Przeliczanie liczby głosów na mandaty poselskie
Tematem dnia są wybory. W niedzielę zadecydujemy o tym, jak będzie wyglądał podział miejsc na Sali Sejmowej pomiędzy poszczególne partie, a to zadecyduje o składzie rządu i kierunku polityki. To ważna sprawa i powinniśmy wszyscy skorzystać z prawa do wyrażenia własnej opinii, bo najbardziej nieracjonalnie postępują ci, którzy najpierw nie głosują, a potem narzekają na wyniki.
Jednak pomiędzy wynikiem głosowania, to znaczy liczbą głosów, jaką my jako wyborcy oddamy na jakąś partię, a liczbą mandatów poselskich, jakie otrzymają przedstawiciele tej partii, jest sposób przeliczania, znany jako metoda D’Hondta. Warto ją poznać, bo jej skutki bywają zaskakujące.
Metoda D’Hondta służy do tego, żeby przeliczyć proporcje liczby głosów na proporcje liczby posłów. Trzeba jednak uwzględnić fakt, że liczba posłów musi być liczbą całkowitą i trzeba to zrobić w sposób zmierzający do tego, żeby w parlamencie nie było zbyt wielu partii, bo to utrudnia podejmowanie decyzji. Metoda D’Hondta faworyzuje więc partie duże, mające silne poparcie wyborców, a dyskryminuje partie małe. W Polskiej ordynacji wyborczej ta właściwość opisywanej metody jest dodatkowo wzmacniana przez stosowanie tak zwanych progów wyborczych. Jeśli partia nie uzyska więcej niż 5% głosów - nie dostaje żadnych mandatów. Dla koalicji kilku partii ten próg jest wyższy i wynosi 8%
Jak działa metoda D’Hondta?
Otóż opiera się ona na zasadzie przydzielania kolejnych mandatów w procesie kolejnych rund. W każdej rundzie przydziela się jeden mandat dla partii, która może się wykazać największym wskaźnikiem sukcesu. Wskaźnik ten jest wynikiem dzielenia liczby głosów uzyskanych przez tę partię przez liczbę już uzyskanych mandatów powiększoną o 1.
W pierwszej rundzie nikt jeszcze nie uzyskał żadnego mandatu, więc wszystkie partie stają do konkursu z tą liczbą głosów, jaką uzyskały w wyborach. Zwycięska patia dostaje jeden mandat, ale w następnej rundzie wskaźnik jej sukcesu zostanie zmniejszony do połowy (początkowa liczba głosów będzie dzielona przez 1 + 1 już zdobyty mandat). Powiedzmy, że znowu wygra, będzie więc już miała 2 posłów, ale jej wskaźnik sukcesu to będzie liczba głosów wyborców podzielona przez 3 (1 + 2 posłów).
Wyobraźmy sobie, że tym razem nienaruszona (bo wciąż dzielona przez 1) liczba głosów innej partii da jej największy wskaźnik sukcesu. Partia ta dostanie jeden mandat, ale od tej pory jej wskaźnik sukcesu będzie odpowiadał tylko połowie uzyskanych głosów.
Ta procedura jest powtarzana aż zostanie wybranych tylu posłów, ilu sumarycznie mieści nasz parlament (460). Wydaje się, że jest to skomplikowane, ale w rzeczywistości opisana metoda bardzo skutecznie funkcjonuje w polskiej praktyce politycznej, poczynając od 1993 roku z wyłączeniem 2001 roku.
Żeby to oswoić, proponuję Państwu zabawę (z dziećmi, niech rosną na świadomych obywateli!), w której będzie wyłaniany domowy parlament. Najpierw trzeba stworzyć partie. Może być partia Mamy, Taty, Dziecka i Pieska. Potem na karteczkach wpisujemy „liczbę głosów” uzyskanych przez te partie - najlepiej korzystając z rzutów kostką. Trzeba tych rzutów dużo (po 5 dla każdej „partii”), żeby było dużo „głosów wyborców”. Potem, stosując opisaną metodę D’Hondta, wyłaniamy skład 10-osobowego „domowego sejmu”. Przy obliczaniu wskaźników sukcesu przyda się kalkulator, a wyniki w kolejnych rundach trzeba zapisywać na karteczkach. Ale zabawa jest świetna. Próbowałem!
Po wypełnieniu wszystkich 10 mandatów w domowym sejmie będzie można w nim uchwalać, co robimy w niedzielę albo kto ma wynieść śmieci.
I jeszcze ciekawostka:
Metodę podobną do D’Hondta proponował już w 1792 roku Thomas Jefferson przy wyborach w USA!