Jest ich o połowę za mało, więc muszą pracować podwójnie. Lekarze i pielęgniarki, dyżurujący 300-500 godzin w miesiącu, ryzykują zdrowie swoje i pacjentów.
Śmierć 44-letniej lekarki, która doznała zawału serca w białogardzkim szpitalu, może szokować. Ale fakt, że doszło do niej w czwartej dobie dyżuru, nie robi większego wrażenia na pomorskich lekarzach i pielęgniarkach. Bo w końcu niektórzy z nich też tak pracują.
Internista, zatrudniony na etacie w jednym z gdańskich szpitali, dorabia dyżurami w kilku placówkach w Trójmieście. Udaje mu się dociągnąć do 28 dyżurów w miesiącu. Pielęgniarka z Gdyni, też na etacie (166 godzin miesięcznie) w drugim szpitalu jest na kontrakcie (250 godzin). Średnio, łącznie z sobotami i niedzielami, spędza w pracy 10 godzin dziennie, choć przeważnie „płynnie” przechodzi z dyżuru na dyżur.
Inna pielęgniarka zasłabła po wyjątkowo ciężkiej nocy. Wcześniej na Szpitalny Oddział Ratunkowy gdyńskiego szpitala przywieziono ofiarę wypadku, a ona musiała do godziny piątej rano asystować przy operacji. Dwie godziny później zameldowała się na swoim oddziale. Ratowały ją koleżanki, potem wypiła sześć kaw, dostała czekoladę. Wzięła się do pracy.
Ortopeda, przyjmujący w poradni na Kaszubach, usłyszał od jednej z pacjentek pytanie, czy nie jest „pod wpływem”. Nie był, po prostu tak dawał o sobie znać brak snu. Lekarz od trzech dni przemieszczał się między kilkoma pomorskimi szpitalami i poradniami bez zajeżdżania do domu. - Pracowałem nawet do 400 godzin miesięcznie, czyli na dwa-trzy etaty - mówi dziś ortopeda. - W końcu, pod namową rodziny, postanowiłem odpuścić.
Wielu jednak nie odpuszcza. Jedni nie chcą. Inni nie mogą.
Kiedy przed pięcioma laty Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła kontrolę w 300 polskich szpitalach, okazało się, że zaledwie połowa z nich prowadzi ewidencję czasu pracy. Na podstawie pozostałych, cząstkowych danych wyłoniono „rekordzistów” - lekarza, który pracował 103 godziny bez przerwy, oraz pielęgniarkę z bloku operacyjnego, która przebywała w pracy łącznie 144 godziny. Czyli sześć dni i nocy. W 2014 roku rekord został pobity - kolejny raport PIP poinformował o lekarzu, który zszedł z dyżuru po 175 godzinach.
Polak potrafi. Choć dyrektywa unijna mówi o 48-godzinnym tygodniu pracy, to lekarz może podpisać tzw. klauzulę opt -out, w którym zgadza się na wydłużenie tego czasu nawet do 78 godzin tygodniowo. Ponadto nikt się nie wtrąca do pracowników ochrony zdrowia przechodzących na kontrakty. Czyli niezwiązanych etatami, płacących ZUS, których nie obowiązują zapisy kodeksu pracy.
Z danych Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku wynika, że wśród zrzeszonych w OIL 7616 lekarzy (nie licząc stomatologów) aż 3497 pracuje na zasadzie samozatrudnienia, zawierając kontrakty z pracodawcą. - Niektórzy z nich łączą kontrakty z umową o pracę - mówi dr Roman Budziński, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku.
Wśród 11 tysięcy pomorskich pielęgniarek na kontraktach pracuje 1770. Liczba ta jednak stale rośnie, bo dyrektorom szpitali opłaca się zatrudnić osobę, która sama płaci ZUS, nie bierze płatnych urlopów ani zwolnień lekarskich.
Morderczy system pracy kontraktowych lekarzy i pielęgniarek ma dwie przyczyny: braki kadrowe i pieniądze. Przy czym wiele wskazuje, że obie te kwestie są ze sobą ściśle związane.
W kwietniu tego roku NIK alarmował, że Polska, ze wskaźnikiem 2,2 lekarza na 1000 osób, jest na końcu Europy (Niemcy mają czterech lekarzy na tysiąc obywateli, a Grecy - sześciu). Brakuje specjalistów: endokrynologów, pediatrów, onkologów, anestezjologów, hematologów. To skutek braku kompleksowej strategii kształcenia kadr medycznych oraz wyjazdów do pracy za granicą.
- Polska pod względem organizacji pracy oraz zarobków oczywiście przegrywa - twierdzi anestezjolog z Trójmiasta, który spędził kilka lat w jednym z krajów Unii Europejskiej. - Po powrocie do kraju też zostałem zatrudniony na kontrakcie, ale na te same pieniądze muszę pracować dużo ciężej. Tam wracałem do domu wypoczęty, tu często nie mam sił na nic.
Nic dziwnego, że wielu specjalistów nie wraca, a pozostali muszą pracować podwójnie. Ordynator dużego oddziału intensywnej terapii w trójmiejskim szpitalu rozkłada ręce: - Gdybym został zmuszony do przestrzegania norm unijnych, musiałbym zatrudnić dodatkowo ośmiu anestezjologów. A to byłoby bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe.
- To, co się zdarzyło w Białogardzie, można nazwać syndromem małego miasteczka - dodaje dr Roman Budziński. - Tam w szpitalach pracuje ze trzech anestezjologów i trzech chirurgów. Jeśli latem jedna osoba z zespołu pójdzie na urlop, a druga zachoruje, robi się problem.
Miasteczko niekoniecznie musi być małe. W dużym szpitalu powiatowym na Pomorzu rozchorował się lekarz dyżurujący na SOR. - Kolega miał problemy z sercem, krótko po wszczepieniu stentów wrócił do pracy - słyszę od jednego ze współpracowników. - Niestety, odbiło się to na zdrowiu i znów trafił jako pacjent do swojego szpitala. Teraz trwa gorączkowe poszukiwanie zastępstwa na dyżury.
Niesprawiedliwe jest także twierdzenie, że wszyscy lekarze biorą dodatkowe dyżury ze względu na „nieprzyzwoicie” wysokie zarobki. - Dobrze płacą niektórym specjalistom, m.in. kardiologom interwencyjnym, neurochirurgom - mówi dr Budziński. - Za to pensja internistów czy pediatrów, zwłaszcza poza dużymi ośrodkami, nie jest oszałamiająca. To 3,2-3,8 tysiąca miesięcznie. Niektórzy bez dodatkowej pracy ledwo wiążą koniec z końcem.
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja średniego personelu medycznego.
- Średnia wieku pielęgniarki na Pomorzu to 50 lat - mówi Marzena Olszewska-Fryc z Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Gdańsku. - Każdego roku znika 300 odchodzących na emerytury pielęgniarek. Gdyby więc te, które zostały, pracowały tylko na umowach o pracę, trzeba by było od razu zamknąć jeden szpital na Pomorzu.
Teoretycznie tak pożądane przez szpitale pielęgniarki powinny stawiać pracodawcom twarde warunki płacowe. Jest jednak odwrotnie - niskie pensje zmuszają pielęgniarki do brania dodatkowej pracy.
- Po 30 latach w zawodzie zarabiam 2200 na rękę - mówi Izabela z Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. - Z obiecanych przez poprzedniego ministra zdrowia 400 złotych dodatku dostaję 210 złotych. Większość z nas ma dzieci, kredyty, więc dorabiać musi. Koleżanki podpisują kontrakty w szpitalach Miejskim i Morskim w Gdyni, w Wejherowie. Pracują po 350 godzin, choć niektóre jeszcze biorą pracę w przychodniach, co daje nawet 500 godzin miesięcznie.
Poza Trójmiastem bywa jeszcze gorzej. Szpital na Kociewiu zatrudniał przez ponad dwa lata pielęgniarkę na oddziale neurologicznym nawet nie na kontrakcie, ale na umowie-zleceniu. Pracowała 250 godzin w miesiącu. Któregoś dnia zemdlała, trafiła jako pacjentka na „swój” oddział. Ostatecznie zrezygnowała z pracy na Kociewiu.
Niektórzy umierają na dyżurach, inni popełniają samobójstwo na raty. W 2009 r. Śląska Izba Lekarska zbadała długość życia lekarzy. Okazało się, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni rzadko dożywali siedemdziesiątki. Lekarze żyli o 2,4 roku krócej niż inni Polacy, a lekarki o ponad 11 lat krócej od statystycznych Polek. W brytyjskim piśmie „Lancet” opublikowano wyniki badań, z których wynika, że osoby, które dłużej pracują powyżej 55 godzin w tygodniu, o 33 proc. częściej doznają udaru i o 13 proc. częściej zapadają na chorobę niedokrwienną serca. 60 godzin pracy zwiększa ryzyko o 35 proc. Z kolei według badań duńskich, nocna praca, zaburzająca wytwarzanie melatoniny, ma związek z występowaniem raka piersi u kobiet.
- Dobrze o tym wiemy - mówi Marzena Olszewska-Fryc. - Od dawna zauważamy, że pielęgniarki częściej niż inne grupy zawodowe zapadają na choroby nowotworowe.
Przemęczenie lekarzy i pielęgniarek odbija się na pacjentach. Człowiek, który przez wiele miesięcy spędza w pracy powyżej 10 godzin dziennie, ma upośledzone zdolności poznawcze i zaburzenia słownictwa.
- Czasem mamy do czynienia ze ślizganiem się na granicy - przyznaje prezes gdańskiej Izby Lekarskiej. - Jestem przekonany, że większość błędów lekarskich jest skutkiem przemęczenia. Nie można tego jednak traktować jako okoliczności łagodzącej.
Dlatego dr Budziński, który od 20 lat jest chirurgiem, namawia młodszych kolegów, by wykorzystywali każdą wolną chwilę dyżuru na sen. I by w miarę możliwości starali się przeprowadzać zabiegi za dnia. - Stara zasada etyczna mówi: primum non nocere („po pierwsze nie szkodzić)”. - Doświadczeni praktycy strawestowali tłumaczenie na „po pierwsze, nie nocą”.
Autor: Dorota Abramowicz