Przemysław Wipler: Polska żywność zdobywa Europę, zdobędzie i Kanadę
Zdrowa żywność wyprodukowana w Polsce to jest nasz hit eksportowy. I tym się różnimy od np. Holandii, gdzie żywność jest bardzo „chemiczna” - uważa Przemysław Wipler, wiceprezes Partii Wolność.
Pana zdaniem CETA - umowa z Kanadą o wolnym handlu - to dla naszego rolnictwa więcej szans czy zagrożeń?
CETA to jest szansa, że w Polsce będzie więcej miejsc pracy. Różne zakłady produkcyjne czy też rolnicy, którzy mają efektywne gospodarstwa, będą mogli więcej sprzedawać swoich produktów do Kanady, a w istocie - także do USA oraz Meksyku. I będą wygrywać konkurencję na tamtych rynkach, tak jak wygrywają od kilkunastu lat w krajach Unii Europejskiej. Liczba firm, także z Podlaskiego, które eksportują tam swoje produkty, wzrosła znacząco. To z kolei powoduje rosnącą zamożność ludzi, którzy dostarczają produkty, którzy z nimi współpracują, są ich podwykonawcami czy dostawcami. To buduje bogactwo.
Oferuję 1000 zł każdemu państwa Czytelnikowi, który weźmie umowę CETA i znajdzie w niej jakikolwiek fragment, który coś zmienia w kwestii GMO
Przemysław Wipler, wiceprezes Partii Wolność (wcześniej KORWiN)
Jak zatem ocenia Pan zagrożenia, o których mówią przeciwnicy CETA? Jako granie na emocjach?
To straszenie Polaków, że przyjdzie obcy i coś nam zabierze, że zrobi coś taniej niż my. Gdy słyszymy straszących w ten sposób polityków, powinniśmy pamiętać o jednym: tak samo straszy się ludzi w Kanadzie. Że przyjdą rolnicy z Podlasia i oni tutaj swoimi tanimi produktami zaleją rynek, bo w Polsce jabłko w skupie kosztuje 80 groszy za kilogram, a tam - trzy dolary kanadyjskie. Jest więc kilka razy tańsze. Czy z niego się zrobi sok, czy koncentrat, czy po prostu przewiezie do Kanady, to - nawet biorąc pod uwagę niemały koszt transportu przez Atlantyk - zawsze będzie tańsze niż jabłko kanadyjskie. I już nie będzie można wymyślić jakiejś normy fitosanitarnej czy cła, żeby rolnik z Podlaskiego czy spod Grójca nie mógł swoich jabłek sprzedać do Kanady.
A czy powinniśmy się bać żywności modyfikowanej genetycznie - GMO, która w Kanadzie jest dopuszczona do handlu, a która jest też jednym ze straszaków?
GMO można się bać i ja sam starałbym się unikać takiej żywności. Tyle, że CETA tutaj kompletnie nic nie zmienia. Nie otwiera nawet furtki dla GMO. Może to zrobić tylko polski rząd. A widzę, że ani ten, ani poprzedni, ani przyszłe pewnie tego nie będą robiły. Bo zdrowa żywność wyprodukowana w Polsce to jest nasz hit eksportowy. I tym się różnimy od np. Holandii, gdzie żywność jest bardzo „chemiczna”. To, że żywność nie jest jeszcze u nas produkowana tak przemysłowo, jest dla nas swego rodzaju premią związaną z zapóźnieniem rozwojowym. Jest smaczniejsza, zdrowsza i coraz bardziej ceniona. Poza tym nawet „śmieciowa” żywność produkowana w Kanadzie nie będzie gorsza od tego, co jest przywożone do Polski z Holandii czy innych krajów UE. Tutaj więc nic się nie zmieni.
Oferuję 1000 zł każdemu państwa Czytelnikowi, który weźmie tę umowę i znajdzie jakikolwiek fragment, który coś zmienia w tej kwestii. Ludzie, którzy tym straszą, to albo robią to w dobrej wierze, nie mając wiedzy, albo są cynikami oszukującymi Polaków i straszącymi ich czymś, czego nie ma.
Nie spodziewa się Pan zatem, że Polskę zaleje fala „śmieciowej” żywności?
Niczego takiego nie będzie. Większych świństw niż te, które teraz możemy kupić w hipermarketach, z pewnością nie będzie. To wynika z tego, że żywność tania nie może być dobra. Bo jak ktoś produkuje 3 kg szynki z kilograma mięsa, to nie będzie to dobra szynka. A kiedyś produkowano 800 gramów z kilograma.
Jeżeli chcemy mieć naprawdę dobrą żywność, powinniśmy się zrzeszać, angażować w te inicjatywy, gdzie patrzy się na ręce producentom. Bojkoty konsumenckie czy informowanie się „nie jedzcie tego”, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, są czymś, co może wymusić na koncernach, że przestaną nam sprzedawać świństwa.
Bo to będzie obciążało ich wizerunek. Jeżeli dana firma raz „zaliczy” skandal jakościowy to albo zniknie, albo będzie musiała się poprawić. Moglibyśmy wywierać presję na koncerny spożywcze czy chemiczne, żeby ich produkty były takie same jak na Zachodzie. Wtedy nie byłoby potrzeby kupowania - co jest absurdem - w sklepikach „chemia z Niemiec”, gdzie są produkty o tych samych nazwach co w naszych marketach. To pokazuje, że jesteśmy traktowani przez koncerny jak kraj Trzeciego Świata, a polski konsument zadowoli się produktem niepełnowartościowym. Jeżeli jako konsumenci nie zaczniemy z tym walczyć, będziemy skazani na takie produkty.