zawsze było bardzo tolerancyjną szkołą.
- Nie ma drugiego takiego liceum na Podkarpaciu, w którym uczniowie mogą poczuć się sobą. Jest pierwszym miejscem, w którym nikt nigdy nie czepiał się, że ubierzesz pstrokate spodnie czy koszulę. Sądzę, że tak powinno zostać - opowiadał Marek, absolwent I LO. - To jest bardzo istotny temat, zwłaszcza na Podkarpaciu, gdzie jednak jest dosyć mocna indoktrynacja prawicowa. Takie ostoje, jak „pierwsze”, po prostu są ważne, aby młodzi ludzie mogli czuć się akceptowani - uzupełniała Julka, uczestniczka protestu.
Jak się okazało, część uczniów, oburzających się na zmiany dotyczące dress codu, nie miało nawet pojęcia, że zostały one wprowadzone do statutu szkoły już w październiku. To właśnie dlatego dyrektor I LO, jednego z najbardziej prestiżowych, o ile nie najbardziej prestiżowego liceum w Rzeszowie i na Podkarpaciu, medialnym szumem wokół tego tematu od początku był bardzo zdziwiony.
Piotr Wanat, dyrektor I Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Stanisława Konarskiego w Rzeszowie, podkreśla, że wiele zarzutów skierowanych w stronę władz szkoły było po prostu przekłamanych. Na czele z tym, że uczniowie jak mantrę powtarzali, iż nakazuje się im nawet zakładanie odpowiedniej bielizny.
Tymczasem kwestia bielizny odnosiła się do przypadku uczennicy, która do szkoły wybrała się ubrana w koszulę, na którą - wzorem jednego z domów mody - założyła biustonosz. To właśnie dlatego dyrektor miał poprosić na wywiadówce rodziców, by zwracali większą uwagę na to, jak ubierają się na lekcje ich dzieci.
- Dress code obowiązuje już od jesieni, to nic nowego. Na wywiadówce zwróciłem jedynie uwagę na to, że szkolne korytarze to nie wybieg. Trzeba stonować makijaż czy cekiny. To samo wytłumaczyła spokojnie na apelu pani dyrektor Palczak. To zostało wykoślawione, organizatorka protestu, nasza absolwentka, nie była, nie słyszała, wie wszystko z trzeciej ręki. Nie będziemy nikogo „ścigać” tylko ze względu na to, jak wygląda. Trzeba jednak znać granice - mówił Piotr Wanat, dyrektor I Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie.
Aby zażegnać kryzys, dyrektor postanowił spotkać się w tej sprawie z przedstawicielami uczniowskiego samorządu. Poniedziałkowe spotkanie odbyło się za zamkniętymi drzwiami, bez udziału mediów. Jedynymi osobami z zewnątrz była przedstawicielka rady rodziców oraz była rzeszowska radna Marta Niewczas, absolwentka szkoły, która prowadzi obecnie zajęcia na uczelni poświęcone kwestiom kultury akademickiej i protokołu dyplomatycznego.
Strony rozmawiały ze sobą kilka godzin. Ostatecznie doszło do porozumienia, ale żeby uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji, postanowiono wspólnie stworzyć sejmik uczniowski. Co kwartał członkowie sejmiku mają spotykać się z dyrekcją i nauczycielami i wtedy poruszać kwestie, które są ważne dla licealistów.
- Wszyscy jesteśmy dotknięci, pokiereszowani, bo cysterny hejtu wylały się na moją osobę i na szkołę. To są duże straty wizerunkowe, ale mam nadzieję, że z tego doświadczenia wszyscy wyjdziemy wzmocnieni
- wyjaśniał dyrektor.
Bunt i niewiedza
Jak podsumowuje Marta Niewczas, pokrzepiające w tej sytuacji jest to, że młodzież tak świetnie potrafi dziś walczyć o siebie, o swoje prawa.
- Uczniowie byli do spotkania świetnie przygotowani. Wcześniej skontaktowali się z fundacjami broniącymi tych praw. Zabrakło im jednego: poza znajomością prawa i konstytucji zapomnieli, że jest jeszcze prawo zwyczajowe, które nakazuje zachowanie stosownego stroju do miejsca, w którym się znajdujemy - mówi. - Szkoła jest placówką edukacyjną, miejscem publicznym, a w tych należy się odpowiednio zachowywać i ubierać. Dress code jest przecież w teatrze, filharmonii, na pogrzebie, weselu i wszędzie tam poprzez ubiór, po pierwsze, okazujemy szacunek, a po drugie, kreujemy swój wizerunek - zaznacza Marta Niewczas.
I podkreśla, że odpowiedni wizerunek jest kluczem do osiągnięcia sukcesu w biznesie, który przecież wprowadził właśnie pojęcie dress code’u.
- Czy mielibyśmy zaufanie do lekarza bez białego kitla albo księdza bez sutanny? Nie, bo to wizerunek buduje zaufanie. W całej tej sprawie uczniom zabrakło właściwej edukacji. A przecież w podstawie programowej szkół dla lekcji wychowawczych są elementy savoir-vivre’u. Kiedy zapytałam, kto je miał, zgłosiły się 2 osoby
- opowiada Niewczas.
- A kiedy młodzieńczy bunt i chęć wyróżniania się łączy się ze zwykłą niewiedzą tego, co wypada, a co nie, kończy się właśnie niedostosowaniem ubioru do sytuacji. Dziś, niestety, młodzi ludzie nie wynoszą tego z domów, bo pochodzą z różnych środowisk, mają różne standardy, często ich sytuacja rodzinna jest skomplikowana. A do tego dochodzi to, co widzą w internecie. Każda dziewczyna chce być jak Kim Kardashian - dodaje.
Czy rzeszowska młodzież zrozumiała, że etykieta, którą wymuszają takie miejsca jak szkoła nie jest równoznaczna z naruszaniem ich wolności?
- Myślę, że tak, bo sami poprosili o to, by z tego tematu ich przeszkolić. Muszą jednak na przyszłość pamiętać, że za słowa wypowiadane w przestrzeni publicznej i Internecie trzeba wziąć odpowiedzialność, bo cała ta sytuacja wyrządziła „pierwszemu” wiele szkody - mówi Marta Niewczas. - Ucierpiał prestiż szkoły, którą ukończyło wiele szanowanych, znanych osób i tego nie da się tak po prostu załatwić wysłaniem do mediów oświadczenia, jak planowali uczniowie. To o tyle trudna, ale cenna lekcja, że taka sama sytuacja z pomówieniem, plotką, niezrozumieniem może kiedyś dotknąć samych uczniów - podkreśla.