Przesunęliśmy granice, po sześciu latach nikogo nic nie dziwi
Trudno dyskutować z Pana, Pani i Państwa wrażliwością. Ktoś zamyka się w sobie, ktoś krzyczy i szlocha, a ktoś pisze wiersze i piosenki. Ktoś ucieka od ludzi, a ktoś organizuje marsze. Tak widzieliśmy początkowo katastrofę smoleńską i nasze reakcje na tę tragedię. Co prawda bardzo szybko politycy zdzielili nas w głowy i obudziliśmy się w środku cynicznej gry wokół katastrofy, jednak naturalny szacunek dla śmierci kazał większości z nas zachowywać się godnie.
Po latach jednak przesunęliśmy granice do tego stopnia, że nikogo już nie dziwią kpiny z tego nieszczęścia, nikt nie protestuje, gdy ministrem zostaje człowiek, który otwarcie mówi o zamachu, nikt wreszcie nie widzi już naprawdę niczego niestosownego w politycznym wykorzystywaniu katastrofy.
Może więc, skoro najgłębsza żałoba minęła, warto zastanowić się nad sposobem upamiętniania ofiar Smoleńska? Może trzeba odkurzyć niemodne słowa, na przykład „godny” i „stosowny” w odniesieniu do czczenia pamięci 96 osób. I powiedzieć sobie wprost, że strofy tak zwanej poezji smoleńskiej, które, zwłaszcza w internecie, produkują grafomani, to upamiętnienie niegodne. Że pieśni niby-patriotyczne z wątkiem smoleńskim, zamachem, rosyjską nawałnicą i spiskiem to raczej ośmieszanie pamięci o ofiarach, a nie artystyczny wyraz szacunku do nich. Że nie wszystkie tablice nie wiadomo gdzie wiszące i nie wszystkie pomniki nie wiadomo gdzie stojące to stosowny sposób upamiętnienia ofiar.
Warto byłoby się po prostu zgodzić, że ta wielka tragedia wymaga godziwej pamięci. I że nie każde upamiętnienie przystoi. Choć tyle można by zrobić, żeby kompletnie już nie zbanalizować katastrofy sprzed sześciu lat. Wstrząsu, który wtedy dał nam do myślenia, lecz dziś dla wielu jest jedynie faktem politycznym.
TWITTER: @MAREKTWAROG