Przestrzeganie prawa? Nie my!
Fotoradary na ulicach Warszawy znów zaczną pracować! Ta wiadomość oburzyła kierowców. Pytani przez dziennikarzy, mówili, że to skandal, wyłudzanie pieniędzy, polowanie na nich, itp. Tak jakby ograniczenie szybkości w terenie zbudowanym godziło w ich wolność osobistą, w prawo do gnania setką na godzinę, a łapanie i karanie to niegodziwość i łatanie dziury budżetowej.
Zastanów się, ile razy wściekałeś/łaś się na kierowcę poprzedzającego cię auta, który jechał zgodnie z przepisami, a ty nie mogłeś/łaś go wyprzedzić. Burak, kretyn tworzący korki, kto mu dał prawo jazdy, to najdelikatniejsze opinie, jakie wtedy artykułujesz w kierunku „zawalidrogi”. Skąd bierze się w nas ta nienawiść do prawa i tych, co je przestrzegają? Bo jesteśmy przekonani, że zakazy są po to, by nam utrudnić życie.
Po remoncie drogi pozostają znaki ograniczające prędkość, ponieważ zapomniano je zdjąć. Policja zamiast zmusić zarządcę do postawienia nowych, ustawia radar, aby wyrobić normę nałożonych mandatów. Tak było za PRL i jest do dziś. Wtedy paliliśmy śmieciami w piecach i robimy to nadal trując siebie i innych. Łapią nielicznych, a kary są śmieszne. Paskudzimy wszędzie, gdzie możemy. Nasze miasta, osiedla to pola minowe psich odchodów, bo uważamy, że po naszych czworonożnych przyjaciołach sprzątać mają inni. A służby mają co innego na głowie niż pilnowanie pisarzy.
Obok psich kup leżą resztki chleba. Jego wyrzucanie nie jest w naszej naturze, ale to przecież nie marnotrawstwo tylko dokarmianie ptaków. To, że one tego nie zjedzą, co najwyżej upasiemy szczury, też nikogo nie interesuje.
Mieliśmy szansę dojrzeć do tego, że prawo opłaca się przestrzegać. To był czas po odzyskaniu niepodległości i nastaniu demokracji, gdy obowiązywała zasada, że to, co nie jest zakazane, jest dozwolone. Ten krótki okres wolności, został zdławiony, przez tworzenie zakazów, nakazów, pozwoleń, koncesji itd. Często się wykluczających, niepotrzebnych.
Każdy kolejny rząd udowadniał nam, że przestrzegać prawa musimy my, a nie oni. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Katastrofa pod Mirosławcem, w której ginie dowództwo wojsk lotniczych z powodu nieprzestrzegania procedur. Bo szefowie musieli wylądować we mgle, bo nie mogli się spóźnić. Dwa lata później z podobnych powodów pod Smoleńskiem rozbija się prezydencki tupolew.
To niczego nas i rządzących nie nauczyło. W Londynie nasi politycy chcieli decydować, ile osób może lecieć samolotem i go przeładowali. Na szczęście tym razem pilot zaprotestował. Mniej mieli szczęścia kierowcy pod Toruniem, kiedy wjechała w nich rządowa kolumna powodując karambol. Ale spieszący się minister kazał swemu kierowcy, zmianę auta i dalszą jazdę, nie mógł się spóźnić. Ucieczka z miejsca wypadku? O czymś takim nie ma mowy.
Politycy łamią prawo, zasłaniając się tym, że pozwalają im na to wyborcy, którzy ich wybrali, by sprawowali władzę w ich imieniu. Wygodne. Poseł Kornel Morawiecki, tłumacząc rządzących z łamania Konstytucji, stwierdził, że: „Prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość. (..) Prawo ma służyć nam!”
Ze strony części posłów otrzymał nawet owację na stojąco.
Nie mamy szacunku do prawa, bo ci, którzy je tworzą nie mają go dla nas. Ale nie miejmy do nich pretensji, sami na to im pozwalamy.