Przeciwko komunistom. Losy partyzanckiej ofensywy na Zamojszczyźnie
Jedna z najsłynniejszych akcji polskiego antykomunistycznego podziemia niepodległościowego na Zamojszczyźnie odbyła się 8 maja 1946 r. Tego dnia więzienie w Zamościu zaatakował oddział WiN pod dowództwem Romana Szczura ps. "Urszula". Otwarto wówczas wszystkie cele i uwolniono ponad 300 osób. Sławę zdobył także atak połączonych sił WiN i UPA na Hrubieszów oraz brawurowy „rajd Podkowiaków” do amerykańskiej strefy okupacyjnej.
To były wydarzenia bez precedensu. Nic dziwnego, że szeroko je w kraju komentowano. Niestety, losy dzielnych żołnierzy polskiego podziemia były niezwykle tragiczne. Dowiadujemy się o tym m.in. z pozostawionych przez nich pamiętników. Niektóre z nich są barwnymi, pełnymi emocji, lecz często zapomnianymi źródłami historycznymi. Taki przez lata był m.in. dziennik Bolesława Polakowskiego ps. „Wiarus”.
Połowa żołnierzy płakała
Urodził się on w 1924 r. w Szczebrzeszynie. Do partyzantki trafił w grudniu 1943 r. Znalazł się w oddziale AK por. Tadeusza Kuncewicza ps. „Podkowa”. Tak opisywał ostatnie dni przed wkroczeniem na Zamojszczyznę oddziałów radzieckich: „Przez (niemieckie) radio nadano, że Zamość, Hrubieszów i Sokal są zagrożone przez trzy sowieckie dywizje pancerne, które przerwały front i idą w tym kierunku” - pisał „Wiarus” 23 i 24 czerwca 1944 r. „Jak donosi komunikat radia niemieckiego, wczoraj zaczęła się już od godziny 4.00 ofensywa sowiecka na odcinku od Witebska po Sokal. Może Bóg da, że się już skończy (wojna), aby tylko przeżyć, w co wątpię”.
Pod koniec czerwca partyzanci „Podkowy” urządzili zasadzkę w okolicy wsi Rapy. Zabito wówczas kilkunastu żołnierzy niemieckich. To była jedna z ostatnich akcji przeciwko okupantom spod znaku swastyki, którzy wkrótce z Zamojszczyzny uciekli. Po nich przyszli Rosjanie.
„Wielki dzień dla nas, to znaczy dla tych, którzy dotychczas siedzieli w lesie” - pisał 26 lipca Bolesław Polakowski. „Rano wchodzimy od strony Kawęczynka do Szczebrzeszyna. Pierwsza wchodzi nasza kompania (…). Ludzie witają nas, jak tylko mogą. „Śmigło”, który obecnie jest szefem naszej kompanii, zatyka chorągiew polską na ratuszu, po czym idziemy dalej, na Klemensów. Po drodze spotykamy patrole sowieckie, które witają nas jak sprzymierzeńców. Po krótkim postoju wracamy z Klemensowa i zajmujemy na koszary budynki szkolne w Szczebrzeszynie”.
Radość nie trwała długo. Bo akowcy dostali od nowych, komunistycznych „sojuszników” propozycję, która ich oburzyła. Namawiano ich do wstąpienia w szeregi armii Berlinga, która wraz z Sowietami przyszła zza Buga. Gdyby tego nie zrobili, mieli zostać rozbrojeni. Nie było zatem wyboru.
„Wszyscy mieli w oczach łzy żalu i nienawiści za hańbiące nas postępowanie gen. Berlinga, połowa żołnierzy dosłownie płakała” - pisał 27 lipca 1944 r. Polakowski. „Podkowa” pierwszy zniszczył swoją broń (była to pepesza, którą otrzymał od sowieckich partyzantów). Za jego przykładem poszła najpierw cała nasza kompania, a potem pozostałe (…). Dwaj Sowieci i berlingowiec w milczeniu obserwowali, jak żołnierze, patrząc na nich z nienawiścią, łamali i niszczyli swoją broń. Krótkim zasalutowaniem, oddawszy cześć swoim oficerom oraz stercie żelastwa, gdzie spoczywała ich nieodstępna towarzyszka - broń, ze łzami w oczach i nienawiścią w sercach, już jako cywile, odchodziliśmy do swoich domów”.
Polakowski długo pamiętał gorycz tamtych wydarzeń. Partyzanci większość broni jednak zatrzymali. Sowietom oddali jedynie „szmelc”, a oddział nie został rozwiązany.
Akcja „Kierat”
W połowie 1944 r. w zamojskim Inspektoracie AK działało ponad 3,4 tys. partyzantów oraz ponad 400 podoficerów i oficerów. Po wejściu Sowietów musieli się oni zmierzyć z nową, komunistyczną rzeczywistością. 30 lipca w zamojskich koszarach rozbrojono kompanie AK ppor. Edwarda Lachawca ps. „Konrad” oraz ppor. Józefa Kaczoruka ps. „Ryszard” (partyzanci weszli jako pierwsi do opuszczonego przez Niemców Zamościa). Szybko ruszyła potężna fala prześladowań, rewizji i obław. Schwytanych Sowieci więzili m.in. w okrytej ponurą sławą, przejętej po gestapo kamienicy Czerskiego przy ul. Żeromskiego w Zamościu.
W drugiej połowie 1944 r. oraz w 1945 r. główne operacje przeciwko podziemiu niepodległościowemu przeprowadzały oddziały NKWD. Zajmowały się one likwidacją grup partyzanckich oraz przeprowadzaniem tzw. akcji oczyszczających. Stosowano także deportacje, aresztowania oraz ściągano dostawy obowiązkowe. Potem tę rolę przejął polski Urząd Bezpieczeństwa. Akowcy wielokrotnie próbowali nawiązać kontakt z Armią Czerwoną. Bez skutku. Zażądano od nich jedynie, aby podporządkowali się Polskiemu Komitetowi Wyzwolenia Narodowego To nie było możliwe.
W końcu Komenda Główna AK podjęła decyzję o zbrojnym przeciwstawieniu się sowieckiej przemocy. 19 stycznia 1945 r. gen. Leopold Okulicki, który przejął dowodzenie nad AK, wydał rozkaz o rozformowaniu podziemnej armii. W jej miejsce powołano Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj, a 2 września 1945 r. utworzono w Warszawie Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”. Żołnierze WiN (oraz innych podziemnych organizacji) kontynuowali walkę, ale tym razem tylko z komunistami. Włączył się w nią m.in. oddział dowodzony przez Romana Szczura ps. „Urszula”.
To był niezwykły, utalentowany dowódca. Urodził się 15 sierpnia 1910 r. w kolonii Roszki Udryckie (pow. zamojski). Na początku lat 30. ub. w. trafił do Centralnej Szkoły Korpusu Ochrony Pogranicza w Ossowcu, następnie odbywał służbę wojskową w 8. Batalionie KOP w Stołpcach, a potem w 52. Pułku Piechoty w Złoczowie, gdzie zdobył oficerskie szlify.
W 1939 r. Roman Szczur znalazł się w sowieckiej niewoli. Udało mu się jednak zbiec z transportu jadącego do ZSRR. Powrócił do rodzinnej wsi, gdzie utworzył grupę konspiracyjną. Nawiązała ona kontakty z tworzącą się Służbą Zwycięstwu Polski, a potem wstąpiła w szeregi tej organizacji. „Urszula” szybko awansował. W 1941 r. był już szefem placówek Armii Krajowej w Starym Zamościu i Nieliszu. Prowadził m.in. kursy podoficerskie oraz organizował akcje bojowe (zabijano konfidentów, niszczono tory itd.). Potem pełnił funkcję dowódcy WiN-u na terenie Starego Zamościa. Dowodzeni przez niego partyzanci rozbili m.in. posterunek Milicji Obywatelskiej w Skierbieszowie. Nie tylko.
3 grudnia 1944 r. oddział „Urszuli” przeprowadził w zamojskim przedmieściu „Majdan” słynną akcję o kryptonimie „Kierat”. Jak ona wyglądała? Do zamojskiego PUBP doniesiono, że obok jednego z miejscowych domów zakopano amunicję, broń i radio. We wskazane miejsce pojechała grupa ubeków w asyście milicji. Gdy zaczęli kopać, wybuchła mina ukryta przez partyzantów. Zginęło 11 osób, w tym Józef Kowalski, zastępca kierownika PUBP w Zamościu oraz ośmiu innych pracowników tego urzędu.
Nie była to jedyna głośna akcja.
Atak na Hrubieszów
Gdy Zamojszczyzna została „wyzwolona” przez wojska sowieckie, więzienie w Zamościu przekazano Wydziałowi Więziennictwa i Obozów Resortu Bezpieczeństwa Publicznego. Zamykano w nim żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego, ale także członków UPA oraz m.in. Niemców i „volksdeutschów”. Warunki za panowania nowej władzy się nie poprawiły. Nowością był jednak więzienny pokój, który wyposażono w specjalne urządzenie do rażenia przesłuchiwanych prądem.
W grudniu 1944 r. w zamojskim więzieniu przebywało 187 osadzonych (w tym 20 kobiet). To się szybko zmieniało. Wiadomo, że wiosną następnego roku przebywało tam już ponad 300 osadzonych. W więzieniu zaczęto wykonywać wyroki śmierci. W latach 1944 -1949 taki los spotkał ok. 60 osób.
Więźniów związanych z konspiracją próbowano ratować. W sierpniu 1944 r. pięciu partyzantów pod dowództwem Józefa Śmiecha ps. „Ciąg” wtargnęło do zamojskiego więzienia. Uwolniono wówczas 18 członków podziemia. W październiku tego roku podobną akcję przeprowadziło kilku partyzantów pod dowództwem Edwarda Błaszczaka ps. „Grom”. Bez jednego wystrzału udało się wówczas opanować więzienie, a potem uwolnić trzech akowskich dowódców. Byli to: Józef Kaczoruk ps. Ryszard, Jan Turowski ps. „Norbert” oraz Henryk Kapłon ps. „Żuraw”. Ponadto uwolniono kilkudziesięciu innych politycznych więźniów.
Jednak najsłynniejsza tego typu akcja odbyła się 8 maja 1946 r. Kilkunastoosobowy oddział dowodzony przez Romana Szczura zaatakował wówczas zamojskie więzienie. Partyzanci otworzyli cele i uwolnili 301 więźniów. Wśród nich była m.in. Regina Nowakowska ps. "Przepiórka" (torturowano ją i przypalano prądem podczas przesłuchań), Jan Gleń ps. "Nurt", żołnierz AK z Tyszowiec oraz Marian Petz ps. "Dąb", żołnierz AK, a później WiN-u z Zawalowa.
Nie tylko w Zamościu dochodziło do akcji, które były potem szeroko komentowane w całym kraju. 27 maja 1946 roku oddziały WiN i UPA - które na Zamojszczyźnie zaczęły w tym czasie współpracować - wspólnie zaatakowały Hrubieszów. W miejscowym dworku De Chateau stacjonowała wówczas jednostka NKWD w sile 150 ludzi, a w koszarach, na północnym brzegu Huczwy, rozlokowano 5 pułk piechoty (służył w nim wówczas por. Wojciech Jaruzelski) oraz dowództwo 32. odcinka WOP. Ukraińcy napadli na „dworek NKWD”, WiN-owcy opanowali natomiast m.in. siedzibę PUBP i uwolnili kilkudziesięciu więźniów. Rozstrzelali też dwóch funkcjonariuszy „bezpieki”. O świcie (28 maja 1946 r.) partyzanci wycofali się z miasta. „Leśni” dali o sobie znać także m.in. w Szczebrzeszynie.
Amerykańska kurtka zrzutowa
„O godzinie 1.15 w nocy obudziły nas wściekłe serie karabinów i wybuchy granatów, jakieś 100-120 metrów od nas. Nie mogliśmy się dokładnie zorientować co znaczy ta strzelanina” – pisał w swoim dzienniku pod datą 29 grudnia 1946 r. Zygmunt Klukowski, lekarz i społecznik ze Szczebrzeszyna. „Dopiero rano dowiedzieliśmy się, że zaatakowano dom, w którym mieszkał komendant posterunku milicji Zaidlic. Strzelanina trwała równo pół godziny. Została zabita Godlewska, w pozycji leżącej na łóżku. Śpiące obok niej trzyletnie dziecko ocalało. Zaidlic z początku ostrzeliwał się, potem wyskoczył przez okno i zdołał uciec. Jest tylko lekko ranny w nogę. Część domu rozwalono zupełnie”.
Akcję przeprowadzili partyzanci dowodzeni przez Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” . Wywołała szybką reakcję. O godz. 5 rano miejscowi ubecy zjawili się w szczebrzeszyńskim szpitalu. „Szukali rannego. Twierdzili, że takowy musi być, ponieważ na placu walki znaleziono zakrwawioną, amerykańską kurtkę zrzutową” – pisał Klukowski.
Ubecy skontaktowali się także z kancelarii szpitalnej z szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Zamościu. Naradzali się w sprawie wojskowego wsparcia. Byli w kłopocie, bo – jak dowiedział się Klukowski – 8. pułk piechoty z Zamościa odmówił im współpracy. Wyglądało na to, że żołnierze nie chcieli się z partyzantami bić.
„Zdarzenie to wywołało wyraźną sensację. Tłumy ludzi oglądają rozwalony dom. Bardzo wiele osób żałuje, że Zaidlic uciekł, bo sympatią się nie cieszył – notował w swoim dzienniku Klukowski.
„Leśni” na Zamojszczyźnie nie byli osamotnieni. Szacuje się, że w 1945 r. w partyzantce działało od 13 do 17 tys. osób, zgrupowanych w kilkuset oddziałach partyzanckich. Początkowo spontaniczne wystąpienia zbrojne na terenie kraju przerodziły się w prawdziwą, partyzancką ofensywę. W wielu miejscowościach organizowano napady i zamachy na funkcjonariuszy NKWD, UB, MO i PPR. Rozbijano też siedziby bezpieki oraz więzienia.
Komunistyczny aparat bezpieczeństwa był jednak coraz sprawniejszy. Jeszcze w 1945 r. tylko na Zamojszczyźnie służby bezpieczeństwa przeprowadziły 28 operacji, m.in. w Skierbieszowie, Nieliszu, Majdanie Tuczępskim, Turobinie, Grabowcu i Kolonii Kornelówka. Zabito 38 partyzantów, a 490 członków podziemia niepodległościowego zostało aresztowanych. W 1946 r. UB przeprowadził 92 podobne akcje przeciwko partyzanckim oddziałom. Aresztowano 391 partyzantów. Schwytanych skazywano na kary śmierci lub długoletniego więzienia. To przyniosło skutek. W 1947 r. zamojskie podziemie zostało właściwie rozbite.
„Bezpieka” próbowała dopaść także „Urszulę” i jego podkomendnych. Latem i jesienią 1946 r. Odpowiedzialnym za to przedsięwzięcie został ppor. Andrzej Kolano, wiceszef PUBP w Zamościu. „Urszuli” nie udało się jednak schwytać. Musiał z Zamojszczyzny uciekać. Wyjechał na ziemie zachodnie PRL (tzw. odzyskane), a potem znalazł się w Warszawie. 22 marca 1947 r. przed komisją amnestyjną działającą przy stołecznym WUBP ujawnił swoją działalność w szeregach AK i WiN-u. Na razie darowano mu wolność.
Śmierć „Urszuli”, rajd „Podkowy”
Roman Szczur pojechał wówczas do Nowej Soli na Dolnym Śląsku. W połowie marca 1949 wraz z dwoma innymi byłymi żołnierzami WiN-u napadł na Bank Spółdzielczy w tej miejscowości. Była to tzw. akcja rekwizycyjna. Zdobyte pieniądze (ponad 1,6 mln zł) miały być przeznaczone na pomoc ukrywającym się żołnierzom podziemia oraz ich rodzinom. Został jednak rozpoznany. Funkcjonariusze UB zatrzymali go na dworcu kolejowym w Ostrowie Wielkopolskim. Postawiono go przed Wojskowym Sądem Rejonowym we Wrocławiu i skazano na karę śmierci. Roman Szczur został rozstrzelany.
„Urszula” oraz jego podkomendni długo czekali na jakiekolwiek upamiętnienie. To się w końcu udało. W 2010 r. (m.in. z inicjatywy kombatantów AK) na ścianie zamojskiego więzienia wmurowano poświęconą im tablicę.
Niezwykłe były także losy części oddziału Tadeusza Kuncewicza ps. „Podkowa”. W 1945 r. „Podkowiacy” przeprowadzili ok. 20 akcji bojowych, nie tylko na terenie Zamojszczyzny (organizowano m.in. napady na posterunki MO). 26 kwietnia wspólnie z oddziałem „Zapory” opanowali Janów Lubelski. Uwolnili kilkanaście osób z miejscowego więzienia, głównie akowców, żołnierzy Powstania Warszawskiego. Jednak „bezpieka” i NKWD była na tropie oddziału. Wówczas zapadła decyzja: „Podkowa” wraz z 22 ochotnikami postanowili, iż przedostaną się do amerykańskiej strefy okupacyjnej i opowiedzą aliantom o komunistycznym terrorze, którego byli świadkami.
21 czerwca 1945 oddział wyruszył ze Szperówki (to dzielnica Szczebrzeszyna). Potem wszystko potoczyło się jak w sensacyjnym filmie. Partyzanci „Podkowy” zdobyli mundury żołnierzy WP i i „legalne” rozkazy wyjazdu, a na przejętą ciężarówkę marki „Studebaker” załadowali zapasy żywności. Do przebycia było ponad 1,5 tys, kilometrów. Bez żadnych kłopotów je przemierzyli, a potem przekroczyli granicę na Nysie. Mieli jednak podobno niedokładne mapy i dlatego zamiast w Dreźnie znaleźli się w Czechosłowacji. Wówczas doszło do dramatycznej sytuacji.
W miejscowości Sluknov zamojscy partyzanci zabili niejakiego Josefa Sindelara, porucznika czechosłowackiego wywiadu oraz jego kierowcę (okoliczności ich śmierci nadal nie są do końca wyjaśnione). Polacy zabrali zabitym auto i pojechali dalej. Byli jednak ścigani przez czechosłowacką bezpiekę. Dlatego zaczęli kluczyć po wertepach i górskich ścieżkach. Ten marsz trwał dwa dni.
10 lipca 1945 r. „Podkowiacy” dotarli do miasteczka Loket, gdzie stacjonowała amerykańska jednostka gen. Pattona. Partyzanci oddali "aliantom" broń i przez kilka dni odpoczywali. Amerykanie okazali się jednak lojalni wobec czechosłowackiego sojusznika. Partyzantów aresztowano i przekazano czechosłowackiej bezpiece i sowieckiemu NKWD. Byli potem poniżani, bici i torturowani. Podczas jednego z transportów zdesperowani partyzanci, z gołymi rękami rzucili się na swoich oprawców. Bunt nie mógł się udać. Zabito 8 partyzantów (niektóre źródła mówią o dziewięciu). Pozostałych „Podkowiaków” przekazano polskiej bezpiece dopiero 12 lipca 1947 r.
W czasie procesu „Podkowa” przyjął na siebie odpowiedzialność za działalność oddziału. Został za to skazany na 10 lat więzienia (wyrok odsiedział w całości). Zmarł 8 lutego 1991 r. w Warszawie. Wobec jego żołnierzy zastosowano amnestię.
Takich tragicznych losów było niestety wiele.
Pogrzeby
Oddział Jana Leonowicza ps. „Burta” także stoczył na Zamojszczyźnie wiele potyczek z funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej oraz Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Grupa przeprowadziła również akcje dywersyjne m.in. w Suścu, Dyniskach i Tarnawatce oraz wykonywała m.in. wyroki na agentach UB.
Bezpieka dopadła „Burtę” 9 lutego 1951 r. Zorganizowano wówczas zasadzkę we wsi Nowiny (powiat tomaszowski). Leonowicz został zabity, a jego zwłoki przywieziono do Tomaszowa Lub. Przez dwa tygodnie ciało partyzanta było wystawione na widok publiczny, przed miejscowym budynkiem PUBP. Zwłok „Burty” nigdy nie odnaleziono. Uważa się, że funkcjonariusze mogli je zakopać w sąsiedztwie swojej tomaszowskiej siedziby lub gdzieś przy drodze z Tomaszowa Lub. do Zamościa.
Przez dziesiątki lat nie było także znane miejsca pochówku „Urszuli”. Wiadomo jednak było, że Roman Szczur został rozstrzelany na dziedzińcu więzienia przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. Jego szczątki odnaleziono w listopadzie 2011 r. na miejscowym Cmentarzu Osobowickim, a zidentyfikowano 17 maja 2019 r. W 2021 r. „Urszula” wrócił w rodzinne strony. Uroczystość pogrzebowa trwała na Zamojszczyźnie dwa dni. 3 marca trumna ze szczątkami Romana Szczura została przewieziona do zamojskiego Kościoła Garnizonowego. Tam odbyła się msza żałobna. Następnego dnia szczątki „Urszuli” przetransportowano do Radecznicy. Kondukt pogrzebowy przeszedł ulicami tej miejscowości, odbyła się kolejna msza, a potem trumnę złożono w krypcie znajdującej się w podziemiach miejscowej Bazyliki - w wojskowej, honorowej asyście.
„Miejsce pochówku zostało wybrane ze względu na zasługi ojców Bernardynów, którzy w latach II wojny światowej, a później komunistycznego terroru, wspierali działalność podziemia niepodległościowego oraz walkę o wyzwolenie Ojczyzny” – podkreślał wówczas w piśmie skierowanym do mediów Lech Sprawka, wojewoda lubelski.
Nie były to jedyne państwowe pogrzeby, które pozostały w pamięci okolicznych mieszkańców. W tym roku przypada 70 rocznica śmierci Mariana Pilarskiego ps. „Jar”, zasłużonego komendanta Obwodu Inspektoratu Zamojskiego WiN oraz Stanisława Biziora ps. „Eam” który pełnił m.in. obowiązki komendanta żandarmerii Obwodu Zamojskiego WiN. Obaj zostali w 1952 r. zamordowani w Lublinie przez komunistyczne władze, a potem pogrzebano ich w bezimiennych mogiłach na miejscowym cmentarzu przy ul. Unickiej. Ich szczątki udało się odnaleźć w 2017 r. Także z honorami spoczęli w radecznickim klasztorze.
- To były piękne, ważne dla naszej społeczności pogrzeby. Bohaterom oddano odpowiednie honory – podkreśla Marian Szuper, wójt gminy Radecznica. - Spoczęli też w godnym miejscu. Bo w radecznickiej Bazylice znajduje się specjalna krypta żołnierzy niezłomnych. Warto podkreślić, że to jest jedyne takie miejsce w Polsce. Pochowano tam już sześciu bohaterów. Wielu żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego nadal spoczywa jednak w bezimiennych mogiłach. Trzeba zrobić wszystko, żeby ich szczątki odnaleźć i godnie pogrzebać. To im się należy.