Rozmowa „Gazety Pomorskiej" z dr. Januszem Kucharczykiem, filozofem, o tym, czy Polacy mogą się ze sobą dogadać.
- O nocnych rodaków rozmowach” pisał w 1830 roku Mickiewicz. Symboliczny był w historii Polski ten stół i nocne rozmowy. Coraz trudniej nam dziś usiąść naprzeciw siebie.
- Konflikty przy tym stole bywały zawsze, myślę jednak, że kiedyś, ze względu na większą ciekawość innych, ludzie chętniej podejmowali dialog. Jeszcze w początkach III RP te rozmowy były bardziej życzliwe. Dzisiejsze podziały są bardzo daleko idące - ogromny jest poziom agresji, podejrzliwości i wzajemnych niechęci. To paradoks, bo za sprawą internetu rozmawiamy ze sobą częściej i chętniej niż kiedyś. Jeśli dyskusja ma przynieść pozytywny efekt, podstawą jest założenie dobrej woli u dyskutanta i chęć wysłuchania go. A tego często brakuje. To powrót do plemiennego myślenia, które mniej się już wyraża w sporach narodowych czy religijnych, a częściej w konfliktach światopoglądowych czy politycznych. Poczucie plemienności ma dobre aspekty, ale jego ubocznym skutkiem jest postrzeganie myślących inaczej jako wrogów.
- Może jednym z powodów jest to, że nauki takie jak filozofia, której istotą jest dialog, zostały ośmieszone i zaszufladkowane jako nieszkodliwe dziwactwo?
- Filozofia uznana została za dziedzinę wiedzy zajmującą się rzeczami skrajnie abstrakcyjnymi, relatywizowaniem wszystkiego, mędrkowaniem o sprawach niepotrzebnych nikomu. Zapomniano, że częścią filozofii jest dialektyka - sztuka prowadzenia dialogu opartego o zasady logiki, które każdy powinien wynieść ze szkoły wraz z umiejętnością słuchania i prowadzenia dialogu w sposób merytoryczny. Tymczasem często wtórnie racjonalizujemy swoje emocjonalne wybory, negując wybory dokonywane przez innych. Umiejętność prowadzenia sporu jest ogromnie ważna, bo buduje wzajemne zaufanie, bez którego rozwój jest bardzo utrudniony.
- A może po prostu PRL przykryła realne konflikty ideowe, tworząc złudzenie, że jesteśmy po jednej stronie, więc nic nas nie dzieli?
- Ten PRL-owski podział „my” kontra władza nadal ma swoje zastosowanie, tyle że zarówno sympatycy KOD, jak i PiS uważają się za spadkobierców Polski zbuntowanej wobec autorytarnej władzy. Podobny konflikt toczy się również w USA, ale tam istnieje jednak silne poczucie wspólnej państwowości, co łączy republikanów z demokratami. W Polsce tym innym odmawiamy bycia częścią „nas”, częścią narodu.
- Ale czy wspólnota narodowa jest wartością, wokół której warto się jednoczyć? Dla wielu młodych jest mniej warta niż dostęp do internetu.
- Na pewno jest to wartość mniejsza niż kiedyś. Stosunkowo niewielkie przywiązanie do tej wspólnoty deklaruje pokolenie dzisiejszych 30-40-latków, ale młodsi odkrywają tę wspólnotę na nowo. Nierzadko za sprawą ekonomii - zauważając, że kapitał ma narodowość i istnieją tego konsekwencje. Znaczenie narodu na pewno jest większe niż przewidywano to kilkanaście lat temu, ale sam nie do końca mam pewność, w którą stronę nas to zawiedzie.
- Czy wierzący i niewierzący są w stanie usiąść do stołu i wymyślić nowe reguły wspólnego życia?
- Obie strony popełniają dużo błędów przy definiowaniu przeciwnika. Co ciekawe, często osoby atakujące chrześcijaństwo stosują zasady, które to chrześcijanie wnieśli do etyki europejskiej. Warto zdobyć się na wysiłek i zmianę obecnej narracji. Jednoznaczne kojarzenie chrześcijaństwa z płonącymi stosami jest krzywdzące, ale odrzucanie tego skojarzenia przez chrześcijan - również. Podobnej korekty wymagają idee rewolucji francuskiej. Mamy w Europie wiele wspólnych wartości. Najważniejszą z nich jest poszanowanie dla ludzkiej indywidualności. Chrześcijaństwo ciągle może być źródłem dla Europy, pod warunkiem że nie będzie traktowane jak kij bejsbolowy służący do okładania przeciwnika w dyskusji frazesami o „cywilizacji europejskiej” i „wartościach chrześcijańskich”.