Przez pandemię koronawirusa coraz więcej osób choruje na depresję
Na depresję choruje około 2 mln Polaków. Światowa Organizacja Zdrowia prognozuje, że do 2030 r. będzie to choroba numer jeden, zarówno w kraju, jak i na naszym globie. W dobie pandemii problem ten narasta i coraz więcej osób nie radzi sobie psychicznie z sytuacją, w której się wszyscy znaleźliśmy. Jaki są objawy depresji i gdzie szukać pomocy? Rozmawiamy z psychiatrą dr hab. Beatą Galińską-Skok i psychoterapeutą Hubertem Stockerem.
Gdzie przebiega granica między gorszym nastrojem czy chandrą, a chorobą – depresją?
Beata Galińska-Skok: Granica jest bardzo wyraźna. Otóż nastrój, potocznie nazwany przygnębieniem, może dotknąć każdego człowieka i najczęściej jest związany z przeżyciami, różnymi sytuacjami życiowymi, problemami. Naturalną reakcją jest tutaj przygnębienie, czyli obniżenie nastroju. Jeżeli chodzi o medyczną diagnozę, o epizodzie depresji mówimy wtedy, gdy pacjent ma obniżony nastrój przez co najmniej dwa tygodnie. Towarzyszy temu brak odczuwania przyjemności z wykonywania czynności, które zazwyczaj nas cieszyły. Trzecim elementem jest ciągłe zmęczenie, które powoduje, że nawet proste zadania stają się dużym ciężarem.
Hubert Stocker: Czasami mamy problemy z odróżnieniem obniżenia nastroju od takiej naturalnej emocji, jaką jest smutek. Odczuwamy go często z oczywistych przyczyn, natomiast wiele osób traktuje smutek jako coś niechcianego, czego należy się pozbyć. A jest to bardzo ważna emocja, która pomaga nam w budowaniu dobrych relacji interpersonalnych, w odczuwaniu empatii. Problem pojawia się wtedy, gdy dochodzi do zaburzeń emocji.
W okresie pandemii obserwujemy więcej pacjentów z objawami depresji?
Beata Galińska-Skok:Z uwagi na ograniczenia związane z dostępem do lekarzy w czasie pandemii, ilość pacjentów nie zwiększyła się. Wiarygodne dane odnośnie liczby osób cierpiących na depresję w tym okresie będą tak naprawdę znane za dwa lata. Natomiast z mojego doświadczenia wynika, że gdy zgłaszają się do nas pacjenci z lękiem lub depresją, to często jest to powiązane z czynnikami traumatycznymi związanymi z pandemią. Np. jeśli danej osobie umiera ktoś bliski, kto chorował na COVID-19 lub sam pacjent przeszedł zakażenie, to są to silne stresory, który przyczyniają się do powstawania depresji. Jeżeli pacjent sam przechodzi chorobę COVID-19 i ma wyłączone z pamięci dwa miesiące życia spędzone pod respiratorem, to jak się budzi się z takiego stanu, to znajduje się w innej rzeczywistości – waży 20 kg mniej i nie wie, co się z nim działo. To jest trauma i naprawdę nietrudno tu o kryzys psychiczny.
A z czego wynika fakt, że niektórzy, choć doświadczają niesamowicie stresujących sytuacji, to jednak nie chorują na depresję, a inni – w pozornie lepszej sytuacji – chorują?
Hubert Stocker: Tu wchodzimy w rejony swoistej niepowtarzalności każdego człowieka. Każdy z nas ma indywidualną osobowość, której jednym z zadań jest adaptacja do zmieniającej się rzeczywistości. Na pandemię możemy spojrzeć jak na ogromny stresor, który dotyka wszystkich. Tracimy poczucie bezpieczeństwa, przyszłość staje się niepewna, nie wiemy, czy będziemy mieli pracę, czy opłacimy naszych pracowników itd. I tu decydujące stają się różne, niepowtarzalne osobowości.
Co sprawia, że liczba chorych na depresję rośnie?
Beata Galińska-Skok: Jeden czynnik to edukacja, za którą idzie większa świadomość społeczeństwa, lepsze możliwości diagnozowania pacjentów, a więc i wyższa rozpoznawalność tego schorzenia. Kolejny ważny aspekt to współczesne tempo życia, ilość obowiązków, które musimy wykonać, zobowiązań, które są na nas nakładane. Niektóre osoby nie są w stanie tego udźwignąć.
Czy depresja u dorosłych różni się od depresji u dzieci i nastolatków?
Hubert Stocker: Cierpienie jest wspólne, natomiast objawy mogą być inne. W przypadku młodzieży sprawa jest o tyle trudna, że nastolatki doświadczają pewnego naturalnego smutku, gdy zaczynają odkrywać, że rodzice nie są tacy idealni i o pewnych sprawach trzeba już decydować samemu. Smutek jest wpisany w ten okres rozwojowy i powstaje pytanie, gdzie jest granica między nastoletnim smutkiem, a gdzie zaczynają się poważne problemy natury psychiatrycznej. To, co powinno nas niepokoić, to bardzo poważne zmiany w zachowaniu: dziecko nie chce chodzić do szkoły, zrywa kontakty z rówieśnikami, rezygnuje z przyjemności, izoluje się społecznie, zaczyna mieć gorsze wyniki w nauce.
A jak wygląda ten problem u seniorów?
Beata Galińska-Skok: Depresja wśród seniorów to poważny problem. Aż 15 proc. osób po 65. roku życia ma objawy depresji, co powinno nas niepokoić. 65 rok życia jest swoistym „punktem odcięcia” dla wielu osób, kiedy przestają być aktywne zawodowo i przechodzą na emeryturę. I jeśli takie osoby, które do tej pory utrzymywały żywe kontakty w bliskimi, nagle przestają mieć na to siły, zaczynają wyrażać niepokoje o zdrowie w taki wręcz hipochondryczny sposób, zaczynają mieć problemy z pamięcią, to powinno wzbudzić nasze zaniepokojenie. Generalnie wiek podeszły charakteryzuje się skłonnością do niepokojów i różnego poziomu lęku. Mogą pojawić się myśli nihilistyczne typu: zostawcie mnie, nic mi nie pomoże, umrę, moja rodzina zginie, nie będę jadł… Pamiętajmy, że często depresja u osób starszych jest też wstępem do innej choroby wieku podeszłego – otępienia.
Załóżmy, że rozpoznajemy u siebie objawy depresji i widzimy, że sami sobie nie poradzimy. Gdzie szukać pomocy?
Beata Galińska-Skok: Możemy zwrócić się do lekarza pierwszego kontaktu i on pomoże nam ustalić, czy ten stan, w którym się znajdujemy, jest stanem przejściowym, związanym z naszą sytuacją i funkcjonowaniem psychosocjalnym, czy też objawy, których doświadczamy, wymagają skierowania nas do psychiatry i podjęcia ewentualnego leczenia. Czasami bywa tak, że to bliscy zauważają, że potrzebujemy pomocy. Często też lekarz innej specjalności, np. gastrolog, endokrynolog czy ginekolog – widząc stan swojego pacjenta – może zasugerować mu zwrócenie się o pomoc do psychiatry.
Czy możemy udać się do psychiatry bez skierowania?
Beata Galińska-Skok: Tak, ustawa o powszechnej podstawowej opiece zdrowotnej w naszym kraju przewiduje, że jeżeli ktoś jest osobą ubezpieczoną w ramach NFZ, może bez skierowania zgłosić się do poradni zdrowia psychicznego.
Jak wygląda dostęp do leczenia psychiatrycznego w naszym regionie?
Hubert Stocker:Musimy tu rozróżnić formy pomocy w ramach refundacji NFZ oraz w ramach sektora prywatnego. Na pewno trudniejszy dostęp mamy do indywidualnej psychoterapii, zwłaszcza długoterminowej. Kolejki są wieloletnie, w zależności od placówki. I to jest niepokojące. Natomiast stany patologicznie obniżonego nastroju wymagają interwencji szybkich. Nie można długo czekać, bo stan zdrowia może się pogarszać. Oczywiście istnieje rynek prywatnych usług terapeutycznych, ale to wiąże się z kosztami i nie każdy może sobie na to pozwolić. Dlatego jest to poważny problem. Oprócz poradni zdrowia psychicznego, w większych miastach funkcjonują ośrodki interwencji kryzysowej i w nich można uzyskać pomoc natychmiastową. W Białymstoku taki ośrodek mieści się przy ul. Włókienniczej.
Jak rozmawiać z osobą, która odmawia leczenia?
Beata Galińska-Skok: Jedyne, co możemy zrobić, to negocjować, czyli próbować rozmawiać. Mówimy wtedy: widzę, że zachowujesz się inaczej i martwi mnie to; jesteś dla mnie ważną osobą i w związku z tym chciałabym, abyś jednak zgłosiła się do lekarza, aby ocenić, co się dzieje.
Hubert Stocker: Przede wszystkim musimy mieć świadomość pewnego mitu dotyczącego pomocy ze strony psychiatrów i psychoterapeutów. Niektórzy uważają, że jesteśmy w posiadaniu jakiejś magicznej formuły, która skłoni pacjentów do leczenia. Niestety, tak nie jest. Ważna jest wola leczenia. Także próbujmy negocjować. A w przypadkach poważnych, zagrażających życiu i zdrowiu, możemy decydować się na kroki bardziej stanowcze.
Jak leczymy depresję? I jaka jest skuteczność tego leczenia?
Beata Galińska-Skok: Podczas badania psychiatrycznego, w trakcie pierwszej wizyty, ustalamy rodzaj depresji – czy to pierwszy epizod, czy są to zaburzenia depresyjne nawracające, czy mamy do czynienia z łagodną depresją (dystymią), a może jest to depresja zastępcza na tle nerwicowym. Jeżeli lekarz dokona już rozpoznania, wówczas zaproponuje formę leczenia. Być może zleci dodatkowe badania psychologiczne, badanie neuroobrazowe głowy, badania krwi, tarczycy lub inne, które mogą być pomocne. Kiedy mamy już wszystkie dane, możemy zastosować np. leczenie farmakologiczne lekami przeciwdepresyjnymi lub psychoterapię. Często obie formy są łączone.
Wielu pacjentów obawia się uzależnienia od leków…
Beata Galińska-Skok: Leki antydepresyjne stosowane są od lat 50-tych XX wieku. Od tego czasu gama preparatów znacząco się powiększyła i oferta jest szeroka. Oczywiście, każdy lek może mieć działania niepożądane. Niemniej, te obecnie zarejestrowane mają ich mniej i są to leki nieuzależniające. Tłumaczymy to na pierwszej wizycie. Co istotne, leki przeciwdepresyjne zaczynają działać dopiero po dwóch tygodniach stosowania. To nie jest tak, że już po jednej tabletce poczujemy się dobrze. Trzeba je przyjmować przez co najmniej 6-8 tygodni. Czasami zdarza się, że pierwszy preparat jest nietrafiony. Skuteczność leków nie jest stuprocentowa i zdarza się, że trzeba zmienić lek na inny. Depresja ma tendencję do nawracania i żeby uniknąć nawrotu, stosujemy leki przez dłuższy czas. Potem odstawiamy je stopniowo, aby uniknąć tzw. objawów odstawiennych. Pacjenci różnie reagują na leki. Są osoby, które po dwóch tygodniach stosowania czują się lepiej, dobrze tolerują preparaty, ale są też osoby, którym trzeba je kilkakrotnie zmieniać.
Czy psychoterapia jest skuteczna? Często słyszymy opinie, że przecież zwykłe „gadanie” mnie nie uleczy, że może lepiej porozmawiać z przyjaciółką…
Hubert Stocker: Jeżeli ktoś ma taką zaufaną osobę, z która może porozmawiać o trudnościach, to znakomicie, gdyż jest to jeden z filarów dobrej kondycji psychicznej. Natomiast psychoterapia łączona z farmakoterapią przynosi bardzo dobre efekty. Praca terapeutyczna pozwala celować w likwidację przyczyn trudności. Dochodzimy do sedna, dowiadujemy się dlaczego czuję się tak, a nie inaczej, co do tego doprowadziło. Możemy wtedy myśleć o sposobach radzenia sobie z problemami. Farmakoterapia bywa niezbędna – pozwala przynieść szybką ulgę z cierpieniu. Dlatego psychoterapeuci , gdy widzą, że pacjent doświadcza poważnych trudności, kierują ich do psychiatry. Bywa i odwrotnie – psychiatrzy sugerują włączenie leczenia terapeutycznego. W pracy terapeutycznej z pacjentami ważny jest czynnik normalizacji. Co to znaczy? Otóż często pacjenci nie podejmują leczenia z poczucia winy. Wtedy wspólnie dochodzimy do wniosku, że sięganie po pomoc jest konstruktywnym i odpowiedzialnym postępowaniem, a jej odmawianie to postępowanie szkodliwe i niedorosłe.
Czy depresja jest ciągle piętnowaną chorobą?
Beata Galińska-Skok: Obserwuję, że problem stygmatyzacji chorych na depresję jest uzależniony od środowiska, w którym osoby te funkcjonują. Generalnie w miastach „łatwiej“ jest chorować i się leczyć. Natomiast na wsi, w mniejszych miejscowościach, jest to nacechowane trudnościami. Osoby mieszkające na wsi często pokonują wiele kilometrów, aby uzyskać pomoc, choć mogą taką otrzymać w poradni zdrowia psychicznego bliżej swojego miejsca zamieszkania. Wybierają jednak anonimowość. Są też zakłady pracy, gdzie obserwujemy naganne postawy wobec chorych. Ale są też zakłady, gdzie pracodawca poleca lekarza i czeka na pracownika, aż wróci po kuracji do pracy.
Kto częściej sięga po pomoc specjalisty – kobiety czy mężczyźni?
Beata Galińska-Skok: Z moich doświadczeń – jako lekarza psychiatry – wynika, że w większości są to kobiety, gdyż one są bardziej emocjonalne i zaniepokojone swoim samopoczuciem. Kobiety są też bardziej nastawione na uczucia, przeżywanie, opiekowanie się, a mężczyźni – na działanie. I oni będą cierpieć, a nie pójdą do psychiatry. Często decydują się na wizytę dopiero wtedy, gdy z ich stanem zdrowia jest już bardzo źle, kiedy nie są w stanie funkcjonować w pracy, nie śpią, chudną.
Hubert Stocker: Jeśli chodzi moje doświadczenie w praktyce prywatnej, to częściej zgłaszają się do mnie panowie, ale to jest uwarunkowane tym, że mężczyzna woli przyjść do drugiego mężczyzny ze swoimi problemami. Natomiast na oddziale bywa różnie i raczej brakuje tu mężczyzn.
Jak wspierać osoby chore na depresję? Zwykłe „weź się w garść” to raczej nie jest dobry pomysł…
Hubert Stocker: Zdecydowanie. Takie słowa „weź się garść” mogą wręcz pogorszyć sprawę, wzbudzając poczucie winy i bezwartościowości. To, co może być kluczowe, to akceptacja faktu, że ktoś może czuć się gorzej, że ma do tego prawo. Nie wolno bagatelizować sprawy, ale też nie wolno oczekiwać szybkiej poprawy. Jeżeli widzimy taką początkową poprawę, to nie podkreślajmy tego nadmiernie. Może to być bowiem odebrane przez osobę chorą jako: „aha, to już powinienem szybko wyzdrowieć, już mi nie wolno być słabszym”. Przebywanie z osobą chorą wymaga empatii. Oczywiście, dla osób bliskich to może być trudne, bo widzą, że ich partner, ojciec się zmienia, nie jest taki jak zawsze. To wiąże się z utratą poczucia bezpieczeństwa, czasami z poczuciem winy – może ja coś zrobiłem, że on wpadł w depresję? Ale nie obwiniajmy siebie, bo depresja to choroba. Wspierajmy, kierujmy się wrażliwością, wyczuciem. To podstawa. A jeśli nie radzimy sobie, sięgnijmy po pomoc specjalisty.