Przeżyłam włoskie trzęsienie ziemi. To chyba cud
Jestem chorzowianką, więc wstrząsy mi niestraszne. Ale teraz bałam się jak diabli - mówi Lucyna Kleinert, która w miasteczku Ascoli Piceno w centralnych Włoszech przeżyła trzęsienie ziemi. W okolicy zginęło 291 osób, 2,5 tys. straciło domy. Miejscowości są w ruinach.
Lucyna mieszka w 700-letniej kamienicy, na starówce bajkowego Ascoli Piceno. Mury domu mają pół metra grubości, bo ludzie zawsze wiedzieli, że ziemia czasem tu szaleje. Ale to miasteczko podczas trzęsień stanowi wyspę w morzu ruin. Może z powodu stawiania domów odpornych jak bunkry, a może dzięki świętemu Emigiuszowi, który został ścięty przez pogan i tutaj spoczywa. Wzywany w klęskach żywiołowych, nigdy nie odmawia Ascoli pomocy. Stał się patronem ofiar trzęsień ziemi. Tak mówią miejscowi.
- Tej nocy nie spałam, od kilku dni miałam złe przeczucia, ale nie umiałam ich nazwać. Jakbym spodziewała się śmierci - opowiada Lucyna. - Wiał wiatr, a taki wiatr przynosi tu trzęsienie ziemi. Nad ranem kamienica zatrzęsła się jak jeszcze nigdy. Popękały mury, kuchnia zasypana białym tynkiem, na podłodze szkło, trzeszczy nad głową. Nie wiedziałam, uciekać czy nie. Myślałam, że ten wstrząs nigdy się nie skończy, że zginiemy. A okazało się, że trwał tylko kilka sekund.
Jej przyjaciel Vincenzo uznał, że bezpieczniej zostać w domu. Na ulicach może posypią się budynki, poleci gruz, zacznie pękać ziemia pod nogami. A ich kamienica ma specjalne belki, które chronią przed zawaleniem; na tym niespokojnym gruncie stoi przecież już od XIV wieku. A zresztą jeśli zginąć, to u siebie. Usiedli razem przy stole w kuchni, zapadła cisza. Czekają, bo Vincenzo uprzedził, że to szybko się nie skończy. W ciągu trzech kolejnych godzin zatrzęsło 17 razy.
- Nie jestem „cykoryjna”, ile wstrząsów i tąpnięć przeżyłam na Śląsku. Ale ten był inny, czuło się, że zaszło wielkie nieszczęście - mówi Lucyna.
Po chwili cisza się skończyła; z każdej strony wyły karetki pogotowia i wozy straży pożarnej. Jechały jednak dalej, do okolicznych miasteczek. Lucyna jeszcze nie wie, że zniknęła właśnie większość niedalekiego Amatrice. Jedna z najpiękniejszych miejscowości we Włoszech ucierpiała najbardziej. Szykowała się do upragnionej imprezy; w weekend po raz 50. miała odbyć się zabawa na cześć lokalnej potrawy, spaghetti „amatriciana”; zjeżdżają się wtedy goście z całego kraju. Hotele, restauracje, domy zawaliły się w jednym momencie. Zginęło tutaj 220 osób.
Ustalono, że epicentrum trzęsienia znajdowało się kilometr od pobliskiego Accumoli. Ocalał tu proboszcz, Polak, ksiądz Krzysztof Kozłowski z archidiecezji katowickiej. Doczekał się pomocy, ale jego najbliżsi sąsiedzi - rodzice i dwoje małych chłopców - zginęli. Rozpacz ocalałej babci była bezgraniczna. Na dom rodziny zawaliła się przykościelna dzwonnica.
Prawie zupełnie zniknęła z powierzchni ziemi ulubiona miejscowość Lucyny, mała Pescara del Tronto. Martwi i ranni w całej katastrofie to 700 osób; tyle, ile wynosiła liczba mieszkańców Accumoli. Ascoli jednak znowu przetrwało.
Na wystawach sklepów i w oknach wystawiono wizerunki św. Emigiusza. Miejscowi są pewni, że to rodzimy święty, nazywany Emidio, uchronił ich domy przed katastrofą. - Gdy wyszłam na ulicę Ascoli, miasto stało cudem na swoim miejscu - mówi Lucyna. - Trochę tylko naruszone, ale bez porównania z sąsiednimi, które po prostu przestały istnieć.
Tak wiele budynków w regionie nie wytrzymało wstrząsów, w tym szkoły, że budzi to gniew mieszkańców. Podejrzewają władze i przedsiębiorstwa o oszustwa przy inwestycjach. Nie zabezpieczono starszych budynków, a nowe stawiano tanio, bez przestrzegania przepisów. A przecież są to tereny, gdzie od wieków występują silne trzęsienia ziemi.
- Przestrogą mogło być to w nieodległej L’Aquili w 2009 roku - wspomina Lucyna. - Zginęło ponad 300 osób, tysiące straciło dach nad głową, do dzisiaj nie odbudowano wszystkich domów. Wtedy w Ascoli tąpnęło jak na Śląsku, zmiotło rzeczy z półek. Nie bałam się tak jak teraz.
Gdy tak siedziała przy stole czekając na to, co będzie; światło zgasło, stropy skrzypiały, wtedy całe życie przeleciało jej przed oczami. Do chwili, gdy znalazła się w tym miejscu.
Przyjechała do Włoch z Chorzowa dziesięć lat temu. Odchowała starannie trójkę dzieci, plany poszły w drzazgi, została sama. Brakowało pieniędzy i możliwości, żeby je zarobić, zbliżała się do sześćdziesiątki. Wtedy postanowiła szukać pracy we Włoszech, przy opiece nad chorymi i starszymi osobami. Nie znała języka, miała tylko cierpliwość, dobrą wolę i ciekawość.
O tym napisała swoją pierwszą książkę „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”. To opowieść o emigranckim losie dojrzałej kobiety, o pracy badante, czyli opiekunek, o pięknie Włoch, ich kuchni, ludziach. Radości z życia takiego, jakie jest. Na emigracji odkryła swój talent literacki, wyszlifowała kulinarny. Nie spodziewała się, ale znalazła też miłość, towarzysza życia. Jest i dom, chociaż wciąż mówi, że ma własny adres w Chorzowie.
Druga książka „Opowieści ascolańskie i inna włoszczyzna” to dalszy ciąg przeżyć Lucyny i jej przepisów na potrawy. W trzeciej pewnie opowie, jak to jest mieszkać w zachwycającym regionie pełnym zabytków, który jednak od pokoleń obawia się tragicznego trzęsienia ziemi. Katastrofa w końcu nadchodzi. I jest tak, jakby nikt nie był na to przygoto-wany.
Najtrudniej znieść, że pod gruzami zginęło tyle dzieci - mówi Lucyna. - Ludzie opowiadają o kobiecie, która w ostatniej chwili kazała dwójce wnuków schować się pod łóżko. Ocaliła je, jest ranna. O małej dziewczynce Giulii, która własnym ciałem zasłoniła jeszcze młodszą siostrę. Tutaj panuje nieopisana żałoba.
W Pescara del Tronto ratownicy wydobyli 10-letnią żywą dziewczynkę, która w ruinach przetrwała 17 godzin. A w Ascoli pochowano jej rówieśnicę Giulię, która ocaliła siostrę.
Strażak Andrea na trumnie Giulii zostawił otwarty list: „Żegnaj, maleńka. Udało mi się wyciągnąć Cię z tego więzienia z gruzu. Wybacz nam, że przybyliśmy zbyt późno. Niestety, już przestałaś oddychać. Kiedy wrócę do domu, będę wiedział, że jest anioł obserwujący mnie z nieba. Będziesz świecącą gwiazdą w nocy. Żegnaj Giulio, kocham Cię”.