Pięć lat temu PiS przejęło nie tylko władzę, ale i pełną (bo proporcjonalną do skali władzy) odpowiedzialność za Polskę. Nigdy nie dość przypominania współistnienia obu stron tego medalu. Zwłaszcza teraz, kiedy wraz z kolejnymi przypadkami zarażenia koronawirusem partia Jarosława Kaczyńskiego przechodzi pierwszy naprawdę poważny test swej sprawności.
Wszystkie rządy po 1989 roku zmagały się z olbrzymimi problemami. Te pierwsze z bankructwem gospodarki, o której ówczesnym stanie mało kto chce dzisiaj pamiętać, szalejącym bezrobociem, protestami społecznymi, koniecznością przywracania normalności we właściwie każdej dziedzinie życia. Popełniały przy tym błędy, dopuszczały do afer, korupcji, ale systematycznie pchały nasz narodowy wózek do przodu. Niektóre rządy musiały też zmagać się z tak wielkimi kataklizmami, jak powódź tysiąclecia i kolejne szaleństwa nie tylko Wisły (rzeki) w latach późniejszych czy wielki kryzys finansowy sprzed ponad dziesięciu lat.
PiS dopisywało ogromne szczęście. Od początku rządzi krajem z rozpędzoną gospodarką, z rozwiązanymi w poprzednich latach licznymi problemami społecznymi, państwem w miarę bezpiecznie ulokowanym w NATO i Unii Europejskiej. To z jednej strony. Z drugiej - państwem z rozbudzonymi oczekiwaniami milionów obywateli, którzy też chcieliby skorzystać z boomu gospodarczego. Dzięki celnej odpowiedzi na nadzieje tych ludzi, prawica dwukrotnie dostała pełnię władzy. Nie niepokojona kryzysami innymi niż te, które sama wywołała, mogła rozdawać pieniądze. Ale także - z poparciem, a co najmniej przyzwoleniem większości obywateli - zawłaszczać państwo dla partyjnej nomenklatury, łamać konstytucję i nazywać to wszystko reformami.
Epidemia z każdym dniem przenosi się do codziennego życia Polaków, rodzi coraz więcej problemów. Ich rozwiązywanie staje się prawdziwym testem sprawności PiS, stworzonego przez tę partię państwa, kadr, jakimi obsadziła kluczowe (i tysiące innych) stanowiska, sposobu współdziałania także z niechętnymi jej grupami społecznymi.
I nagle politycy PiS, choć przecież nie sam prezes, są gotowi rozmawiać z opozycją, uchwalać razem ustawy. Prezydent przypomniał sobie o Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Pokazują, jak to gotowi są dzielić się. Głównie odpowiedzialnością, bo władzę i jej instrumenty ciągle mocno trzymają w garści. Pod naciskiem opozycji i potrzeb kampanii obiecali na onkologię 2,7 mld złotych. W mglistych obietnicach. Realną transzę twardej gotówki przeznaczył na środki znieczulające, bo oddał dwa miliardy TVP, by przekonywała nas, że władza z wirusem radzi sobie super. I w ogóle, że super jest! A pokora? Nie przesadzajmy. Może kiedyś...